Odcinek 6

Każde szanujące się miasto, a Mieszczno szanuje się jak najbardziej, posiada swoje legendy. Bajki z Mieszcznem w tle są tak powszechnie znane, że nawet kiedyś zostały sfilmowane, w epoce jak najbardziej niesłusznej, niestety. Legenda o miejskiej fontannie nie jest tak stara i do spisu lektur obowiązkowych jeszcze nie trafiła, lecz ma swoich fanów, którzy siwe głowy dają za to, iż jest absolutnie prawdziwa. Wśród wędkarzy moczących kije w miejskim jeziorku prawie codziennie wybuchają gwałtowne spory o jej szczegóły. Mogą być zresztą weryfikowane prawie na miejscu, bo ruiny fontanny mają prawie za plecami.

Otóż fontanna została wykopana, zalana betonem wymieszanym pół na pół z białkami jajek tak dawno, że nawet najstarszy fryzjer jeździł jeszcze wtedy na trójkołowym rowerku bez pedałów. Fontannę wybudowano, przecięto wstęgę, woda polała się w trakcie wygłaszania okolicznościowego referatu, odkręcono kurek. No i ssss... Rurki były suche, a dotrwały w takim stanie do dnia dzisiejszego. I w tym miejscu występują ostre spory pomiędzy znawcami historii tego zacnego grodu.

Stronnictwo większościowe zwane bolszewikami twierdzi, że w ferworze budowy wykop z rurami doprowadzającymi wypełniacz fontanny został zasypany zanim podłączono je do źródła zasilania. Na tak prozaiczną przyczynę wyschnięcia źródełka nie godzą się dwie frakcje mniejszościowe. Pierwsza ma ponoć dowody na to, że wspomniane rury w ogóle do wykopu nie trafiły, lecz zostały tragicznej tej nocy zainstalowane na budowie pierwszego w Mieszcznie tzw. domku jednorodzinnego. Notabene budowanego przez jedynego wtedy miejscowego bezrobotnego, który miał czas na takie ekstrawagancje.

Frakcja zwana patriotyczną daje do zrozumienia natomiast, lecz tylko w kręgu osób pewnych i zlustrowanych do trzeciego pokolenia, że wszystko zostało podłączone jak najbardziej prawidłowo. Miejscowa siatka konspiracyjna wprowadziła natomiast, pod przykryciem, do grupy reżimowych hydraulików swojego człowieka, który bohatersko wepchnął w rurę kłąb nasączonych krwią własną pakuł i zaczopował ją na wieki.

W każdym razie skandal marnie skończył się dla władz miejscowych. Wyleciały w kosmos na długo przed psem Łajką.

I odtąd żaden przewodniczący czy burmistrz nie utrzymał się w Mieszcznie na stołku, jeżeli tylko zrobił coś dla uruchomienia lub likwidacji tego zabytku epoki socrealistycznej. Był nawet jeden taki młody i odważny, któremu już prawie się udało, lecz zszedł był, niestety, szybko z funkcji, a przy okazji i z tego najlepszego ze światów.

Dlatego też gdy Marek Wróbel, młody i obiecujący urzędnik powiatowy, wspomniał o konieczności "poprawy wizerunku infrastruktury turystycznej w aspekcie trendu wzrostowego atrakcyjności miejskich terenów zielonych", szerokie gremium radzące nad przyszłością Mieszczna najpierw głucho zamilkło.

- Czy on zwariował, fontannę chce, nieprawdaż, ruszać! - szepnął Mecenas do Chruściela.

- Młody jest, to nie wie, o co chodzi - mruknął Chruściel, lecz potarł przy okazji trzeci podbródek, co świadczyło o intensywnym użytkowaniu jego szarych komórek.

Nie wiadomo z jakiego powodu oczy większości zgromadzonych spoczęły na Długalu, który uważnie wpatrywał się w sufit, a być może jego wzrok sięgał jeszcze wyżej.

- No to go trafił! - mruknął Włodek Maciejko.

- Dlatego jako priorytetowe zadanie dla miasta i regionu uważam odrestaurowanie naszej starej fontanny i udostępnienie jej mieszkańcom oraz turystom tak tłumnie odwiedzającym nasz gród - niezrażony ciągnął Wróbel, wywołując już widoczną panikę Długala.

- Szanowni państwo - Maciejko postanowił ratować protegowanego - doceniam starania pana Wróbla o nowoczesny wizerunek naszego miasta. Wydaje mi się jednak, że powinniśmy do sprawy podejść przede wszystkim od strony finansowej.

- Na tym to znasz się najlepiej - sceniczny szept Mecenasa słyszalny był w całej sali.

- Pieniądze są nam potrzebne na wiele innych przedsięwzięć - ciągnął Maciejko - a przede wszystkim, jak słusznie powiedział pan Wróbel, na przyciągnięcie turystów.

- To otwórz jeszcze dwie piwiarnie! - nie odpuszczał Mecenas.

- Najważniejsze to oczyszczenie i zagospodarowanie jezior - wtrącił się Doktor, ale nikt go nie słuchał, gdyż od lat powtarzał to samo i znudziło się tym już kolejne pokolenie.

Chruściel pochylił się do Mecenasa - Zgłoś wniosek o przerwę.

W ścisłym gronie, które zasiadło po chwili przy kawie w gabinecie Chruściela panował optymizm. - Jak dociśniemy Długala i będzie musiał się wziąć za fontannę, to spadnie jak nieprawdaż zgniłe jabłko z drzewa. Na fontannę nie ma mocnych! - cieszył się Mecenas.

- No dobrze, ale o co tu chodzi? - młody Wróbel ciągle jeszcze nie rozumiał, jak ważną rolę odegrał niechcący swoim wystąpieniem.

- Zapytaj taty albo lepiej babci, to ci wytłumaczy - Mecenas nie przypuszczał, iż ktoś w Mieszcznie może nie znać starej legendy.

- Panowie - Chruściel jak zawsze potrafił przekuć rysujące się szanse na konkrety - odpuścimy Długalowi fontannę. Pies z nią tańcował!

- Oooo... - zdumienie zebranych nie miało granic. - Zmarnować taką szansę spławienia Długala!? Niemożliwe!

- Nic za darmo, nic za darmo! - Chruściel zatarł dłonie. - Jak myślicie, ile warte jest dla Długala odpuszczenie fontanny?

- Nnnno... - zastanawiał się Mecenas.

- Zgodę na dwie kolejne piwiarnie nad krótkim i jedną nad długim jeziorem? - Wróbel spojrzał na Chruściela.

- Dokładnie tak młody człowieku! Szybko się uczysz i daleko zajdziesz - pochwalił.

Nie wiadomo tylko, dlaczego Doktor ze smutną miną sączył kolejną szklankę "zubera".

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2005.06.22