Droga

Przyjaciółko "Kurka",

majowe świętowanie przebiegało pod znakiem ładnej pogody. Sprzyjało to spacerom, zabawom na świeżym powietrzu, grillowaniu, wreszcie sportom. A jakim sportom można się przede wszystkim oddawać u nas, na Mazurach? To przecież jasne - sportom wodnym.

Mówili mi znajomi ze Szczytna, że nie zauważyli, aby na jeziorach domowych coś się działo. To samo mogę powiedzieć o moim "domowym" jeziorze, czyli Sasku Wielkim. Nie zauważyłem na wodzie bodaj kawałka białego płótna, a łodzi i kajaków jak na lekarstwo. O czym to świadczy? Po pierwsze, że nie jesteśmy sportami wodnymi zainteresowani, po drugie, że nikt nam żadnej wodnej imprezy nie zorganizował.

Szkolne lata przemieszkałem w małym miasteczku na Pojezierzu Chełmińskim, jeszcze mniejszym niż nasze Szczytno. Podobieństwo między Szczytnem a miasteczkiem mojego dzieciństwa wynika z ich położenia. Oba mogą się pochwalić tym, że leżą nad jeziorami. Jeziora szczycieńskie są małe, tamto było trochę większe.

Z mojego dawnego domu wystarczyło zbiec ulicą w stronę jeziora, a trafiało się na przystań. Na początek maja łodzie żaglowe były już przygotowane do wodowania. My, młodzi adepci żeglarstwa, pracowaliśmy nad nimi przez całą zimę. Nic dziwnego, w tamtych czasach łodzie były drewniane, a omegi budowało się z centymetrowych listewek. Inne budowano ze sklejki, ale wszystkie wymagały zdarcia starej farby i pomalowania nową. A to była żmudna robota. Ale na 1 maja nasze omegi błyszczały w słońcu gotowe do parady z okazji rozpoczęcia sezonu.

Trzysta metrów dalej, gdy pomaszerowało się nadbrzeżnym bulwarem, znajdowała się plaża nazywana przez miejscowych "Łazienkami". Z tego miejsca odbywały się starty do zawodów żeglarskich.

Tam, gdzie kończyły się uliczki, a więc mniej więcej tak, jakby u nas na wysokości Korpel, zaczynał się park miejski. Śmieszne - na początku parku rosła wierzba, która rodziła gruszki. (Jak się domyślasz - była pewnie szczepiona). Gruszki były bardzo gorzkie. Park ciągnął się wzdłuż jeziora. A wierzbo-gruszka rosła przy kolejnej przystani. Piękny budynek z restauracją i hangarami. Tę przystań zawładnęli w posiadanie wioślarze i kajakarze. Oni także 1 maja organizowali paradę, a drugiego i trzeciego maja - zawody lokalne. Bo regaty żeglarskie miały charakter ogólnopolski - "O Błękitną Wstęgę Jeziora".

Idąc dalej parkiem wzdłuż brzegów, mijało się kolejną plażę, zadbaną z mnóstwem piasku - na brzegu i w wodzie, dalej, w lewo, prowadziła droga na stadion z trybunami i strzelnicą oraz kortami tenisowymi. Trzymając się brzegu jeziora, szło się parkiem aż do wzniesionej na górce kapliczki. Kilometr dalej - ciągle idąc parkiem - dochodziło się do obszernej, zajmującej cały cypel jeziora, płatnej plaży... potem jeszcze niestrzeżona plaża "marynarska" (moja ulubiona) i kończył się park.

Nie opisałem jeszcze wszystkiego, co wiązało się z jeziorem.

A chcę powtórzyć, Droga Przyjaciółko, że miasteczko było trochę mniejsze od Szczytna, chociaż jezioro - trochę większe.

Nie porównuję natomiast wyobraźni władz lokalnych. Bo nie ma czego porównywać.

Pozdrowienia

Marek Teschke

2006.05.10