Felietonik pięćdziesiąty

Pięćdziesiąty, czyli jubileuszowy. Nigdy nie sądziłem, że potrafię przez rok co tydzień gawędzić - czy raczej ględzić - wspominając prehistoryczne czasy młodości. A jednak! Tyle że jak długo można jechać na wspomnieniach? W końcu musi ich zabraknąć. Zdawałoby się, że napisałem już wszystko co można wyssać z przeszłości.. Gdyby jednak przeliczyć ilość tekstu, to napisanego materiału starczyłoby zaledwie na około stu stron książki typowego formatu.

Wszelako nabrałem ostatnio przekonania, że zaczynam przynudzać. Poszedłem zatem do Pana Redaktora Naczelnego podziękować za dotychczasową współpracę, zanim on sam zwróci się do mnie słowami: „Kończ waść, wstydu oszczędź!”. Tymczasem Pan Redaktor Naczelny, w wielkiej łaskawości swej, dymisji nie przyjął, zasugerował natomiast, abym mniej wspominał, a zajął się choć trochę komentowaniem teraźniejszości.

Ciekawa propozycja. Otóż do tej pory, jeśli w mieście Szczytno coś się komu nie udało, to zaraz zjawiał się u mnie przedstawiciel miejscowej prasy z głębokim przekonaniem, że kto jak kto, ale ja na pewno nie odmówię złośliwego komentarza. No i nie odmawiałem. Później dowiadywałem się, że nie tylko ja byłem proszony o wypowiedź dla prasy, ale nikt inny (oczywiście bywały wyjątki) nie chciał narażać się decydentom. I w końcu wychodziło na to, że w tym mieście jest tylko jeden taki zwyrodniały pieniacz, któremu nie dość, że nic i nigdy się nie podoba, to jeszcze koniecznie musi o tym wypisywać do gazet – grafoman jeden! Tymczasem teraz oto będę miał okazję pokazać się od strony dobrodusznej. Będzie mi dane pochwalić to czy owo, a jeśli już zganić, to być może z życzliwą pobłażliwością. Kuszące!

Oczywiście nie zamierzam rezygnować z zapamiętanych anegdotek - przynajmniej tak długo, jak długo skleroza nie wymiecie z mojej głowy ostatniego, mglistego wspomnienia.

KONESER SMAKU

Niedawno dowiedzieliśmy się, że zmarł Maciej Kuroń. Znakomity kucharz, niezrównany popularyzator sztuki kulinarnej. Koneser smaku.

Zapewne nie wszyscy czytelnicy wiedzą, że Maćka sporo łączyło ze Szczytnem. Bywał w naszym mieście i lubił je. Wcześniej jego ojciec – Jacek Kuroń przyjeżdżał tu często na wypoczynek. Przebywał wówczas u swojego przyjaciela w Romanach. Maciej czasem im towarzyszył. Półtora roku temu Maciek, jako mistrz gotowania, otrzymał propozycję poprowadzenia kursu kulinarnego w ramach walki z bezrobociem. Zajęcia odbywały się w kuchni restauracji „Zacisze”, w Szczytnie. W maju 2007 spotykaliśmy się w ogródku „Zacisza”, gdzie Maciek snuł plany otwarcia własnej uczelni pod nazwą „Akademia Smaku”. Wkrótce potem kupił na Mazurach działkę i jeszcze niedawno, bo minionej jesieni, spotkaliśmy się jak zwykle w „Zaciszu”, aby omówić możliwości zaprojektowania na owej działce domu, który byłby równocześnie mieszkaniem i studiem nagrań telewizyjnych w zakresie sztuki gotowania. Bardzo żal, że Maciek odszedł. Był nie tylko świetnym kucharzem. Także znakomicie wykształconym erudytą (studiował historię), miał kapitalne poczucie humoru i każda rozmowa z nim była prawdziwą przyjemnością. Dziś ślad po jego pobytach w Szczytnie pozostał na tytułowej stronie karty menu z „Zacisza”, gdzie Maciej umieścił swój odręczny wpis.

DZIECIĘ KURONIA I MODZELEWSKIEGO

Pośród zabawnych anegdot opowiadanych przez Maćka Kuronia w ogródku restauracyjnym, jedna szczególnie zapadła mi w pamięć. Opowiadał Maciej, jak to w czasach, kiedy Tata Jacek siedział w więzieniu wraz z innym opozycjonistą – Karolem Modzelewskim, a nazwiska owe, czyli Kuroń i Modzelewski były automatycznie wymieniane obok siebie we wszystkich nienawistnych publikacjach ówczesnych mediów, mama zabrała go – małego chłopczyka - na okolicznościowe przyjęcie. Nie miała brzdąca z kim zostawić, toteż pętał się dzieciak między dorosłymi. Gości było dużo i nie wszyscy się znali. W pewnej chwili mama Maćka usłyszała jak ktoś w tłumie spytał co to za maluch plącze się po sali. A za moment dotarła do jej uszu odpowiedź tajemniczo wyszeptana: „ciiichoo – to dzieciak Kuronia i Modzelewskiego”.

Andrzej Symonowicz