Czasami z daleka widać lepiej. Mam nadzieję, że tak właśnie jest teraz, gdy z odległości 350 km od Szczytna chcę odnieść się do prasowej dyskusji na temat DiN. Upoważnia mnie do tego fakt, że mieszkałem tutaj w najlepszym, młodzieńczym okresie mojego życia. W latach sześćdziesiątych skończyłem tu szkołę podstawową i ogólniak - ten pod wieżą ciśnień. Tutaj wydarzyło się wszystko, co w życiu młodego człowieka na zawsze zapada w pamięć, a więc pierwsza dwója, pierwsza miłość, pierwszy bal, trwające po dzień dzisiejszy przyjaźnie... Od lat kilkudziesięciu - wiedziony niekłamaną nostalgią - staram się tu systematycznie przyjeżdżać. Trochę z doskoku - oczami "Kurka Mazurskiego" - śledzę również bieżące wydarzenia w Szczytnie.

DNI I NOCE WCZORAJ I DZIŚ

Wracając do zakończonej w lipcu imprezy: wiedziona dziennikarskim nosem, że źle dzieje się z Dniami i Nocami Szczytna redakcja "Kurka" zapytała swoich czytelników, czy podobały im się tegoroczne koncerty. Rezultat okazał się być potwierdzeniem przypuszczenia, iż impreza jest marna i marnieje w oczach. Oczywiście można mówić, że próba niereprezentatywna, że pytanie źle sformułowane, że najbardziej aktywni są zawsze malkontenci.

Jednak chyba coś jest na rzeczy. Żeby powiedzieć co, cofnijmy się do początków. Pierwszy koncert, co przypomina internetowa strona Miejskiego Domu Kultury, a czego już dokładnie nie pamiętałem, odbył się w 1991 roku. Uczestniczyłem w kilku pierwszych edycjach Dni i Nocy, jechałem na nie przez pół Polski, bo w Szczytnie zaczynało się coś ważnego i fascynującego dziać. Miasto postanowiło bowiem nie tylko uhonorować twórczość charyzmatycznego lidera Czerwonych Gitar i Trzech Koron, ale i podtrzymać legendę Krzysztofa Klenczona.

Więcej, wtedy wydawało się, że miasto znalazło formułę bardzo skutecznej promocji Szczytna w Polsce. Przyjeżdżały tu więc estradowe gwiazdy pierwszej wielkości, prawie zawsze takie, których artystyczne drogi stykały z drogą Krzysztofa, artyści, którzy deklarowali, że jego twórczość wywarła swe piętno na muzyce, którą dziś tworzą. W rezultacie w Szczytnie zaczęli się pojawiać się także ludzie znani z ekranów telewizyjnych i kinowych, którym bliskie były również muzyczne lata 60. Niemała była w tym zasługa niegdysiejszych mieszkańców miasta. Krystyna Sienkiewicz w jednym z wywiadów telewizyjnych powiedziała wtedy wręcz o szczycieńskim lobby, do którego obok własnej osoby zaliczyła Krzysztofa Daukszewicza i nieżyjącą już Grażynę Świtałę.

Te pierwsze koncerty, a myślę tu głównie o "Baw się razem z nami", miały swą magię, nie tylko z racji ich miejsca, szczególnego rodzaju kameralności, ale także z powodu klimatu powrotu do źródeł polskiej muzyki rockowej. Wszyscy ich uczestnicy odbywali rodzaj muzycznej podróży sentymentalnej. Działo się tak i wtedy, gdy śpiewał Krzysztof Cugowski z Budką Suflera i gdy do autostopu nawoływała Karin Stanek. Tę aurę podtrzymywał Tadeusz Nalepa, Maryla Rodowicz, Dżem, ale i Oddział Zamknięty oraz Ryszard Rynkowski. A jeszcze w okolicach tych najpierwszych Dni i Nocy zdarzały się takie perełki jak spontaniczny i bardzo kameralny koncert Krzysztofa Daukszewicza i Andrzeja Sikorowskiego w Jedwabnie. Nie wie, co stracił ten, kto tam nie był.

SZCZYTNO PRZESPAŁO SWĄ SZANSĘ

Późniejsze Dni i Noce przeszły metamorfozę i dominować zaczęła aura festynu, kiełbasek, piwa i kabaretu OTTO.

Warto więc zadać sobie pytanie, jak to możliwe, że startujące później Węgorzewo jest dziś ogólnopolską marką muzyki młodzieżowej? Jak to się stało, że w Mrągowie udało się zrobić coś, czego zrobienie udać się nie powinno? Myślę tu oczywiście nie o wcześniejszym w stosunku do Dni Pikniku Country, ale o festiwalu kresowiaków.

Jak czytam na przywoływanych już internetowych stronach MDK - "Dni i Noce Szczytna są jedną z największych imprez i wydarzeń kulturalnych na Warmii i Mazurach". Cytując ową enuncjację i nie pastwiąc się nad jej stylistyką, korci mnie, by zadać jednak takie pytanie: dlaczego Dni i Noce Szczytna nie stały się ogólnopolskim wydarzeniem artystycznym i rozrywkowym, a skazały się na taką prowincjonalną ("jedną z największych na Warmii i Mazurach") bylejakość.

Sądzę, że pytanie warte jest poważnej, publicznej debaty i z radością oraz zainteresowaniem przeczytałem, co na ten temat mają do powiedzenia opiniotwórcze kręgi w mieście.

DIAGNOZA CHOROBY

Nie odnosząc się do wszystkich wypowiedzi, warto przypomnieć, co w sprawie ma do powiedzenia pani Monika Hausman-Pniewska. Pani radna otwarcie mówi, że Dni "spędziłam w serdecznej i przyjacielskiej atmosferze", co przypomina mi nie tyle Dni i Noce Szczytna, ile imprezy zwane spotkaniami przywódców bratnich partii. Pani Hausman była co prawda na sobotnim koncercie, ale jej się nie podobał i wyszła w jego trakcie, bo, jak stwierdza, jest "zwolenniczką bardziej wyrafinowanej rozrywki". Pani radna daje również odpowiedź na pytanie, dlaczego jest tak kiepsko. Jest tak, ponieważ "to święto miasta, a ludzie przyzwyczaili się do piknikowego charakteru imprezy".

Smutne to, gdy rajcowie mówią o swoich wysublimowanych gustach i presji motłochu na tandetę.

Gdyby dokonać rekapitulacji tego, co mówili pozostali dyskutanci, trzeba byłoby powiedzieć, że nikogo nie satysfakcjonuje obecny kształt Dni i Nocy, nikomu nie podoba się ich jarmarczny charakter, wszyscy czują i mówią, że Szczytno zasługuje na więcej i że Szczytno stać na więcej. A więc wracamy do tych pierwszych edycji Dni, kiedy wszyscy mieli świadomość tego, że ta nasza szczycieńska lokalność, która określiła artystyczną sylwetkę Krzysztofa Klenczona, ale i przywołanych wcześniej wszystkich innych artystów, jest czymś wyjątkowym, że ta wyjątkowość może i potrafi zainteresować innych mieszkańców Polski, że zyska na tym sztuka, że wypromowane zostanie nasze miasto.

PYTANIA WCIĄŻ BEZ ODPOWIEDZI

Tak więc początek debaty mamy za sobą. W jej dalszej części warto byłoby usłyszeć z ust najbardziej kompetentnych przedstawicieli władz miasta odpowiedzi na kilka zarysowanych w toku dyskusji pytań.

Czy władze podzielają pogląd, że Dni i Noce Szczytna są coraz gorsze, a więc oferta kulturalna, w dużej mierze fundowana przecież za pieniądze miejscowych podatników, ma prawo tych podatników irytować i budzić żal zawiedzionych nadziei?

Czy władze Szczytna mają koncepcję lepszej jakościowo imprezy, która łączyłaby walory artystyczne i widowiskowe z promocją miasta? Bo Szczytno na pewno stać na to, by być kasą turystów bogatsze.

I wreszcie na koniec nadzieja, że ktoś uderzy się w piersi odpowiadając na jeszcze dwa pytania:

Czego władze Szczytna nie wiedziały o organizacji ogólnopolskich imprez, a wiedziały władze Węgorzewa? Czyli jak to się stało, że doby pomysł i początkowo nie najgorszą jego realizację diabli wzięli? A sąsiadom się udało!

Czego w Szczytnie się nie umie i po co warto jechać na korepetycje do Mrągowa?

Marek Kulec

PS.

Charakterystyczne, że nikt z rozmówców nie przywołał Hunter Festu, a jest on wyzwaniem rzuconym mizerii Dni i Nocy. Hunter Fest to impreza znana w Polsce, skupiająca uwagę sporej części młodzieży gustującej w muzyce, która jest czymś więcej niż umpa, umpa... Festiwal dowodzi, że jak się ma wizję, znajomość rzeczy, kontakty, to każdy pomysł może się udać. Zwłaszcza w Szczytnie.


Autor mieszkał w Szczytnie w latach 1952-69. Tu chodził do szkoły podstawowej i LO, przejawiając zamiłowania muzyczne. Z Tadeuszem Machelą współtworzył zespół "Tynkleci".

Dziś jest mieszkańcem Piły.

2006.08.09