Od kilku tygodni mieszkańcy Szczytna mają możliwość skorzystania z darmowych posiłków nie tylko w dni powszednie, ale także w niedzielę. Każdy, kto zechce, może skosztować ciepłego pożywienia na miejscu, czyli na dworcu PKP, albo zabrać ze sobą większą jego ilość. Tak mniej więcej przez całą zimę ma funkcjonować szczycieńska edycja ogólnoświatowej kampanii "Jedzenie zamiast bomb".

Kasza zamiast bomb

TRUDNE POCZĄTKI

Pierwsza odsłona "Food not bombs" miała miejsce w niedzielne popołudnie 18 grudnia, na tyłach dworca PKP. Po jedzenie przyszło około 20 osób, które o akcji dowiedziały się z rozwieszonych na mieście plakatów i ulotek rozdawanych przez organizatorów w innej darmowej jadłodajni - przy ulicy Ogrodowej. W ciągu godziny udało się rozdać składającą się z goracej kaszy i marchwiowego gulaszu zawartość dwóch dużych garnków. Potrawa, mimo że bezmięsna, smakowała wszystkim:

- Bardzo to pożywne i na pewno zdrowe - zachwalał pan w pomarańczowej kurtce, który na dworzec przyszedł z małym, plastikowym pojemnikiem.

Podczas każdej akcji panuje specyficzna atmosfera. Organizatorzy dużą wagę przywiązują do rozmów z osobami korzystającymi z kuchni. Bezdomnych zachęcają do przyprowadzania jak największej liczby znajomych.

Ekipa "Food not bombs" liczy, że z czasem akcja nabierze większego rozmachu. Plany są ambitne: rozdawanie jedzenia ma się odbywać co tydzień, w każdą niedzielę, aż do kwietnia.

- Liczymy się z tym, że może być różnie. Raz przyjdzie mniej ludzi, raz więcej. Mamy jednak nadzieję, że w końcu przyjdzie ich tylu, że będziemy zmuszeni zakupić dodatkowe garnki - mówi "Tukan", pomysłodawca i koordynator szczycieńskiego "Jedzenia zamiast bomb".

ZRÓB TO SAM

Szczytno to jak do tej pory najmniejsze miasto na polskiej mapie "Food not bombs". Organizacji przedsięwzięcia podjęło się kilka osób - na co dzień uczniów i studentów, związanych z ruchem "punk" i przyznających się do poglądów anarchistycznych. Jak sami mówią i pisza w ulotkach, ich akcja jest protestem przeciwko sposobowi dzielenia publicznych środków, który prowadzi do ubożenia znacznych części społeczeństwa.

- Nie potrafimy się pogodzić z tą sytuacją. Denerwuje nas fakt, że wobec takiej liczby bezdomnych i potrzebujących państwo przeznacza regularnie wielkie pieniądze na doskonalenie sił zbrojnych i udział polskich wojsk w wojnie irackiej. Chcemy pokazać, jak niewiele trzeba, żeby poradzić sobie z głodem - tłumaczy "Tukan". Zarówno on jak i jego znajomi nie zgadzają się na ujawnienie personaliów. Podkreślają, że nie zależy im na rozgłosie i afiszowaniu się z działalnością. Posiłki przygotowują bez jakiejkolwiek pomocy sponsorów, zgodnie z anarchistyczną zasadą DIY (od ang. "Do It Yourself", czyli "zrób to sam"). Na jedzenie zrzucają się sami. Pieniądze zdobywają również sprzedając wegetariańskie potrawy podczas organizowanych regularnie koncertów. Jak mówią, pozyskanie środków finansowych nie nastręcza im poważnych trudności.

- Ze wszystkim radzimy sobie doskonale bez niczyjej pomocy - deklaruje "Tukan".

Posiłki przygotowywane są w mieszkaniach organizatorów. Na pytanie, dlaczego rozdawane są wyłącznie specjały kuchni wegetariańskiej, "Tukan" odpowiada krótko:

- Taka jest tradycja "Food not bombs". Zresztą my sami jesteśmy wegetarianami i innego gotowania sobie nie wyobrażamy.

Wojciech Kułakowski

KUCHNIA POLITYCZNA

Idea "Food not bombs" narodziła się na początku lat 80. w Stanach Zjednoczonych, kiedy to grupa działaczy wolnościowych w proteście przeciwko trwającemu wyścigowi zbrojeń przystąpiła do rozdawania darmowego jedzenia na ulicach amerykańskich miast. Akcja od początku istnienia miała wydźwięk nie tylko charytatywny, ale również propagandowy i polityczny. W zamyśle organizatorów chodziło o zwrócenie uwagi na problem głodu w czasach, kiedy państwa zużywają ogromne środki na rozbudowę potencjału militarnego oraz pokazanie opinii publicznej, jak niewiele trzeba, żeby plaga niedożywienia została całkowicie zlikwidowana. Z czasem "Jedzenie zamiast bomb" stało się elementem często wykorzystywanym przez ruchy wolnościowe, ultralewicowe i anarchistyczne. "Food not bombs" zaistniało także w Polsce. Obecnie akcja prowadzona jest regularnie w dwunastu polskich miastach. Są to wyłącznie duże ośrodki, takie jak Warszawa, Gdańsk, Poznań, Szczecin, Wrocław czy Kraków. Jej beneficjentami są przeważnie osoby bezdomne i żyjące w skrajnym ubóstwie. Nie znaczy to jednak, że tylko takie mogą skorzystać z darmowych posiłków. Akcja ma charakter otwarty i jedzenie dostanie każdy, kto tylko zechce - nawet elegancko ubrany przechodzień.

2006.01.04