Tom Biernawski

Właściwie Wojciech Tomasz Biernawski, ale używający imienia Tomek, a dla bliskich – Tom. Wspomniałem o nim tydzień temu, więc dzisiaj „Tomasz – kontynuacja”. Poznałem go czterdzieści pięć lat temu. Był wtedy perkusistą modnego zespołu „The Twisters”, a prywatnie studentem etnografii. Poza studiowaniem i zarabianiem pieniędzy na graniu miał wielką pasję. To były konie. Codziennie, bladym świtem, odwiedzał tory służewieckie, aby objeżdżać trzymane tam wyczynowe zwierzaki. Wakacje spędzał zawsze na studenckich wczasach w siodle – w Łącku, albo Bogusławicach. Gdzie tylko mógł, tam doskonalił swoje umiejętności jeździeckie. Z czasem stał się mistrzem i zaczął próbować konnej kaskaderki. W ramach studiów szczególnie interesował się kulturą Indian Ameryki Północnej. I tak pomalutku, łącząc teorię z praktyką, stał się autorytetem w sprawach, które nazwalibyśmy dzisiaj „westernowymi”.

Ukończył studia i postanowił się doktoryzować. Oczywiście z tematu „Kultura Indian Ameryki Północnej”. Aby to zrealizować, trzeba było wyjechać do USA. Gdzieś około roku 1971-73 Tomek wyjechał. W Stanach był dwa lata. Aby utrzymać się, pracował jako nauczyciel konnej jazdy, ucząc zawodowych kowbojów prawdziwie wyczynowej sztuki jeździeckiej! Przy okazji sam nauczył się rzucać nożem i oczywiście lassem.

Wrócił do Polski. Doktoratu ostatecznie nie zrobił, bo też nie miał kiedy. Jego wiedza stała się niezwykle pożądana. Przede wszystkim film polski zawłaszczył Tomka, uznając jego autorytet, jako faceta niesłychanie przydatnego do produkcji wielkich, historycznych epopei. I tak Tomasz został filmowym scenografem-ekspertem, poświęcając się całkowicie pracy przy realizacji filmów.

Tomasza Biernawskiego – na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat - gościliśmy w Szczytnie pięciokrotnie. Trzykrotnie prezentowano w Muzeum Mazurskim fragmenty jego filmowych scenografii do takich dzieł jak „Ogniem i Mieczem”, „Stara Baśń” i „Quo Vadis”. Przez prawie rok, można było także oglądać prywatne zbiory Tomasza, związane z tematem końskim i militarnym. Tu muszę powiedzieć, że Tomek jest jednym z największych światowych kolekcjonerów militariów historycznych, a w fachowych periodykach jego zbiory klasyfikuje się na piątym miejscu w Europie.

Później mieliśmy jeszcze w Szczytnie wystawę mongolską. To było ciekawe wydarzenie. Kilka lat temu telewizja BBC podjęła się realizacji filmu „Czyngis Chan”, będącego fabularyzowanym dokumentem o dawnej wielkości Mongolii. Anglicy zaprosili wówczas Tomasza do współpracy, jako eksperta-konsultanta do spraw jeździeckich. Tomek, przebywając kilka miesięcy na planie filmowym w Mongolii, stworzył własny, prywatny fotoreportaż. I te zdjęcia prezentowane były na wystawie w Szczytnie – ulubionym mieście mistrza.

Na zakończenie krótka anegdotka.

Podczas kręcenia jednej ze scen „Quo Vadis”, aktor Paweł Deląg miał galopować przez płonący Rzym. Deląg znakomicie, niemal wyczynowo, jeździ konno. Nie było więc problemu. A jednak Tomek uparł się i choć nie należało to do jego obowiązków, postanowił pojechać jako dubler. I nagle, wielokrotnie sprawdzony w filmie koń, przestraszył się ognia zrzucając jeźdźca. W rezultacie Tomek wylądował połamany w szpitalu. Kiedy wyzdrowiał, spotkaliśmy się w Szczytnie i wtedy spytałem, co też mu odbiło? Deląg – młody i sprawny - świetnie jeździ konno, a on, mój stary przyjaciel, jest już facetem po sześćdziesiątce, więc po co ta zamiana?

- Wiesz – powiedział Tomasz - Ja byłem kaskaderem i dziesiątki razy spadałem z konia. Wiem, co trzeba wówczas robić. A Paweł jest dobrym jeźdźcem i chyba nigdy nie lądował na ziemi. Coś przeczuwałem i bałem się o niego. Powiem ci więcej – ja jestem już stary dziad i dlatego się połamałem. Ale żyję! A dla Pawła, bez kaskaderskiej wiedzy, mogła to być ostatnia jazda w życiu.

Andrzej Symonowicz