Ulubiony literacki bohater dzieci na całym świecie, czyli Kubuś Puchatek, ma swoje ustalone już w tak młodym wieku upodobania kulinarne. Nie ukrywa ich zresztą, a wręcz przeciwnie. "...gdy Królik zapytał: - Co wolisz, miód czy marmoladę do chleba? - Puchatek był tak wzruszony, że powiedział: - Jedno i drugie. - I zaraz potem, żeby nie wydać się żarłokiem, dodał: - Ale po co jeszcze chleb, Króliku? Nie rób sobie za wiele kłopotu."

Prawda, że to piękny kawałek literatury? A jaki smaczny! Nie podzielam jedynie niezwykłej wstrzemięźliwości Kubusia, który w swej niezmierzonej skromności, zrezygnował z przepysznego, z pewnością, chlebka. Miś i jego przyjaciele wiele czasu poświęcali na jedzenie dobrych rzeczy, przy czym ich gusta były mocno zindywidualizowane. Bo na przykład Kłapouchy radośnie chrupał oset, stwierdzając słusznie, że "...oset, moi drodzy, nie ma żadnego pożytku z tego, kiedy się na nim siedzi". Czy akurat oset nadaje się do kuchni? Nie wiem. Nie spotkałem się dotąd nawet z wykorzystaniem ostu jako przyprawy. Chociaż nie do końca. Podręcznik survivalu, czyli przetrwania w trudnych warunkach wymienia oset, a właściwie tylko jego łodygi jako potrawę nadającą się do spożycia po uprzednim ugotowaniu i duszeniu. Podobno ma to smak kalarepki. Na razie jeszcze poczekam z degustacją.

Za to nie mogłem się powstrzymać od zjedzenia chłodnika, o którym marzyłem na tych łamach już kilka tygodni temu. W odległym Zamościu trafił mi się w jadłospisie "chłodnik białostocki". Cały urok tej potrawy polegał na tym, że świetny, gotowany chyba na cielęcinie chłodnik, podano z dodatkiem świeżego białego sera z posiekaną pietruszką. Pomysł doskonały, polecam w tych gorących czerwcowych dniach.

Wracając do Kubusia Puchatka, to inny z jego przyjaciół, czyli Maleństwo Mamy Kangurzycy jako dziecię odżywiało się oczywiście mlekiem. Z dzieciństwa przypomina mi się właśnie także jadany w Toruniu letni przysmak, jakim był mleczny chłodnik z czarnymi jagodami. Jego podstawowym składnikiem było właśnie zimne (wystudzone) mleko z żółtkami, cukrem i wanilią. Takie danie z pewnością polubiłby nawet inny Kubusiowy przyjaciel, czyli Tygrysek. Wprawdzie twierdził, że tygrysy nie lubią miodu, co mu jednak nie przeszkadzało opróżniać kolejne garnuszki, na spółkę z Puchatkiem zresztą.

Jak już nam tak dobrze idzie wspominanie Puchatkowych potraw, to może warto pomyśleć też o czymś, co właśnie teraz może zaspokoić pragnienie. A miód nadaje się do tego celu jak nic innego. Wypada zacząć od starożytnych - jak głoszą rzymskie przekazy, lekko niezrównoważony cesarz Neron uwielbiał latem chłodzić się śniegiem specjalnie sprowadzanym do Rzymu z Apeninów, zmieszanym właśnie z miodem. Potrzeba jest matką wynalazków. Gdy wysłannicy, którzy w wielkich upałach zamiast śniegu dowozili tylko wodę, tracili niezwłocznie życie - wynaleziono pojemniki okładane trocinami, co pozwalało zadowolić nerwowego cesarza i zachować głowę na karku. W naszej już, też nieźle zwariowanej rzeczywistości, polecam napoje mniej kłopotliwe w przygotowaniu, chociaż też na miodzie. W barze wegetariańskim przy krakowskich Plantach podawana jest Yogi Tea, czyli zimna herbata ziołowa z miodem, świetnie gasząca pragnienie. Dużo bliżej, bo na Kurpiach można się ochłodzić piwem kozicowym, o którym mało kto wie, że warzone jest na chmielu, owocach jałowca i właśnie miodzie! A jest to napój świetny, polecany kierowcom, gdyż bezalkoholowy. Miód, niestety, jednak tuczy, i sprowadza kłopoty dla obżartuchów do tego stopnia, że cytuję: "- A ja ci mówię, że to są skutki tego - rzekł Puchatek - że się nie ma drzwi frontowych dostatecznie szerokich".

Wiesław Mądrzejowski

2006.06.21