Bez niej trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie Muzeum Mazurskiego. W 80-letniej historii placówki nie było chyba drugiej takiej osoby, która z równym zaangażowaniem, determinacją i poświęceniem dbała o zachowanie kulturowej tożsamości naszego regionu. Kilka dni temu za swoją działalność Stanisława Ostaszewska została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

Strażniczka Muzeum

WOJENNE WSPOMNIENIA

Stanisława Ostaszewska należy do pokolenia, które miało największy wpływ na życie powojennego Szczytna. Jak większość nowo przybyłych mieszkańców, pochodzi z innego regionu kraju. Urodziła się kilka lat przed wybuchem II wojny światowej w miejscowości Pruszki koło Różana na Mazowszu. Jej ojciec był stolarzem, a matka zajmowała się domem. W trakcie wojennej zawieruchy rodzina zmuszona była opuścić miejsce zamieszkania. W okolicy Różana toczyły się bowiem ciężkie walki przygraniczne. Pani Stanisława przyznaje, że wojna odcisnęła na jej psychice niezatarte piętno. Pośród wszechobecnego okrucieństwa i zaniku ludzkich odruchów zdarzały się jednak i pozytywne sytuacje.

- Pamiętam, że jeden ze stacjonujących w okolicy żołnierzy niemieckich uszył mi sukienkę. Kilka razy przynosił mi też cukierki. Później okazało się, że bardzo przypominałam mu jego córeczkę, którą pozostawił w domu idąc na front - opowiada pani Stanisława.

Pod koniec wojny na zapalenie płuc zmarł jej ojciec. Rodzina znalazła się w trudnej sytuacji.

U SIÓSTR W WIELKOPOLSCE

Po zakończeniu działań wojennych nie było już po co wracać do Pruszek.

- Nasz dom został doszczętnie splądrowany przez armię radziecką, podobny los spotkał większość rodzin. Ludzie, pozbawieni dachu nad głową, mieszkali wtedy w bunkrach.

Młodszy brat matki pani Stanisławy dostał wkrótce pracę na kolei w Szczytnie i sprowadził tu siostrę. Przyszła kustosz szczycieńskiego muzeum zamieszkała zaś w domu prowadzonym przez siostry zakonne w Lubini Wielkiej w Wielkopolsce. Był on założony z myślą o dzieciach, które w czasie wojny straciły rodziców. Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczęła naukę w liceum w Jarocinie. Do dziś z sentymentem wspomina swojego wychowawcę z internatu, pana Kubickiego, który nauczył podopieczne dyscypliny i sumienności, ale był przy tym niezwykle opiekuńczy i troskliwy. Stanisława Ostaszewska przyznaje, że sporo mu zawdzięcza.

- Nauczył mnie, że trzeba najpierw wymagać od siebie, a dopiero potem od innych.

PONURE SZCZYTNO

W czasach szkolnych często odwiedzała mamę mieszkającą w Szczytnie. Pierwszych wizyt w mieście nie wspomina jednak zbyt dobrze.

- Pewnego razu wysiadłam na dworcu i nagle usłyszałam huk silników samolotowych. Były to widocznie maszyny lecące z Szyman. Zaczęłam wtedy uciekać, szukając jakiegoś schronienia. Z czasów wojny pozostało we mnie przeświadczenie, że samoloty służą tylko do zrzucania bomb.

Szczytno było wówczas mocno zniszczone, sprawiało dość ponure wrażenie i wyraźnie kontrastowało z Wielkopolską, w której wojna nie dokonała tak dużych spustoszeń.

NIEDOSZŁA FARMACEUTKA

W 1956 roku Stanisława Ostaszewska zdała maturę. Początkowo myślała o studiowaniu farmacji w Poznaniu. Nic nie zapowiadało wtedy, że w przyszłości zostanie muzealnikiem.

- Od dziecka lubiłam robić przeróżne eksperymenty i doświadczenia. Koleżanki nazywały mnie nawet żartobliwie Marysią Skłodowską.

Do Szczytna sprowadziła się na stałe w 1957 roku. Przez kilka lat pracowała w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej jako referent w wydziale organizacyjno-prawnym. W lutym 1960 roku przeniosła się do muzeum, którym kierował wówczas Jan Jałoszyński. Jako pracownik merytoryczny musiała uzupełnić swoje wykształcenie, dlatego podjęła studia historyczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tam także skończyła etnografię.

ZMAGANIA Z URZĘDNIKAMI

W czasach PRL-u spokojna z pozoru praca w muzeum nie należała do najłatwiejszych. Ówczesne władze robiły bowiem wszystko, aby wymazać z historii fakt przynależności Szczytna do państwa niemieckiego. Utrudniało to normalne funkcjonowanie muzeum.

- Nie wolno było sprowadzać żadnych zbiorów pochodzących z Niemiec. Skutki tej polityki odczuwamy do dziś, bo przez ten czas powstały niemałe luki w badaniu dziejów tych ziem.

W 1969 roku Stanisława Ostaszewska przejęła obowiązki kierownika placówki. Pierwsze lata na stanowisku upływały w nerwowej atmosferze, głównie ze względu na nie najlepsze stosunki z ówczesnym szefem Powiatowej Komisji Kultury i Sztuki sprawującej nadzór nad MDK, biblioteką, szkołą muzyczną i muzeum. I choć ocena merytoryczna pracy placówki zależała od Muzeum Okręgowego w Olsztynie, to w praktyce najwięcej do powiedzenia mieli miejscowi urzędnicy odpowiedzialni za kulturę. Czasami dochodziło do sytuacji absurdalnych.

- Do zespołu mającego przeprowadzić spis muzealiów szef komisji kultury powołał m.in. sprzątaczkę z MDK. Za nic nie dał sobie przetłumaczyć, że do tego rodzaju zadań potrzebny jest fachowiec. Kiedy więc zaczął się spis, szybko wyszło na jaw, że osoby mające go przeprowadzić, nie umieją tego zrobić.

Cała sprawa zakończyła się interwencją I sekretarza Komitetu Powiatowego, który przyznał rację pani Stanisławie.

RATUJĄC MAZURSKIE CHATY

Szczycieńskie muzeum stało się miejscem chętnie odwiedzanym przez osoby blisko związane z historią Warmii i Mazur. Byli wśród nich działacze mazurscy, tacy jak choćby Gustaw Leyding czy Fryderyk Leyk. Do grona częstych gości należała też Maria Kalejowa, nauczycielka, uczestniczka powstań śląskich, która przyjechała do Szczytna po wojnie i tu prowadziła zajęcia artystyczne dla młodzieży. Zdaniem pani Stanisławy, dla wielu z tych osób powojenna rzeczywistość okazała się niełaskawa.

- Zasługiwali na największe zaszczyty, a żyli jak biedacy tylko dlatego, że przed 1939 roku służyli nie tej Polsce, co trzeba.

Stanisława Ostaszewska działała aktywnie w Towarzystwie Przyjaciół Szczytna. Podejmowała szereg inicjatyw służących ochronie zabytków na terenie naszego powiatu. To m.in. dzięki jej zaangażowaniu wyremontowano Chatę Mazurską i opracowano szczegółową dokumentację konserwatorską wsi Klon, słynącej z oryginalnej, drewnianej zabudowy. W planach muzeum było też odzyskanie domu przy ulicy Polskiej, w którym mieściła się redakcja "Mazura".

- Planowaliśmy otworzyć tam dział historyczny z biblioteką. Niestety, ze względu na brak funduszy przedsięwzięcie to nigdy nie doszło do skutku.

MUZEUM I INNE PASJE

Na emeryturę przeszła w 1996 roku, ale w muzeum pracuje do dziś. Obowiązki szefowej placówki przejęła jej córka Monika. Poza pracą w muzeum, największą pasją pani Stanisławy są spacery po lesie i zbieranie grzybów. Lubi też zajmować się ogrodem i czytać książki.

- Zamiłowanie do literatury pozostało mi z czasów szkolnych. Kiedy w internacie trzeba było gasić światło, czytałam potajemnie przy świeczce.

Ostatnio spotkało ją duże wyróżnienie - prezydent przyznał jej Złoty Krzyż Zasługi. Ona sama nie lubi mówić o swoich dokonaniach.

- Moim głównym zadaniem przez wszystkie lata pracy było to, żeby nie pozwolić nikomu zrobić krzywdy muzeum.

Ewa Kułakowska

2005.11.02