Turystom, jadącym na Mazury drogą przez Chorzele - Wielbark, niewiele mówi nazwa umieszczona na tablicy drogowej - Opaleniec, a kilkanaście kilometrów dalej - Wielbark. Ciche, senne, zapomniane miejscowości. Tylko czerwone dachy domów odróżniają je od innych, mijanych poprzednio. Kiedyś jednak były one znane w całych Prusach.

Opaleniec, wieś położona tuż przy dawnej granicy Rzeczpospolitej i krzyżackiego państwa zakonnego, o której pierwsza wzmianka w kronikach pochodzi z roku 1576 roku, słynna była z produkcji doskonałego węgla drzewnego. Znana już dużo wcześniej osada węglarzy wytwarzała węgiel drzewny - paliwo dla okolicznych kuźnic, jak wtedy nazywano huty żelaza w Wielbarku, Kucborku, Małdze, a także w Rudce pod Szczytnem. Surowca dostarczały ogromne bory.

Jak w Chorzelach gęsi kuto...

Produkcja musiała być spora. Przypominała o tym niemiecka nazwa wsi Flammenberg - "płonąca góra". Wielkie, dymiące kopce, z których czasami buchał płomień, widoczne były z daleka. Wbrew pozorom produkcja węgla drzewnego nie należała do łatwych. Umiejętność jego wypalania przekazywano z ojca na syna i strzeżono jako tajemnicę zawodową. Jakość węgla ważna była dla jakości wytapianego żelaza. Opaleniec dostarczał produktu najwyższej jakości.

Z czasem stał się on dużą wsią, która jak wszystkie przygraniczne miejscowości czerpała z pobliskiej granicy znaczne korzyści. Handel i przemyt stanowiły dodatkowe źródło dochodów dla wielu mieszkańców. W końcu XIX wieku były we wsi trzy karczmy, często odwiedzane przez gości zza kordonu. Oficerowie rosyjscy z garnizonu w Przasnyszu szukali tu dobrej kuchni i rozrywki. O tym, że bawili się dobrze świadczy zabawne zdarzenie z czasów I wojny światowej.

W pierwszych jej dniach, gdzieś na drodze między Opaleńcem a Muszakami, spotkały się dwa samochody osobowe - rosyjski i niemiecki, pełne żołnierzy. Wozy minęły się, oficerowie zasalutowali sobie grzecznie i... dopiero po chwili dotarło do nich, że jest wojna i należało strzelać.

W Opaleńcu były dwa kościoły - katolicki i ewangelicki. Reformacja nie przyniosła zmian w życiu wsi. Obie religie zgodnie współżyły ze sobą, dzielił je tylko strumyk płynący przez wieś.

Wielbark - kuźnia

Kilkanaście kilometrów za Opaleńcem, na dużym skrzyżowaniu dróg leży gminna wieś Wielbark, ongiś duże, bogate miasteczko, mocno zniszczone podczas ostatniej wojny, dziś siedziba gminy. Położony wśród wielkich borów, bagien i moczarów Wielbark, dzięki dużym pokładom bagiennej, darniowej rudy żelaza, stał się już w XIV wieku ośrodkiem przemysłu hutniczego.

Pierwsza kuźnica lub ruda, jak je wtedy nazywano, powstała około 1350 roku w zakolu rzeki Omulwi, w pobliżu wzniesionego przez Zakon Krzyżacki zamku. Jak na owe czasy był to nowoczesny zakład hutniczy. Pionowe piece szybowe niewiele wcześniej wynalezione we Francji nie wymagały do obsługi wielu ludzi. Miechy skórzane i wielki młot hutniczy poruszane były siłą wielkiego koła wodnego napędzanego spiętrzoną wodą rzeki. Wytopiona w piecu surówka żelaza, z powodu dużej zawartości węgla i innych domieszek wymagała dalszej, mozolnej obróbki. Rozgrzany do białego koloru kęs żelaza podsuwany był pod młot, odwracany i przekuwany.

Wielokrotnie powtarzano tę czynność. Praca w tych warunkach, w upale, łoskocie i kurzu wymagała zdrowia, zręczności i siły. Początkowo zatrudniano w kuźniach jeńców wojennych i skazańców, z czasem wykorzystywano ich tylko do robót pomocniczych, a hutnikami byli miejscowi najemni.

Kuźnia w Wielbarku specjalizowała się w produkcji tzw. kształtowników z żelaza - prętów, płaskowników i kątowników, co wymagało dużej specjalizacji i umiejętności.

Produkty kuźnicy w Wielbarku były dobre i docierały daleko. "Grosse Maenburger Tresserbuch", wielka księga handlowa Zakonu znajdująca się w Malborku wspomina m.in. o dostawie do zamku w Tylży prętów żelaznych do okien i płaskowników do zawiasów drzwi z kuźnicy w Wielbarku. Warsztaty zbrojeniowe w Malborku z wielbarskiego żelaza wykuwały zbroje i broń. W czasach pokoju część produkcji sprzedawano do Polski, a nawet do Inflant. Żelazo było wówczas poszukiwanym i drogim towarem.

Darniowej rudy bagiennej wokół Wielbarka nie brakowało. Łški i mokradła nad Omulwią, Sawicą i Rozogą obfitowały w jej pokłady. Dzięki temu w pobliżu powstawały nowe kuźnice w Kucborku i Wólce Wielbarskiej ok. 1380 roku, w 1403 roku w Małdze, w 1409 w Rudce pod Szczytnem.

Postęp techniczny

Kuźnice były oczkiem w głowie Zakonu. W trosce o wydajność i jakość produkcji Zakon sprowadzał mistrzów wytopu i obróbki żelaza z zachodu Europy, gdzie hutnictwo stało na wysokim poziomie.

Wielbarski Okręg Przemysłowy - jak to dziś można nazwać, leżał tuż przy granicy z Polską. Nie ominęła go żadna z wojennych zawieruch. Sąsiedztwo puszczy zapewniało mieszkańcom bezpieczeństwo w czasie pożogi, bo zawsze mogli się skryć w leśnych ostępach. Kuźnice były jednak wielokrotnie niszczone. Odbudowywano je i produkcja ponownie ruszała.

Już w połowie XVI wieku Wielbark, dzięki produkcji żelaza, był - jak pisze kronikarz Hennenberg - imponującym miasteczkiem, a książę Albrecht nosił się z zamiarem nadania mu praw miejskich już w 1527 roku. Nastąpiło to jednak dopiero w 1723 roku.

Kuźnice i ich produkcja przynosiły miastu dochody, a to sprawiało, że przybywało mieszkańców i nowych warsztatów. Spiętrzone wody Omulwi i Sawicy poruszały koła napędowe tartaków, młynów i olejarni. Oprócz hutników, bartników, smolarzy i rybaków tradycyjnie związanych z puszczą, pojawili się rzemieślnicy. Sukiennicy wyrabiali sukno, garbarze skórę na buty, a browarnicy warzyli piwo na eksport do Polski. O rozwoju Wielbarka w czasach Księstwa Pruskiego świadczyło choćby 11 karczem i zajazdów, które obsługiwały miejscowych i przyjezdnych. Miasteczko leżało na szlaku handlowym Warszawa - Królewiec.

Od przemysłu do przemytu

Pokłady rudy darniowej wyczerpywały się jednak, pozyskiwane jej było coraz trudniejsze, produkcja żelaza przestała się opłacać - reszty dokonał rozwój hutnictwa żelaza na Śląsku, w Czechach i na zachodzie Europy.

W 1656 roku młoty w kuźnicy przestały kuć, kominy dymić. Zlikwidowano produkcję w Wielbarku, potem w innych okolicznych wioskach. Po wielbarskich zakładach pozostała tylko olbrzymia hałda szlaki, którą zużyto przy budowie drogi do Kucborka. O istnieniu kuźnicy przypomina dziś tylko przedmieście o nazwie Ruda.

Złoty wiek Wielbarka minął. Lata wojny siedmioletniej, przemarsz i postój armii rosyjskiej, potem zimą 1806-1807 napoleońskiej doprowadziły miasteczko do ruiny, a mieszkańców do nędzy.

Długie lata odbudowywał się Wielbark po wojennych zniszczeniach. Wielki pożar w 1868 roku ponownie zniszczył dużą część zabudowy miejskiej.

Po wojnie prusko-francuskiej w 1871 roku nadszedł jednak wreszcie okres prosperity. Droga bita, doprowadzona z Królewca do Wielbarka i dalej do granicy państwa w 1864 roku, połączyła miasteczko ze światem, przywróciła mu dawne znaczenie. Dzięki kupcom żydowskim, którym po wojnach napoleońskich pozwolono osiedlać się w Prusach, ruszył handel z Rosją. Połączenie kolejowe, uzyskane przez Wielbark w 1900 roku, jeszcze przyspieszyło jego rozwój.

Piesze konwoje

Zasłynęły wtedy Chorzele i Wielbark - z "kucia gęsi", z czego śmiano się serdecznie po obu stronach granicy. U progu XX wieku, gdy kolej dotarła do Wielbarka, zaczęto na dużą skalę eksportować do Niemiec polskie gęsi, cenione tam ze względu na świetny smak. "Polnische Gänse" - polskie gęsi znane były w całych Niemczech i popyt na nie rósł. Szerokotorowa kolej rosyjska docierała jednak tylko do Chorzel. Powstał problem, jak dostarczać gęsi do stacji załadunkowej w Wielbarku. Przeganianie ptactwa kilkanaście kilometrów pieszo po żwirowej szosie powodowało uszkodzenia delikatnych łapek i wiele sztuk padało, co przynosiło wielkie straty. Ale od czego "kepełe" (żyd. głowa), jak mawiali Żydzi zajmujący się głównie handlem gęsiami. Znaleziono na to sposób. W Chorzelach stada ptaków przeganiano przez kałuże rozlanej smoły, potem przez plac posypany piaskiem i tak "podkute" gęsi, nie niszcząc łapek, w dwa dni docierały do Wielbarka. Jesienią, gdy olbrzymie, wielokilometrowe stada człapały szosą, nadchodziły żniwa dla lisów z okolicznych lasów i złodziei z pobliskich wsi, którzy za pomocą długich tyczek z pętlami, pod osłoną zarośli porywali idące skrajem szosy gęsi.

Cudowne rozmnożenie

W latach po pierwszej wojnie światowej, podczas "wojny celnej" między Polską a Niemcami, ten handel początkowo ustał. Popyt na polskie gęsi był jednak w Rzeszy tak duży, że wkrótce na drodze z Opaleńca do Wielbarka znów płynęła biała rzeka gęgającego towaru. A stało się to za sprawą "cudownego" rozmnożenia ptactwa w Opaleńcu i okolicznych wsiach. Do rolników z tej strony granicy przeganiano stada z Polski, które miejscowi chłopi sprzedawali niemieckim kupcom jako gęsi "prawie z Polski". Wszyscy doskonale wiedzieli o pochodzeniu towaru, ale, jak wiadomo, natura, a tym bardziej handel nie znosi próżni.

Z tych transakcji wszyscy byli zadowoleni, a najbardziej chyba celnicy po obu stronach granicy, którzy po prostu głuchli i ślepli na pewien czas. Przemytem, nie tylko gęsi, ale bydła, koni z Polski oraz towarów przemysłowych z Niemiec trudnili się mieszkańcy wszystkich nadgranicznych wsi.

Znów wojna

W styczniu 1945 roku wojna znów przetoczyła się przez Wielbark. Spalone zostało prawie całe śródmieście. Zniszczone i wyludnione miasto spadło do rangi gminnej wsi. Być może kiedyś znów nadejdą dla niego złote czasy.

Zbigniew Janczewski

2005.05.25