W poprzednim numerze opisaliśmy perypetie pruskiej arystokratki Marion von Dönhoff, która zimą 1945 roku opuściła swoje rodzinne strony. W tym tygodniu prezentujemy dzieje dwóch gałęzi rodu Dönhoffów.

Wróciliśmy do Korsz. Po obiedzie w restauracji, który upłynął w dość sztywnej atmosferze, w rewanżu zaprosiłem obie panie do kawiarni. Przy kawie i lodach dotychczasowy dystans między pasażerkami a kierowcą zmniejszył się.

- Jesteśmy już tyle godzin razem, a właściwie się nie znamy - powiedziała. - Jestem Marion von Dönhoff - wstała i podała mi rękę. - To jest moja sekretarka - wskazała drugą panią.

Odtąd rozmowa potoczyła się gładko.

Kochać nie posiadając (cz. II)

- Jest na Ukrainie wieś Denhoffówka - zacząłem przypominać sobie - gdzieś koło Częstochowy jest miejscowość i pałac w Kruszynianach wzniesiony przez Denhoffa. Z historii Polski, o ile sobie przypominam, ród Denhoffów (spolszczona pisownia nazwiska) odegrał też dużą rolę. Członkowie tej rodziny piastowali najwyższe stanowiska w dawnej Rzeczpospolitej.

- Czy to ten sam ród? - spytałem.

- Tak, zgadza się, ten sam - przytaknęła. - Nasz protoplasta, Herman, pochodził z zamku Dunahove z Westfalii, siedziby starego szlacheckiego rodu. W 1330 roku osiedlił się w Kurlandii, 60 kilometrów od Rygi, gdzie powstał nowy Dunahof. Ród był liczny, podzielił się na dwie gałęzie. Polska linia pozostała w należącej do Rzeczpospolitej Kurlandii, pruska osiedliła się w Prusach Książęcych na początku XVII wieku. Obie gałęzie doszły do wielkich godności, zarówno polska, jak i pruska - dodała.

Zamach

Zaległa chwila ciszy.

- Wspomniała pani, że pałac w Drogoszach należał do grafa Dönhoff-Stauffenberga. Nazwisko von Stauffenberg kojarzy mi się z nazwiskiem Schenk Graf von Stauffenberg, pułkownika, który podłożył bombę w kwaterze głównej Hitlera 20 lipca 1944 roku.

- Tak, zgadza się - przytaknęła hrabina. - Pochodził z tej samej rodziny. To długa historia - dodała. - Adolf (Niemcy niechętnie używają nazwiska Hitlera) od początku swoich rządów krzywym okiem patrzył na arystokrację. Nie ufał jej, ale ze względu na to, że większość korpusu oficerskiego armii niemieckiej pochodziła z możnych rodów, musiał ją do czasu tolerować.

- Jak pani przeżyła czas zamachu? - indagowałem.

- Mieszkałam wtedy w pałacu Friedrichstein nad Pregołą - odparła hrabina. - Tam nieraz zbierali się spiskowcy. Po zamachu byłam aresztowana, siedziałam kilka dni w siedzibie gestapo w Kętrzynie. Nikt z aresztowanych, pomimo tortur, nie zdradził, że zbierali się w naszym pałacu. Z braku dowodów winy, po kilku dniach wypuszczono mnie. To był koszmar - westchnęła ciężko i łza błysnęła w jej oku.

Ucieczka

- Niedługo potem, zimą 1944/45 roku musiałam opuścić rodzinne strony - kontynuowała. - To był następny koszmar. Rozkaz ewakuacji przyszedł za późno, gdy Sowieci przerwali już front. W mroźną, zimową noc, gdy dobiegała ze wszystkich stron armatnia kanonada, ruszyła lawina uciekinierów. Furmankami, pociągami, piechotą, jak kto mógł, ratował się. Na Wschodzie, w Prusach wszystko diabli wzięli, pozostały ruiny i zgliszcza, pałac nad Pregołą poszedł z dymem. W Niemczech po wojnie wszystko trzeba było zaczynać od nowa - westchnęła ciężko.

Życie od nowa

- Ale radzi sobie pani doskonale - wtrąciłem się - jest pani, o ile wiem, redaktorem naczelnym i właścicielką największego, opiniotwórczego tygodnika "Die Zeit". Kształtuje pani opinię publiczną w Niemczech i opowiada się za pojednaniem z Polską.

- Tak - powiedziała. - Moją dewizą jest "Kochać nie posiadając". Tęsknię za swoimi rodzinnymi stronami, ale przynajmniej zawsze mogę tu teraz przyjechać. Jakiekolwiek zmiany granic w Europie to byłby jej tragiczny koniec. A z Polską i z Polakami bardzo wiele nas łączy, moją rodzinę i oba nasze narody.

Po południu pojechaliśmy do Drogoszy. Niestety, pomimo że czekaliśmy do zmroku, nowy właściciel pałacu nie zjawił się.

Denhoffowie w służbie Rzeczpospolitej

Obie gałęzie rodu doszły w swoich krajach do wielkich godności. Skoligaceni z wieloma rodzinami magnackimi, polscy Denhoffowie wiernie służyli Rzeczpospolitej, nie zabrakło ich tam, gdzie orężem rozstrzygały się losy kraju. 18-letni Herman Denhoff, poległ walcząc u boku hetmana Żółkiewskiego pod Cecorą w 1620 roku. Otto Denhoff, starosta azelski zginął w wieku 25 lat w bitwie ze Szwedami pod Gniewem. Generał Władysław Ernst Denhoff brał udział w wyprawie wiedeńskiej króla i zginął w bitwie pod Parkanami. Dowodzili Denhoffowie artylerią i cudzoziemskimi rotami zaciężnymi pod Zbarażem, Beresteczkiem i Chocimiem. Pod Stefanem Batorym walczyli w wojnie z Moskwą. Nie tylko orężem zasłużyli się Denhoffowie Rzeczpospolitej. Odnosili sukcesy także w dyplomacji i w służbie publicznej. Kacper Denhoff (1587-1645) wojewoda dopracki i sieradzki, waleczny żołnierz, już jako dworzanin króla Władysława IV, w jego imieniu zabiegał o rękę siostry cesarza Fryderyka III, Cecylii Renaty. Cesarz nadał mu tytuł księcia i marszałka dworu. Brat Kaspra, Gerard (1590-1648) wojewoda pomorski, jako poseł w imieniu króla zawarł kontrakt małżeński z Ludwiką Gonzagą, córką księcia Mantui. Król mianował go komisarzem floty, pierwszym polskim admirałem. Jan Kazimierz Denhoff imię otrzymał po ojcu chrzestnym, królu Janie Kazimierzu, był rezydentem polskim w Watykanie. Papież uhonorował go kardynalskim kapeluszem.

Jerzy Albrecht Denhoff (1640-1702) był biskupem i doszedł do godności kanclerza wielkiego koronnego. W latach świetności rodu 12 Denhoffów zasiadało w polskich senatach.

Pruska linia rodu

Protoplastą pruskiej linii Dönhoffów był Magnus Ernst, który osiedlił się w Prusach Książęcych w 1620 roku. Całe życie spędził w służbie Rzeczpospolitej, był posłem z ramienia króla polskiego przy dworze książęcym w Berlinie, potem w Saksonii w Dreźnie. Jego syn Friedrich, za sumę 25 tysięcy talarów, nabył dużą posiadłość ziemską nad Pregołą, którą nazwał Friedrichstein. Jego wnuk, Otto Magnus, wzniósł tam piękny, barokowy pałac, magnacką siedzibę, jedną z trzech najpiękniejszych w Prusach. Pałac ten i posiadłość ziemska były w posiadaniu rodziny aż do stycznia 1945 roku. Ten majątek w mroźną, zimową noc opuściła konno, udając się na wojenną tułaczkę, hrabina Marion von Dönhoff. Po pięknym pałacu, w rozległym parku, nad brzegiem Pregoły, sterczą dziś smutne zarośnięte krzakami ruiny.

Łaskawszy był los dla podobnego barokowego pałacu, wzniesionego przez drugiego syna Ernsta Magnusa Bogusława w Dönhoffstädt (w Drogoszach). Obiekt przetrwał wojnę i stoi do dziś.

Wszyscy mężczyźni z tej linii Dönhoffów nosili polskie imiona Stanisław lub Bogusław, co świadczyło o spokrewnieniu z polskimi rodami. Ostatni z nich, Stanisław, student uniwersytetu w Getyndze zginął w pojedynku w 1816 roku. Pałac i dobra przeszły wówczas w ręce dalszej rodziny. Skoligaceni z polskimi rodami magnackimi i polską linią Denhoffów pruscy Dönhoffowie nie wstydzili się tych związków i nie był im obcy los narodu polskiego. August Heinrich Dönhoff (z linii Friedrichstein), jako przewodniczący Niemieckiego Zgromadzenia Związkowego we Frankfurcie nad Menem, w czasie Wiosny Ludów 1848 roku był autorem uchwały Zgromadzenia, która głosi: "Świętym obowiązkiem ludu niemieckiego jest dążyć ze wszystkich sił do odrodzenia polskiej państwowości, by zadośćuczynić nieprawościom dokonanym za sprawą rozbiorów".

Za udział w nieudanym spisku na życie Hitlera zapłacili Dönhoffowie wysoką cenę. Kilka osób zgładzono, resztę represjonowano.

Upadek

Minął czas świetności rodu Dönhoffów. Polska linia wygasła w końcu XIX wieku. Pozostał po nich jedynie pałac w Kruszynianach.

Pruscy Dönhoffowie opuścili ojczyznę zimą 1945 roku i rozproszyli się po Niemczech. Część wyemigrowała za granicę. Jedynie przedstawiciele starszej generacji, podczas nostalgicznych podróży, odwiedzają swoje rodzinne strony.

Czas pojednania

Najbardziej znaną postacią, czynną działaczką na rzecz pojednania naszych narodów była hrabina Marion von Dönhoff. Jej książki i artykuły w zbliżonym do kół rządowych Niemiec czasopiśmie "Die Zeit" zrobiły dużo dobrego w dziele pojednania Niemców i Polaków.

Rząd polski uhonorował ją nagrodą i odznaczeniem za wkład w to dzieło. Jeszcze za życia została patronką liceum w Mikołajkach.

Dziś Marion von Dönhoff nie ma już wśród żywych. Zmarła trzy lata temu. Odeszła, lecz jej pamięć na Warmii i Mazurach nie powinna zaginąć.

Zbigniew Janczewski

2005.05.18