Wspomnieniowe ploteczki

Niedawno w Szczytnie rozpoznała mnie (na podstawie winietki w „Kurku”) obca mi osoba. Pani ta z niejakim entuzjazmem przedstawiła się jako stała czytelniczka moich felietonów. Dodała przy tym, że szczególnie uwielbia kiedy piszę o znanych aktorach lub piosenkarzach. No właśnie. Obawiam się, że napisałem już wszystko co wiem i zapamiętałem, ale spróbuję cofnąć się do bardzo dawnych lat i poplotkować o młodości niektórych dzisiejszych gwiazd teatru i estrady. To specjalnie dla tej pani.

Zacznijmy od tego, że pod koniec lat sześćdziesiątych, wykorzystując rodzinne znajomości, zdarzało mi się uczestniczyć w niektórych zajęciach studentów wydziału aktorskiego warszawskiej Wyższej Szkoły Teatralnej. Byłem kimś w rodzaju wolnego słuchacza, choć taka forma studiowania oficjalnie nie istniała. Działo się to za zgodą pani Zofii Mrozowskiej, która wówczas piastowała godność Dziekana Wydziału Aktorskiego. Ponieważ w owych latach występowałem w kabarecie „Stodoła”, interesowały mnie głównie zajęcia z form estradowych. Lubiłem także lekcje szermierki, bowiem niegdyś, jako młodzik trenowałem fechtunek. Choć właściwie to uczęszczałem na te zajęcia głównie z sympatii dla prowadzącego je znakomitego aktora Krzysia Kowalewskiego. Był już grubasem, ale nie aż takim jak dzisiaj. Lekcje fechtunku prowadził fachowo, ale i dowcipnie, opowiadając zawsze sporo ciekawostek ze znanych mu planów filmowych. Po zajęciach bywało, że chodziliśmy razem do restauracji „Honoratka” przy ulicy Miodowej (blisko szkoły) na piwo. Tutaj dodam, że byłem o kilka lat starszy od rocznika, z którym uczęszczałem na zajęcia. Na swojej macierzystej uczelni robiłem akurat pracę dyplomową. Byłem zatem lepszym partnerem do piwa dla późniejszego Zagłoby niż jego młodzi studenci.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.