Odcinek 44

Mieszczno nie jest miastem o przesadnie nachalnej urodzie. Turyści, którzy w drodze nad jeziora zatrzymują się na miejscowym rynku, dla niepoznaki nazwanym nie wiadomo dlaczego Placem Okocimia, rozglądają się dokoła w nawyku poszukiwania zabytków godnych pozostawienia paru groszy. Najbardziej atrakcyjnym obiektem w tej okolicy jest oczywiście kiosk z piwem - obecnie p.o. pubu oraz kibelek z angielska zwany WC. Rozwijanie tego skrótu w języku polskim zagrożone jest karą grzywny i ograniczenia wolności na kwadrans przynajmniej. W trybie 24 godzinnym. Z żalem bo z żalem, ale po wydaniu złotówki na WC i kilku na piwo, zasmuceni poszukiwacze atrakcji jadą dalej, zazdroszcząc mieszkańcom Mieszczna doskonałej sytuacji materialnej. Bo tylko ktoś bardzo bogaty nie pobiera myta stojąc w bramie, przez którą każdy spragniony mazurskiego powietrza musi się jakoś przedostać.

Na doskonały pomysł zatrzymania przejezdnych na kilka minut dłużej w najbliższym sezonie wpadł oczywiście sam Długal. Natchnęła go pogoda. Długa zima i zalegający jezdnie lód z niesprzątanego od listopada śniegu powoli, ale za to bez żadnych nakładów rzeźbiły tajemnicze wąwozy, malownicze kotliny i rozległe wzgórza w jezdniach dróg przelotowych jak i całkowicie pobocznych.

- Absolutnie nie pozwalam! Zakazuję wywozić śnieg z ulic! - pieklił się Długal, gdy jego najbliższa współpracowniczka pani Solińska nieśmiało zaproponowała rozpoczęcie wiosennych porządków. - Przynajmniej do końca mrozów! Wszyscy się ciągle skarżą, że turyści przelatują przez Mieszczno bez zatrzymywania. W tym roku każdy spędzi tu przynajmniej pół godziny, bo prędzej się nie da przejechać! Niech pani spojrzy - tu wskazał na wspaniałą rzeźbę jezdni ulicy Litewskiej - przecież tego nie da rady przejechać nawet terenówką! Muszą się zatrzymać! Żeby tak jeszcze trochę śniegu na rynek... - rozmarzył się. - Kilka złamanych nóg dziennie, szpital na najwyższych obrotach, wagony gipsu... Ech, żyłoby się!

Pani Solińska pociągnęła nosem niezbyt przekonana do tego projektu i skrzywiła się z obrzydzeniem. Od strony jeziora pokrytego od jesieni grubym lodem doszedł trudny do wytrzymania fetor. Z niewielkiego przerębla kilku panów wydobywało na lód stosy śniętych ryb. - Kto wam pozwolił rąbać przeręble!? - pieklił się Długal. - Zobaczcie, co narobiliście, tyle rybek zamarzło! Nic już w tym jeziorze nie zostanie!

Zdziwieni mężczyźni opuścili siatki. Faktycznie, nikt im nie kazał, ale tony martwych ryb mogły wiosną zatruć nie tylko ledwo zipiące już jezioro, ale i całą okolicę.

- Gdyby tak przeręble kuć od początku zimy, to by te rybki spokojnie żyły... - mruknął jeden.

- Panie, czy pan zwariował! Pod lodem mają przecież ciepło, a tak by zamarzły wszystkie!

Lekko przerażeni mężczyźni na wszelki wypadek odsunęli się od Długala.

Trzej dobrze ubrani panowie przechodzący obok spojrzeli na siebie i ciężko westchnęli. Milcząc weszli do pobliskiej restauracji i usiedli przy dyskretnie ukrytym za kotarą stoliku.

- Miałeś rację... - Henio Krótki sięgnął po kufel piwa - z tym gościem już nic się nie da zrobić. Całkowity odjazd od rzeczywistości.

Włodek Maciejko pociągnął spory łyk parującego grogu starych murarzy. - No to panowie nie ma innego wyjścia, musimy się teraz szybko zdecydować co robić, czasu już naprawdę nie ma. To jak, zdecydowałeś się? - tu spojrzał na Leśniewskiego z zadumą pobrzękującego kostkami lodu w szklaneczce whisky.

- Nie wchodzę w to, mam dość swoich kłopotów - mruknął Leśniewski - a na wsparcie z góry nie ma co liczyć. Tam też cyrk na kółkach, wystarczy w telewizor popatrzeć.

- Ja to już nawet telewizora nie włączam - machnął ręką Krótki - chyba, że na "gwiezdne pląsy". Młode lata się przypominają - westchnął. - To co robimy z Dyrektorem i panią Stasią?

- Cholera, wszystko zależy od tego, jak się dogada z Młodym. - Maciejko spojrzał na Leśniewskiego. - Co o tym sądzisz?

- Młody jest na fali, łeb ma między uszami, głupstw na razie nie robi... - zastanawiał się Leśniewski. - Po co mu się pakować w układ z Dyrektorem i Stasią? Dyrektor wrzeszczy łapać złodzieja, ale jest tu jeszcze paru takich, co stare lata pamiętają. Ja tam mu w każdym razie złotówki nie dołożę.

- A jak Stasia strażaków na czyny społeczne ganiała, to jako były starszy gaśniczy też pamiętam - dodał Maciejko.

- A Młodemu? Dać? - zastanawiał się Krótki.

- Nigdy nie zaszkodzi - roześmiał się Maciejko - chociaż i tak da sobie radę.

- Tylko, cholera, po co im ta cała awantura o starą stację? - zastanawiał się Leśniewski. - Wiadomo, miasto bez stacji to dziura, a tu stacja prawie gotowa, tylko tory trochę poprawić i z całej naszej kochanej Europy ludziska ruszą do Mieszczna jak w dym. Przecież przez to rozwalenie marzeń o pięknych lokomotywach w Mieszcznie firma Młodego ma u nas wykichane. I to na długo!

- Jak nie wiadomo o co, to jasne, że o forsę idzie! - roześmiał się Włodek Maciejko. - Wypieprzą zawiadowcę, wstawią swojego i lokomotywy ruszą!

- Ba, tylko kiedy? Teraz jak o naszej stacji na całym świecie słychać przez te tajne ogrody zoologiczne, to każdy by chciał te podziemne perony zobaczyć! A tu cały letni sezon zmarnowany przez jakieś tam rozgrywki między warszawskimi książętami. Tam się bawią, a perony trawą zarastają. Co ich zresztą jakieś Mieszczno obchodzi, a Młody może się na tym przejechać jak na mydle.

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.03.22