W krainie sztuki

Czytując niekiedy recenzje krytyków sztuki omawiających dzieła plastyczne, rzadko doznaję olśnienia. Najczęściej jestem porażony pseudointelektualnym bełkotem, który służy do objaśnienia, co też artysta miał na myśli, gdy tworzył. Szczególnie dotyczy to malarstwa abstrakcyjnego. Taka recenzja ma jednak także pewną dobrą stronę. Podpowiada twórcy jak ma „zeznawać”, spytany znienacka o swoje wewnętrzne inspiracje.

Bo też prawdziwy, wrażliwy artysta nie zawsze musi najpierw wymyślać swoje prace. Jemu tworzenie przychodzi spontanicznie, z wewnętrznej, niekoniecznie określonej słowami potrzeby. A skoro tak, to i odbieranie owej twórczości powinno być podobne, czyli spontanicznie, bez wydumanych odniesień.

I oto chciałbym uświadomić moim czytelnikom, że każdy z nich jest normalnym odbiorcą sztuki abstrakcyjnej, przygotowanym do spontanicznej reakcji na otrzymany przekaz, a fachowe recenzje, o jakich wspomniałem na wstępie, tylko zrażają widza do autentycznie własnych odczuć.

Zacznijmy od płci męskiej. Przychodzi facet do sklepu, żeby kupić krawat. Przed nim dziesiątki płacht pomalowanych w kolorowe pasy, kratki, czy inne kropki. I co? I nic – gość starannie przebiera i odnajduje ten wzór, który akurat mu się spodobał. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo to przecież abstrakcyjna, nic nie przedstawiająca mazanina.

A teraz kobiety. Warto popatrzeć, jak potrafią dobierać ciuchy nie tylko pod kątem kroju, ale i kolorystyki, czy wzoru tkaniny. I jak tu pojąć dlaczego ciapki na jednym kretoniku budziły wyraźny podziw, a inne odrzucano ze wstrętem. To właśnie jest spontaniczne rozpoznanie sztuki abstrakcyjnej.

Spontaniczność! To ją niszczą mądrale – recenzenci, których oceny potrafią pogromić artystę i raz na zawsze speszyć potencjalnego odbiorcę.

Jakże wielką zaletą w sztuce musi być owa spontaniczność, skoro tylu wielkich twórców usiłowało ją wspomagać metodami prostymi, a skutecznymi. Wspomnijmy tu absynt (halucynogenny alkohol), popularny niegdyś wśród paryskiej bohemy, czy też numerowane obrazy Witkacego, zawierające w podpisie wykaz użytych podczas pracy narkotyków.

A teraz pewna ciekawostka. Niektórym artystom nawet nadmiar wiedzy potrafi przeszkadzać. Podam przykład z dziedziny teatru. Znakomity aktor, Jerzy Radziwiłowicz, przygotowując się do zagrania osoby historycznej, pracuje ciężko, czytając wszystko, co na temat owej postaci można znaleźć w literaturze. Dopiero na podstawie zdobytych wiadomości buduje rolę. Inny wielki aktor – Wojciech Pszoniak, opowiadając o swojej pracy nad rolą Robespierre’a, w filmie Wajdy „Danton”, powiedział, że chciał o swojej postaci wiedzieć tylko to, co było mu niezbędne do uchwycenia podstawowych cech charakteru człowieka. Resztę budował już na planie filmowym, ponieważ zależało mu, aby stworzyć osobowość na użytek tworzonego dzieła, według wizji reżysera, a nie naśladować prawdziwego przywódcę Jakobinów. Nadmierna znajomość historycznych przekazów, zdaniem Pszoniaka, przeszkadzałaby mu.

Andrzej Symonowicz