Przez trzydzieści lat z krótkimi przerwami zajmował dyrektorskie stołki najpierw w „Lenpolu”, potem w szczycieńskim Zespole Opieki Zdrowotnej, a obecnie w Zakładzie Gospodarki Komunalnej. Nic więc dziwnego, że wielu osobom Leszek Mierzejewski kojarzy się wyłącznie z pełnieniem kierowniczych funkcji. Tymczasem mało kto wie, że zaczynał jako monter kadłubowy w Stoczni Gdańskiej, a w latach 80. pracował jako ... taksówkarz.

Różne oblicza dyrektora

NA WYBRZEŻU

Leszek Mierzejewski przyznaje, że sam często spotykał się z opinią „wiecznego dyrektora”. Rzeczywiście, bez względu na panujący system, zmieniające się ekipy władzy i zawirowania

polityczne, przez blisko trzy dekady zasiadał na dyrektorskich stołkach w różnych szczycieńskich zakładach. Jak zaczęła się jego kariera zawodowa? - Na pewno nie urodziłem się dyrektorem - śmieje się Leszek Mierzejewski.

Przyszedł na świat w 1946 r. w Śniadowie koło Łomży. Kiedy miał rok, jego ojciec, kolejarz, dostał nakaz pracy w Szczytnie i cała rodzina zamieszkała właśnie tutaj. Młody Leszek po ukończeniu Szkoły Podstawowej nr 3 postanowił, wbrew rodzinnej tradycji nakazującej pracę na kolei, zostać stoczniowcem. Rozpoczął naukę w Technikum Budowy Okrętów w Gdańsku. Szybko też postanowił pójść do pracy. Od początku września 1962 r. znalazł zatrudnienie jako monter kadłubowy w Stoczni Gdańskiej. Przerwał wtedy naukę w trybie dziennym i kontynuował ją w technikum wieczorowym. Dziś nie żałuje tej decyzji. - W moim życiu mądre było to, że jednocześnie pracowałem i się uczyłem - mówi Leszek Mierzejewski. Jako młody stoczniowiec żył nie tylko pracą i nauką. Udzielał się także w stoczniowym klubie „Ster”, gdzie znalazł zajęcie jako osoba do obsługi technicznej zespołu „TONY”, w którym występował m. in. Ryszard Poznakowski oraz Halina Frąckowiak. Z tym pierwszym do dziś utrzymuje kontakt, a zdjęcie z dedykacją od pani Haliny to jedna z najcenniejszych pamiątek z okresu młodości.

NIEOCZEKIWANY POWRÓT

W tamtych czasach rzadko odwiedzał rodzinne Szczytno. - Nie myślałem, że kiedykolwiek tu wrócę - wspomina. A jednak los chciał inaczej. Podczas jednego z letnich obozów żeglarskich w Rucianem-Nidzie przyjechał w odwiedziny do rodziców. Wtedy poznał swoją przyszłą żonę Marię, która miała już pracę w Szczytnie i dodatkowo opiekowała się ojcem. Podjął decyzję, że zostawi Gdańsk, stocznię i zamieszka tutaj. Był początek 1967 roku. W połowie marca Leszek Mierzejewski zostaje przyjęty do Północnych Zakładów Przemysłu Lniarskiego „Lenpol”. Zaczynał jako referent w dziale głównego mechanika. Jednocześnie dalej się kształcił, podejmując naukę w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym w Olsztynie. W „Lenpolu” systematycznie awansuje, aż do zastępcy dyrektora do spraw technicznych. W międzyczasie kończy studia zaoczne na Akademii Rolniczej w Poznaniu i Politechnikę Łódzką.

Z DYREKTORA TAKSÓWKARZ

Burzliwy początek lat 80. związany z powstaniem „Solidarności” powoduje, że w lutym 1981 roku zostaje przeniesiony do Zakładów Przemysłu Lniarskiego w Żyrardowie, a potem w Miłakowie. Po kilku miesiącach zwalnia się jednak na własną prośbę. - Był to ciężki okres do rządzenia zakładami. Miałem tego wszystkiego dość. Panował chaos, bałagan. Wiedziałem, że to się źle skończy - wspomina Leszek Mierzejewski. Zapewnia, że powodem nie były sprawy związane z jego ówczesnymi sympatiami politycznymi. - Miałem kolegów po jednej i po drugiej stronie. Jednak część działaczy solidarnościowych zeszła na złą drogę, wzbogaciła się kosztem innych - twierdzi Leszek Mierzejewski. Po złożeniu rezygnacji postanowił rozkręcić własny biznes. W ten sposób niedawny dyrektor został ... szczycieńskim taksówkarzem. Dziś wspomina, że początek lat 80. był okresem prawdziwej prosperity w tej branży. - Taksówkarze zarabiali wtedy duże pieniądze. Ludzie stali do nich w kolejkach. Były kursy do Warszawy, Krakowa - opowiada Leszek Mierzejewski.

W ZOZ-IE I URZĘDZIE

Zapewne jeszcze długo korzystałby ze sprzyjającej koniunktury, gdyby nie namowy serdecznego znajomego, ówczesnego dyrektora szczycieńskiego ZOZ-u, doktora Lewalskiego, który chciał, by Leszek Mierzejewski został jego zastępcą. - Doktor miał dar przekonywania i wziął mnie trochę pod ambicję - przyznaje. We wrześniu 1982 r. niedawny taksówkarz podjął pracę na stanowisku zastępcy dyrektora do spraw ekonomiczno-eksploatacyjnych w ZOZ-ie. Wówczas pod placówkę tę, oprócz szpitala, podlegały wszystkie gminne ośrodki zdrowia i przychodnie. Pod rządami Leszka Mierzejewskiego budowano nowe placówki w Świętajnie i Wielbarku. Jedną z bardziej znaczących inwestycji w tamtym okresie było powstanie ośrodka zdrowia na ul. Kościuszki w Szczytnie.

W ZOZ-ie przepracował najdłużej, bo aż 17 lat, do maja 1999 roku. Wtedy rozpoczął pracę w Urzędzie Miejskim w wydziale inwestycji, gdzie został nieformalnym zastępcą naczelnika Janusza Woźniaka.

INTERESANTÓW TRZEBA UDOBRUCHAĆ

Wraz z początkiem 2004 roku utworzono Zakład Gospodarki Komunalnej, który przejął dotychczasowe zadania TBS-u związane z gospodarką mieszkaniową i lokalami użytkowymi. Współtworzył go mianowany na dyrektora Leszek Mierzejewski. I choć kierowanie ZGK do zadań łatwych i przyjemnych nie należy, to jednak jego szef pracę tu ceni sobie najbardziej.

- Współtworzyłem ten zakład i dlatego mam do niego taki sentyment - uzasadnia Leszek Mierzejewski. Codzienność jednak nie wygląda różowo. Obecnie ZGK administruje 1260 lokalami mieszkalnymi. Większość lokatorów to osoby ubogie. Wiele z nich zalega z opłatami za czynsz. Pracownicy zakładu muszą ciągle podejmować starania o przynajmniej częściowe ściąganie należności, a tego rodzaju obowiązki trudno zaliczyć do przyjemnych. Interesanci przeważnie nie są zadowoleni z informacji, które przekazuje im dyrektor Mierzejewski. - Na 100 osób, które przychodzą do mnie z wnioskiem o mieszkanie, dostaje je tylko jedna. Tych pozostałych 99 ludzi trzeba jakoś udobruchać, powiedzieć im, żeby przyszli za tydzień, za dwa tygodnie albo za miesiąc. Do tego jeszcze na szefie ZGK spoczywa przykry obowiązek powiadamiania lokatorów o podwyżkach, które wprowadzają inne firmy, takie jak AQUA czy ZUK. - Ludzie zawsze mają o to pretensje do mnie, chociaż nie ja ich obciążam, tylko ktoś inny, ale bardzo trudno im to wytłumaczyć - utyskuje dyrektor. - Ciągle słyszę: „Panie, czy pan zwariował, z czego ja mam płacić!?” Podkreśla, że w jego pracy trzeba być dobrym psychologiem i umieć porozumiewać się z ludźmi. Sam zaprasza do siebie

dłużników na rozmowy i, jak mówi, część z nich zaczyna spłacać zaległości, nawet w ratach.

Od nowego roku Leszek Mierzejewski przechodzi na emeryturę. Co doradza swojemu następcy? - Przede wszystkim musi dobrze żyć z lokatorami. Trzeba po prostu z nimi rozmawiać.

CZAS NA PRZYJEMNOŚCI

Szef ZGK zapewnia, że na emeryturze na pewno nie będzie się nudził. Już teraz szacuje, że plan zajęć na co najmniej osiem miesięcy ma już wypełniony. - Wreszcie znajdę więcej czasu na moje hobby, jakim jest myślistwo, prowadzenie kroniki Koła Łowieckiego „Sokół” oraz pracę w komisji rewizyjnej. Będę też częściej jeździł na polowania - zapewnia. Na emeryturze poświęci się również innym swoim pasjom, w tym malarstwu, głównie pejzażowemu, pisaniu humoresek myśliwskich oraz wypadom do domku letniskowego na Warchałach. Myśli też o odwiedzeniu mieszkającej w Grecji siostry. Być może, mając patent sternika jachtów, powróci również do żeglarskiego hobby z czasów pobytu na Wybrzeżu.

DŁUGA LISTA FACHÓW

Z perspektywy czasu ocenia, że dyrektorowanie nigdy nie było jego zawodem, lecz stanowiskiem. Zresztą, jak żartuje, wyuczonych fachów ma tyle, że mógłby trafić z nimi do Księgi Rekordów Guinnessa. Na tej długiej liście jest m. in. spawacz elektryczny, spawacz gazowy, nurek morski, technik budowy okrętów, metaloplastyk, inżynier mechanik obróbki drewna, inżynier mechanik budowy maszyn włókienniczych, mistrz instalacji sanitarnych, zarządca nieruchomościami.

Wśród osób, z którymi najlepiej mu się współpracowało, najcieplej wspomina swojego pierwszego szefa z „Lenpolu” Wojciecha Walkiewicza oraz Mieczysława Nowackiego. Wysoko ceni sobie także pracę pod kierunkiem doktor Teresy Paciorkowskiej-Olbryś w szczycieńskim ZOZ-ie. Wiele ciepłych słów ma również dla swojej obecnej zwierzchniczki, burmistrz Danuty Górskiej. - Często porównuję te dwie panie, które mają we krwi dobre zarządzanie. Wystarczy jedno ich słowo, by wiedzieć, jak ma być wykonane określone zadanie - komplementuje byłą i obecną szefową Leszek Mierzejewski.

Prywatnie jest ojcem dwóch córek, Izabeli i Magdaleny. Pierwsza z nich wykłada psychologię w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie, druga pracuje w Gdańsku. Doczekał się dwojga wnucząt. Starsza Dagmara uczy się w pierwszej klasie liceum im. Batorego w Warszawie, młodszy, 4-letni Radek, chodzi do przedszkola.

Leszek Mierzejewski ma w swojej kolekcji kilka odznaczeń, w tym Srebrny i Brązowy Krzyż Zasługi oraz Zasłużony dla Warmii i Mazur.

Ewa Kułakowska/Fot. archiwum rodzinne, A. Olszewski