Odcinek 71

Jesienne porządki w ogródkach działkowych w Mieszcznie dopiero się zaczynały. Jeszcze przecież trwały zbiory warzyw, jeszcze w ciepłe weekendy spotykali się w altankach i pod parasolami rozleniwieni działkowicze, popijając świeże soczki i ich przetwory, zjadając dorodne śliwy i gruszki. I namiętnie dyskutując. Wybory do Zarządu Ogródków były tuż-tuż!

W wygodnych ogrodowych fotelach spotkali się starzy działkowicze. Pan Mikołaj Styczeń, jeszcze niedawno dumny posiadacz klubowego krawata w zielone osiołki, a obecnie były lokalny polityk, pani Dolińska, znana powszechnie jako wybitna specjalistka od hodowli warzyw strączkowych, Henio Krótki na co dzień szanowany biznesmen, lecz z prawdziwego powołania znawca i koneser ogórków we wszelkich postaciach oraz gospodarz działki znany jako Prezes, kiedyś bardzo znacząca postać w ogródkowej hierarchii, a obecnie prowadzący sportowy tryb życia wzorowy dziadek, dbający o zdrowie własne i licznej rodziny.

- Piękny był sezon, dawno nie mieliśmy takiego lata - Prezes z zadowoleniem spoglądał na wielkie kule dyń malowniczo otaczające taras jego altanki. - Będzie co wspominać przez całą zimę. Żeby tak co roku...

- Jaki piękny, jaki piękny?! - poderwał się z fotela Mikołaj Styczeń, który choć już oficjalnie nie był reprezentantem radykalnych rolników, czuł się nadal w obowiązku reprezentować ich interesy, także prywatnie. - Najpierw susza, potem powódź, wali się człowiekowi wszystko na głowę!

- Tak, tak - dorzucił Henio Krótki - wali wszystko, nawet forsa z Unii do kieszeni! - roześmiał się tubalnie. - Nie narzekaj Miśku, nie jęcz bracie! Chłop z ciebie zagonkowy, trawę masz na działce do pasa, ale jęczysz jak rasowy rolnik na stu hektarach. A jak w zeszłym roku tyle zebrali, że nie było gdzie tego magazynować, to też był jęk, że za dużo i za tanio! Taki już mają interes i już. Raz pójdzie super, raz gorzej! Jak jest dobry sezon i mam w sklepach ruch od rana do wieczora, to wszystko gra, a jak ludziom forsy zabraknie albo trzydziesty siódmy market mi pod nosem otworzą, to przejmuje się ktoś, że ja tracę? Mój biznes, moje ryzyko! A z moich podatków te wszystkie rolnicze krusy opłacam i co? To dobrze?! Sprawiedliwie?

- Spokojnie, panowie, spokojnie... - mitygował gości Prezes. - Po co się spierać w taki piękny dzień. Spróbujcie tego soku z karotki. Nieprawda, że smaczny?

- Wspaniały, wspaniały panie Prezesie - pani Dolińska z radością wychyliła kolejną szklaneczkę. - Świetnie wpływa na cerę! Czytałam wczoraj u fryzjera.

- Pani u fryzjera? - zdziwił się Prezes - Pani też w tej ferajnie Rysia Bańki? Nigdy bym się nie spodziewał...

- Co pan, panie Prezesie! Broń Boże! Ja tam byłam zupełnie prywatnie, to znaczy pasemka robiłam, bo na jesień mają być znowu modne!

- Rysio ostro idzie - wtrącił się Styczeń - Zabrał Chruścielowi prawie wszystkich ludzi i chyba mamy go w końcu z głowy. Nie będzie naszymi działkami rządził!

- Tego jeszcze brakowało - westchnął Prezes - chyba wszyscy już mamy go dość.

- Eee tam, dało się z gościem żyć, życiowy facet, ogródki by na tym nie straciły. Ale jak się z najbliższymi kumplami dogadać nie może to sam sobie zaszkodził - Henio Krótki jak zawsze był konkretny.

- Tylko że z Bańką będzie się chyba trudniej dogadać, radykał z niego się zrobił nagle z piątku na sobotę - zadumała się pani Dolińska.

- Fakt, że trudniej. Chruściel walił połówkę i dopiero można było zaczynać rozmowę, a Bańka po połówce pod stołem leży! - Krótki znacząco spojrzał na gospodarza, lecz Prezes jako wyczynowy sportowiec sięgnął po obiecująco opalizującą karafkę z sokiem porzeczkowym.

- Świetne, wygrzane w lipcu - zachęcał rozlewając.

- A wracając do naszych ogródków - z uwagą napełniał wszystkie szklaneczki - czas na ludzi młodych, uczciwych, z daleka od starych układów...

- Układy były, są i będą! - Styczeń przyswoił sobie już tę prawdę w krótkiej, acz burzliwej karierze prowincjonalnego polityka.

- Najważniejsze, żeby nasze ogródki na siebie zarabiały a nam, porządnym działkowiczom, spokój dały - zaprezentowała pani Dolińska swój program minimum.

- To już szanowna pani Długala odpuszcza, nie ma szans? - Henio uniósł brwi.

- Jestem realistką, panie Heniu, niestety, napatrzyłam się, nasłuchałam. Czas teraz spokojnie fasolkę uprawiać. A młodych popieram jak najbardziej, to cała nasza nadzieja - uśmiechnęła się do Prezesa.

- A co z Dyrektorem? - Styczeń w ostatnich dniach wypadł z obiegu informacji.

- Eee, już po Dyrektorze - machnął ręką Prezes. - Mówiłem, że potrzeba młodych spoza układów. A za Dyrektorem ciągnie się, oj, ciągnie! Stare układy go uziemiają!

- No to za młodych, gniewnych i uczciwych! Oby jak najdłużej takimi zostali! - wzniósł toast Prezes czerwonym, lekko kwaskowatym ekstraktem porzeczki.

- Wie pan... - Henio Krótki skrzywił się lekko, nie wiadomo czy ze względu na treść toastu, czy smak napoju - żeby naszym ogródkom dobrze się znów wiodło, to trzeba wykombinować sporo forsy i znać paru ludzi. A u młodych to z tym chyba trochę nie tego, co? A jeżeli chodzi o forsę, to my, ludzie interesu...

Prezes uważnie spojrzał na gościa. - Wie pan, panie Heniu, żeby od tylu lat nie był pan moim sąsiadem przez płot działki, to bym pomyślał, że to jakaś stara nomenklatura od Bańki.

- Nasi nowi młodzi są inni! To przecież prawdziwi idealiści, nie potrzebują ani znajomości, ani forsy od tak zwanego biznesu!

- Jasne, bo już to dawno mają - pomyślał Henio, lecz jako człowiek doświadczony tylko się uśmiechnął.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.09.27