Ferie

No to mamy ferie zimowe - radosny czas dla dzieciaków, a nastrój optymistyczny niechże i nam, programowym tetrykom, także się udzieli. Obecnie wszystko co jeszcze niedawno było młode w mojej rodzinie już się poniekąd zestarzało, toteż osobistej motywacji odbioru wakacji zimowych nie odczuwam. A jeszcze niedawno było inaczej. Zawsze lubiłem i nadal lubię wszelką dzieciarnię, toteż kiedy córka moja była jeszcze małą dziewczynką, czas ferii był dla nas obojga okresem pożądanym. Zawsze gdzieś wyjeżdżaliśmy. Najczęściej we dwoje, to jest bez mamusi, co było głównie moim pomysłem. Dziś już mogę przyznać się i ujawnić zakulisowe intencje takiej formuły. Otóż wszystkie zimowe ośrodki wypoczynkowe przepełnione były samotnymi matkami z dziećmi. Pojedynczy tatuś był absolutnym wyjątkiem, budził współczucie i sympatię u dzielnych pań. Doznawałem więc na co dzień niezwykłych łaskawości i życzliwej opieki, z czego też skwapliwie korzystałem.

Naszymi najczęściej odwiedzanymi miejscami były prywatny pensjonat w Kirach pod Zakopanem, oraz dom architekta (SARP) w Kazimierzu Dolnym. Do domu w Kazimierzu można zabierać ze sobą zwierzęta, toteż przyjeżdżały tam rodziny w towarzystwie psów, kotów, ptaszków w klatkach, chomików, białych myszek i wszelkiego innego tałatajstwa ukochanego przez dzieci. My z moją córką przywoziliśmy Bursztyna – niedużego kundelka niesłychanie kudłatego, przez co uważał się bestia za owczarka polskiego, nizinnego. On w swoim psim zarozumialstwie tak sobie był uważał, natomiast my, ludzie, mogliśmy go co najwyżej przezwać owczarkiem „bardzonizinnym” - z powodu krótkich nóżek. Niemniej o honor własnego stwora trzeba dbać, toteż kiedy malutka koleżanka mojej córeczki spytała mnie – „prosę pana, ten Burstyn to co to za rasa?” - z pewną dumą wyjaśniłem dziecku, że jest to jamnik, ale z powodu zimy chodzi w specjalnie uszytym ciepłym futerku, które zdejmujemy mu dopiero na noc. Oczywista oczywistość, że dziecko uwierzyło, ale następnego dnia podeszła do nas urocza mamusia dziewczynki i przyglądając się nieufnie Bursztynowi, zupełnie serio spytała, czy to prawda co zeznaje jej córeczka na temat luksusowej odzieży naszego pieska?!

Siła by opowiadać o biednych, okłamywanych dzieciach i uroczo naiwnych mamusiach. Wszelako chciałbym teraz na chwilę przenieść się w czasie o kilka miesięcy i wspomnieć o słynnej, wielkanocnej tradycji miasta Kazimierz Dolny. Niejednokrotnie jeździliśmy tam w okresie Świąt Wielkanocy, zwabieni miejscowym obyczajem śmigusowym. Otóż w wielkanocny poniedziałek, w samo południe, na kazimierzowski rynek wjeżdża miejscowa straż pożarna w sile dwóch, trzech dużych wozów bojowych i z wodnych armatek wali do wszystkiego co się rusza, szczególnie chętnie wypatrując otwartych okien będących w zasięgu ognia, to jest - przepraszam – wody. Obyczaj ten od lat ściąga wszelkich odważnych turystów z okolicy i nie tylko. Pisząc to mam nadzieję, że mój ulubiony komendant straży pożarnej – Mariusz Gęsicki zajrzy do tego felietonu i …

Wróćmy jednak do tematu ferii zimowych. Dostrzegam otóż, na przestrzeni lat, pewną zmianę zachowań. Obraz ferii jakie zapamiętałem kojarzy mi się najczęściej z ogromną liczbą młodych, entuzjastycznych saneczkowiczów wykorzystujących każdą najmniejszą miejską górkę. Natomiast dziecięca drobnica, jeszcze niesamodzielna, z dumą korzystała z siły pociągowej matek i ojców, paradując ulicami miast, opatulona po uszy, w drewnianych saneczkach z oparciem. Ileż to radości u przypadkowych przechodniów potrafił wzbudzić nagły wypadek, gdy dzielny tata nie zauważył był, że jego okutany na sztywno synek dawno już opuścił saneczki i oto leży unieruchomiony pośrodku miejskiego deptaka.

Dziś opisane sceny widuje się dużo rzadziej. Tak jakby śnieg nie stanowił już takiej atrakcji jak przed laty. Po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że przyczyną jest zapewne rozwój elektroniki. Kogo dziś ubawią saneczki, jeśli może posiedzieć sobie przy komputerze?

Co do mnie – nie uprawiam sportów zimowych. Także komputer jest wprawdzie dla mnie narzędziem, ale nie atrakcją. Cóż mi zatem sprawić może przyjemność zimą, której – szczerze mówiąc – nie znoszę? Ano chyba tylko dobrze zjeść i stosownie owo popić. I w tymże to temacie czuję się pobratymcem Wiesia Mądrzejowskiego, któremu serdecznie dziękuję za zamieszczone gratulacje.

Andrzej Symonowicz