Mój ojciec, budowniczy mostów

W latach 1926 - 1938 mieszkałam w Ortelsburgu. Tak nazywało się dzisiejsze Szczytno przez 700 lat, aż do końca II wojny światowej. Jestem córką inżyniera i przedsiębiorcy Roberta Machta, który w dawnych Prusach Wschodnich projektował i budował mosty. Obecnie mam 92 lata i mieszkam w Rzymie. W latach 2002 - 2006 opisałam historię swojego ojca i opublikowałam ją w „Ortelsburger Heimatboten” (Rocznik zrzeszenia byłych mieszkańców z Ortelsburga) pod tytułem „Odyseja mojego ojca”. Publikując biografię ojca i rodziny chciałam przekazać swoje wspomnienia szerszemu gronu. Byłam bezpośrednim świadkiem opisywanych wydarzeń. Jest to cenny wkład w historię naszego miasta.

Dziesięć lat po wydaleniu ze Strasburga, spełniło się marzenie mojego ojca. W 1931 roku zbudował swój pierwszy most – most łączący brzegi rzeki Sawitzfluß (obecnie rzeka Sawica). Tak rozpoczęła się jego kariera jako inżyniera i wykonawcy. W latach 1929 - 1935 kierował Mazurskim Bankiem Ludowym z nowego mieszkania przy Kaiserstrasse (dziś ul. Polska). W 1935 roku przeprowadziliśmy się do naszego własnego domu przy ulicy Memeler Strasse 10 (obecnie ul. Władysława IV 10). Dom ten, na zlecenie ojca, został zbudowany na placu składowym naszych maszyn. Zdecydowaną większość zleceń ojciec otrzymywał od administracji w Königsberg (dziś Kaliningrad). Był tam bardzo ceniony jako inżynier i architekt. Mój ojciec był nie tylko sumiennym inżynierem. Swoją rzetelnością i prawdomównością dawał mi wspaniały przykład. Pamiętam, jak spokojnie upominał mnie i mojego brata Borysa: „Dzieci, strzeżcie się fanatyzmu; on był i pozostanie jedną z najgorszych rzeczy na świecie.” W 1941 roku mój ojciec otrzymał zlecenie odbudowy mostów w rejonie Grodna i Białegostoku. Zostały one zniszczone przez Rosjan w czasie ich odwrotu. W Grodnie poznał mentalność nazistów. W tym czasie otrzymał z administracji okupacyjnej adres, pod którym miał urządzić swoje biuro. Udał się we wskazane miejsce. Jednak szybko wrócił, gdyż dom był zamieszkały. Zgłosił w administracji, że prawdopodobnie zaszła pomyłka. Wówczas odpowiedziano mu: „Niech Pan tych ludzi po prostu wyrzuci.” W tamtym czasie takie metody były na porządku dziennym. Jako kulturalny człowiek, któremu takie praktyki były obce, poprosił ową rodzinę o wyrozumiałość i został z wielką serdecznością przyjęty w ich domu. Traktowano go jako członka rodziny, nie jako lokatora. Proszono go także, aby od czasu do czasu przywoził swoją żonę. Bardzo chcieli ją poznać. Na budowach, które prowadził, niektórzy niemieccy pracownicy przysparzali mu wielu zmartwień. Dyskryminowali polskich kolegów. Mój ojciec zagroził im natychmiastowym zwolnieniem z pracy. Poskutkowało. Szybko stał się znany właśnie ze swojego ludzkiego podejścia do pracowników. Pewnego dnia żydowski inżynier nazwiskiem Richter poprosił go o zatrudnienie. Pomimo niebezpieczeństwa, na jakie się narażał, przyjął go do pracy, choć nie brakowało w jego zakładzie inżynierów. Podczas gdy inne niemieckie firmy padały ofiarami partyzanckich napadów, budowę ojca zostawiano w spokoju. W tym samym roku w Ortelsburg miało miejsce następujące zdarzenie. Mój brat Borys, jadąc rowerem, zatrzymał się obok gimnazjum, aby porozmawiać z kolegą ze szkoły. Podczas rozmowy kolega podniósł swoją rękę w geście hitlerowskiego powitania. Powitanie było skierowane do osoby stojącej po drugiej strony ulicy. Po kilku sekundach stanął przed moim bratem sapiący SA - Führer (Kierownik Oddziału Szturmowego) i zwrócił się krzyczącym głosem: „Co ci przyszło do głowy? Dlaczego mnie nie pozdrawiasz?” Mój brat odpowiedział spokojnym tonem: „Po pierwsze, nie mam oczu na plecach, a po drugie nie znam Pana. Przecież Pan mi się nie przedstawił”. Na to przywódca SA warknął: „Co za bezczelność! Jutro o godzinie 15:00 przyjdziesz na przystań dla łodzi (dzisiaj restauracja Zacisze) i umyjesz podłogę!” - „O godzinie 15:00 muszę odrabiać lekcje.” - powiedział mój brat, pożegnał się z kolegą i pojechał rowerem do domu.

Ojciec dowiedziawszy się o tym zajściu, spytał pisemnie kierownika SA, dlaczego sobie pozwolił na komenderowanie nieletniego syna. Odpowiedź nadeszła bardzo szybko. Jak na pismo kierownika SA zawierała jednak zawstydzająco dużo, bo ponad tuzin, błędów ortograficznych. Ojciec zaznaczył błędy czerwonym kolorem, skopiował list i wysłał go z powrotem z komentarzem, że od przywódcy SA można oczekiwać, że przynajmniej opanowuje niemiecką pisownię.

Kilka dni później dwaj SS-mani* stanęli przed drzwiami ojca, z rozkazem dowiezienia go do więzienia w Allenstein (dzisiaj Olsztyn). Matka natychmiast zaalarmowała władze budowlane w Königsberg (obecnie Kaliningrad). Gauleiter** Koch został wezwany do natychmiastowego uwolnienia mojego ojca. Zagrożono mu, iż zostanie obciążony – i to ze skutkiem natychmiastowym – odpowiedzialnością przed wojskowym zarządem na okupowanych terenach za budowane przez ojca. Ojciec został uwolniony dopiero po dziesięciu dniach. Niedługo potem wezwano do Gestapo moją matkę. Obiecano jej natychmiastowe otrzymanie wizy do ZSRR, celem odwiedzenia rodziny w Saratowie. Warunkiem było jednak przyjęcie przez nią zobowiązania do przywiezienia danych o tamtejszym stanie wojskowym. Matka odmówiła. Powiedziała, że nie nadaje się na szpiega. Ten incydent nie wróżył nic dobrego dla mojego ojca.

Rok 1941 przyniósł kolejne zmiany. Mój brat po maturze został natychmiast powołany do wojska. Dostał się do lotnictwa. Rodzina mojej matki z ZSRR, tak jak wszyscy Niemcy z Nadwołżańskiej Republiki, została deportowana na Syberię lub Kasachstanu. Ślad po niej zaginął. Ja studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych w Rzymie. Po zawarciu dnia 8 września 1943 roku separatystycznego pokoju przez marszałka Bodoglio zostały zamknięte wszystkie szkoły wyższe we Włoszech. W październiku tegoż roku wyszłam za mąż za Guiseppe Minardo - asystenta Akademii. Walki między aliantami i Niemcami dotarły do Monte Cassino. Dzielnica San Lorenzo w Rzymie uległa zniszczeniu wskutek nalotu amerykańskiego lotnictwa. Panowała panika. Wraz z mężem postanowiliśmy uciec do moich rodziców w Ortelsburg.

W 1943 roku na wjazd do Niemiec zezwalano tylko tym osobom, które okazały umowę o pracę. Rzym w tym czasie był pod niemiecką okupacją. Dzięki temu w niemiecko – włoskim urzędzie pracy z łatwością uzyskaliśmy dla mojego męża jednoroczną umowę o pracę na stanowisku kreślarza technicznego w biurze inżynieryjnym mojego ojca, a dla mnie umowę o pracę na stanowisku tłumaczki. Przyjechaliśmy do Ortelsburg w przekonaniu, że udało nam się uciec przed wojną. Ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.

* eskadra ochronna NSDAP

** przywódca regionalnej jednostki administracyjnej partii hitlerowskiej)

Vera Macht

(cdn.)

OD REDAKCJI:

Publikujemy nadesłane przez malarkę Verę Macht wspomnienia dotyczące jej ojca Roberta Machta (1881 - 1952). Zachowaliśmy oryginalną pisownię i styl. Redakcja nie ingerowała w zaprezentowane treści.