W drodze na Jasną Górę cz. VIII

- 2008 r.-

W dniu wymarszu, trzydziestego pierwszego lipca 2008 roku, grupa miała już wszystko. W podsumowaniu można powiedzieć, że w tym dniu skład Galindii Szczytno był następujący: 35 pielgrzymów, 1 kapłan, 1 diakon, 1 kleryk, 2 kwatermistrzów, 2 kierowców, 2 samochody,

3 porządkowych, kilku muzycznych i wielka wdzięczność, że grupa mogła wyruszyć na szlak.

Po czterech latach od tego wydarzenia uważam, że to była moja najlepsza pielgrzymka

w życiu. Mimo że każda pielgrzymka jest inna i ma swoje wspaniałe strony i ludzi, rok 2008 wspominam z wielkim wzruszeniem. Może dlatego, że kosztowała ona nas wszystkich wiele trudu. Było nas trochę mało, więc obowiązki były skumulowane: noszenie tuby, śpiewy, modlitwa, ładowanie i rozładowywanie samochodu, no i skrajne warunki pogodowe: raz upał, raz ulewny deszcz. Grupa szybko się zgrała. Było mało osób, więc i bardziej mogliśmy się zintegrować. Fajni ludzie, którzy mimo zmęczenia i wysiłku żywiołowo reagowali na wspólny śpiew i zabawy. Muszę przyznać z odrobiną pychy, że z diakonem Romkiem i klerykiem Mariuszem stworzyliśmy wspaniałe trio, które dobrze współpracowało, a jeśli do tej mieszaniny pielgrzymów i przewodników dodać dobrych kwatermistrzów i kierowców, to powstaje naprawdę grupa marzeń.

Po wymarszu ze Szczytna wieść o tym, że jednak grupa ruszyła rozniosła się po okolicy, dzięki czemu w dniu wejścia na Jasną Górę, grupa była silniejsza o 7 osób. Łącznie wchodziły 42 osoby (…)

Kolejnym ciekawym momentem był „chrzest”. To zwyczaj stary jak świat i pielgrzymka, że pierwszoroczni pielgrzymi poddawani są temu wspaniałemu obrzędowi. Niestety, mnie ta przyjemność również nie ominęła. Do dziś pamiętam, jak zostałem na jednym z leśnych odpoczynków rzucony na ziemię, przytrzymywano mi ręce i nogi i z nieukrywaną radością pisano mi niezmywalnym markerem na czole pięć prostych i wielkich liter: KOTEK. Nie wspomnę już o namalowanych mi kocich wąsach. Na szczęście oprócz mnie „dostało” się również klerykowi Mariuszowi. Diakon się wybronił – to nie była jego pierwsza pielgrzymka. Potem całodzienne plecenie wianka na głowę (...)Ponieważ można tak pisać bez końca, wspomnę już tylko końcówkę pielgrzymki. Bardzo utkwiło mi w pamięci ognisko pożegnalne podczas ostatniego noclegu w Radostkowie. Te dni bardzo zbliżyły nas do siebie. Powstały nowe przyjaźnie

i znajomości, które trwają do dziś. To dziwny wieczór, gdzie smutek końca trasy łączy się z radością, że to już jutro ukłonimy się Matce na Jasnej Górze.

Te ostatnie kilometry ostatniego dnia minęły bardzo szybko. Radość wejścia przed wały jasnogórskie, to niesamowity moment. Tuż przed ostatnią prostą witają nas rodziny pielgrzymów, które przyjechały specjalnie na ten moment. Ta radość jest tak silna, że nie można jej odpowiednio ubrać w słowa. To wejście było dla mnie szczególne. Choć podpowiadano mi, że powinienem iść na czele grupy, jak pasterz prowadzący powierzone mu owce, ja wybrałem miejsce na samym tyle – by idąc tam powiedzieć Maryi – „Mamo powierzam ich Tobie. Jesteśmy”. To bardzo emocjonalny moment. Klęcząc przed wałami, obok mnie uklękła Lucynka – wspólnie się rozpłakaliśmy i cieszyliśmy, że JESTEŚMY TUTAJ. Mając przed oczami te wszystkie problemy

i kłopoty, z Lucynką powiedzieliśmy do siebie tylko te proste słowa: „Udało się. Jesteśmy”. Reszta to już tylko łzy szczęścia, modlitwa i… lody. (APTS, pisemne wspomnienia ks. Tomasz Jarzynki z 13 IV 2012 r.).

- 2009 r.-

Przewodnikiem ponownie był ks. Tomasz Jarzynka. Nowością organizacyjną była zmodernizowana strona internetowa, która informowała o przygotowaniach do tegorocznej pieszej pielgrzymki.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.