Coraz mniej środków wpływa do gminnej kasy z tytułu tzw. kapslowego. Sklepikarze rezygnują ze sprzedaży alkoholu, bo nie stać ich na opłacenie koncesji.

Rezygnują z koncesji

Podczas ostatniego posiedzenia wielbarskiego samorządu przyjęto Gminny Program Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych na 2005 rok. W jego ramach do podziału jest 60 tys. zł.

Najwięcej, bo połowa środków, zostanie przekazana na finansowanie programów profilaktycznych, imprez masowych promujących zdrowy styl życia i zajęć w świetlicy środowiskowej. Następny w kolejności wydatek (9 tys. zł) to dożywianie dzieci uczestniczących w pozalekcyjnych programach opiekuńczo-wychowawczych i socjoterapeutycznych. Wynagrodzenia za obsługę punktu konsultacyjno-informacyjnego dla osób uzależnionych i współuzależnionych oraz ofiar przemocy w rodzinie, pochłoną 7,5 tys. zł, a diety członków Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych - 3 tys. zł. O 1 tys. zł więcej zostanie przeznaczone na służbowe podróże po kraju.

Środki na realizację antyalkoholowego programu są z roku na rok mniejsze. Powód? Otóż bezpośredni wpływ na ich wysokość ma liczba punktów, w których sprzedawany jest alkohol i wielkość obrotów. Od kilku lat właściciele sklepów rezygnują ze sprzedaży alkoholu.

-Tak jak kiedyś ustawiały się kolejki po koncesje, tak teraz część z nich jest niewykorzystana - ubolewa wójt Grzegorz Zapadka.

Obecnie na chętnych czekają dwie koncesje na sprzedaż wysokoprocentowego alkoholu (na wynos). Spośród ośmiu na sprzedaż alkoholu w lokalach gastronomicznych wykorzystane są tylko cztery.

Ciężkie czasy dla handlu

Zdaniem Zbigniewa Rusiniaka, prowadzącego od 14 lat sklep spożywczy w Wielbarku, przyczyną kryzysu są wysokie opłaty, które trzeba uiszczać z tytułu posiadanej koncesji. Za piwo minimum 525 zł rocznie (przy obrotach do 37,5 tys. zł), a za wódkę - 2100 zł. Jeśli obroty są wyższe, opłata za koncesje rośnie. Pana Zbigniewa w skali roku obciąża ona na ponad 7 tys. zł. Z tego powodu musiał zwolnić pracowników i liczyć tylko na pomoc rodziny.

- I tak jest jednak ciężko - podkreśla. - Zamiast rozłożyć koncesję na 12 rat, każe się nam ją płacić tylko w trzech.

Największym utrapieniem dla prowadzących sklepy spożywcze są smakosze taniego wina. Z nimi, jak się okazuje, można jednak sobie poradzić.

- Przychodząc po wino, zaczepiali ludzi, żądając od nich pieniędzy. To odstraszało moich klientów - mówi Zbigniew Rusiniak. - Na policję nie dzwoniłem, bo wtedy zabrano by mi koncesję. Podniosłem więc cenę wina i to poskutkowało.

(o)

2005.03.23