Sąpłaty to urocza wieś położona nad jeziorem o tej samej nazwie, siedem kilometrów od Dźwierzut. Na pierwszy rzut oka cicha, wolna od zgiełku pędzących aut i rzesz hałaśliwych przybyszów. To jednak tylko pozory. Jej mieszkańcy i chętnie odwiedzający te strony turyści padli ostatnio ofiarą nieczęsto spotykanej plagi much. Twierdzą, że wiedzą, kto jest winien tej sytuacji.

Wakacje z muchami

POLOWANIE NA MUCHY

Opowieści mieszkańców Sąpłat i przebywających tam turystów przypominają sceny z thrillerów. Wyrój much nastąpił w pierwszych dniach lipca i trwał około tygodnia, dopóki nie przyszło lekkie ochłodzenie po fali upałów. Henryk Prekiel, radny z Sąpłat, z trudem znajduje słowa na określenie sytuacji, z jaką on i jego sąsiedzi mieli do czynienia przed kilkoma dniami.

- Wszystko było czarne i się ruszało. Czegoś podobnego dotychczas jeszcze nie widziałem. Po prostu niesamowite. Nie mogliśmy otworzyć szerzej drzwi ani okien, ale nawet gdybyśmy trzymali je cały czas zamknięte, nic by to nie dało, bo roje owadów pchały się przez kominy i kratki wentylacyjne - opowiada Prekiel. Radny wraz z rodziną mieszka w okazałym budynku dawnej sąpłackiej szkoły, niemal w środku wsi. Z muchami walczył przy użyciu trzech różnych środków chemicznych. Po oprysku wyniósł z klatki schodowej aż dziesięć szufelek much. Jego sąsiadka Hanna Fabiańska wspomina, że w dzień nie mogła wytrzymać w domu, a w nocy zasnąć.

- Od ciągłego machania łapką rozbolała mnie ręka - narzeka Fabiańska.

Na początku lipca łapki na muchy stanowiły chyba najbardziej chodliwy towar w sąpłackim sklepie.

- Wszystkie rozeszły się w błyskawicznym tempie - mówi prowadząca sklep Marzena Malesa.

Plaga much była szokiem dla licznie przebywających we wsi turystów. Goście pani Zofii Kubickiej postanowili opuścić Sąpłaty. Gospodyni bynajmniej nie próbowała ich zatrzymywać.

- Sytuacja wyglądała na tyle poważnie, że sama namawiałam ich do wyjazdu - mówi Kubicka.

Halina Gorczyca, która wraz z mężem od sześciu lat przyjeżdża do Sąpłat na wakacje ze Śląska twierdzi, że była przerażona tym, co się działo:

- W oknach i kratkach wentylacyjnych pozakładaliśmy siatki, a i tak niewiele to dawało. Muchy chodziły po wszystkim. Teraz jest ich mało, ale boimy się, że mogą pojawić się znowu - niepokoi się pani Halina.

WINOWAJCA JEST JEDEN

Winą za niecodzienną sytuację mieszkańcy Sąpłat obarczają właściciela fermy drobiowej w Dębówku, który przed trzema laty kupił również gospodarstwo rolne w pobliskim Julianowie. Na polach dawnego PGR składowany jest kurzy obornik pochodzący z Dębówka, a na sąsiadujących z wsią łąkach rozlewa się duże ilości gnojowicy. Podejrzenia ludzi idą jednak dalej.

- Z samego obornika nie wylęgłoby się tyle owadów. Widziałem z bliska tę pryzmę gnoju. Leżą na niej pióra, krążą tam ptaki. Jestem pewien, że wraz z nawozem właściciel fermy wyrzuca na pole również ptasią padlinę - twierdzi Szymon Jabłoński.

Jego rodzice w związku z plagą much interweniowali w różnych instytucjach. Lekarz Andrzej Jabłoński o sprawie powiadomił między innymi Wydział Środowiska i Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie. Urzędnicy z Olsztyna uznali jednak, że organem uprawnionym do zbadania sytuacji jest gmina Dźwierzuty. O muchach dowiedział się również szczycieński sanepid.

- Dyrektor Kasprzak nie wydawał się szczególnie skory do zainteresowania się sprawą. Kiedy moja siostra rozmawiała z nim telefonicznie, usłyszała, że najlepiej będzie, jeśli te muchy wyłapiemy sami - opowiada z oburzeniem Dorota Jabłońska. Jej mąż otrzymał jednak od dyrektora sanepidu w Szczytnie zapewnienie, że do Sąpłat przyjedzie któryś z jego pracowników i ustali, czy nie występuje tam zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne. Jednak, mimo że od najgorszej plagi upłynęły dwa tygodnie, nikt z pracowników sanepidu we wsi się nie pojawił.

W POSZUKIWANIU PRZYCZYN

Ustaleniem źródła plagi much w Sąpłatach zajęła się gmina Dźwierzuty. Ewa Koniuta, odpowiedzialna w urzędzie gminnym za ochronę środowiska, objeżdżała pola w Julianowie. Towarzyszył jej właściciel gospodarstwa. Jak twierdzi inspektor, żadnych nieprawidłowości w składowaniu nawozu podczas wizji lokalnej nie stwierdzono. Inspekcja nie dała również odpowiedzi na pytanie, skąd się biorą uciążliwe roje much. Po oględzinach pól sporządzono notatkę, która trafiła do sanepidu w Szczytnie. "W czasie wizji na pryzmie nie znajdowały się martwe ptaki ani duże ilości much, które świadczyłyby o tym, ze muchy w Sapłatach pochodzą właśnie z tej pryzmy" - czytamy w protokole. Ustalono jedynie, że właściciel gospodarstwa zapobiegawczo opryska nawóz środkami owadobójczymi.

- Więcej w tej sprawie zrobić nie możemy. Gmina nie wydaje zezwoleń na wywóz obornika, zresztą rolnik takich zezwoleń wcale mieć nie musi. Wystarczy, że stosuje się do przepisów o nawożeniu - wyjaśnia wójt Czesław Wierzuk i dodaje, ze najbardziej prawdopodobną przyczyną wyroju much były wysokie temperatury.

- Z muchami jest jak z deszczem. To wszystko wynika z natury - kwituje wójt.

Dyrektor szczycieńskiego sanepidu Ryszard Kasprzak po informacjach przekazanych mu przez urząd gminy w Dźwierzutach twierdzi, że nie ma podstaw, aby odpowiedzialnością za sytuację w Sąpłatach obarczać właściciela gospodarstwa w Julianowie. Dodaje również, że tego typu sprawy nie leżą w gestii kierowanej przez niego instytucji.

- My nie zajmujemy się bieganiem po polach. Poza tym mamy teraz dużo ważniejszych obowiązków. Na terenie powiatu przebywa latem duża ilość turystów. Musimy przede wszystkim sprawować nadzór nad obozami i koloniami. A informacje przekazane nam przez gminę świadczą jednoznacznie o tym, że zagrożenia sanitarno-epidemiologicznego w Sąpłatach nie ma - tłumaczy dyrektor Kasprzak.

TO PRZEZ ZAWIŚĆ

Zbigniew Ronkiewicz, współwłaściciel firmy "Agronex" w Dębówku oraz gospodarstwa w Julianowie cierpliwie odpiera kierowane pod jego adresem oskarżenia. Tłumaczy, że pozbywa się nawozów, stosując się do wszystkich przepisów o prawidłowym nawożeniu.

- Robię to na swoim polu, od wiosny do jesieni. Po żniwach obornik zostanie rozrzucony po polach, a ziemia przeorana. A co do gnojowicy, to jest ona wylewana na łące, a użytków zielonych się przecież nie orze - tłumaczy Ronkiewicz. Za absurdalny uważa zarzut wyrzucania na pola padłych ptaków.

- Były kontrole, które nic takiego nie wykazały. Mój zakład znajduje się pod nadzorem powiatowego lekarza weterynarii. Padlinę przechowujemy w chłodni, co tydzień albo półtora tygodnia wywozi ją SARIA - zapewnia.

Całą sprawę uważa za efekt zawiści. Jego zdaniem są osoby, które nie mogą pogodzić się z faktem, że uzyskał pozwolenie na budowę w Julianowie drugiej fermy drobiu.

- Ci ludzie bez przerwy podburzają mieszkańców wsi i szczują na mnie turystów. Poza tym Sąpłaty to miejscowość nastawiona w coraz większym stopniu na zyski z turystyki. Dlatego dla wielu osób rolnictwo pozostaje solą w oku - podsumowuje Ronkiewicz.

Takim wyjaśnieniom nie daje wiary Szymon Jabłoński.

- Jeśli rzeczywiście wszystko jest w porządku, to skąd te roje much? Jestem pewien, że leży tam coś więcej niż sam nawóz. Poza tym nie powinno się wylewać nam gnojowicy pod samymi oknami - uważa Jabłoński.

Jeśli interpretacja szefa "Agronexu" jest trafna, to opisywany przez niego konflikt wkrótce dodatkowo przybierze na sile. Kilkoro z napotkanych przez "Kurka" turystów powiedziało, że głęboko zastanowi się nad odwiedzeniem Sąpłat w przyszłe wakacje.

- Osobiście nic nie mamy przeciwko panu Ronkiewiczowi ani przeciwko jego działalności. Ale niech pozwoli nam mieszkać w normalnych warunkach - skarży się Dorota Jabłońska.

Tymczasem inni mieszkańcy wsi z niepokojem śledzą prognozy pogody, obawiając się, że jeśli upały wrócą na dłużej, znowu czeka ich inwazja uciążliwych owadów.

Wojciech Kułakowski

2006.07.26