odcinek 200

Strategia prowadzenia działań wojennych nie zmieniła się od wieków. Ulega wprawdzie pewnym modernizacjom, lecz wiadomo, że zawsze zwycięża ta strona, która ma nad przeciwnikiem przewagę ekonomiczną. I nic tego nie zmienia, z bohaterstwem żołnierzy i ich wodzów łącznie. Kronika niniejsza jest wprawdzie ograniczona terytorialnie do Mieszczna i jego najbliższych mazursko – kurpiowskich okolic, ale i tutaj w historii odległej jak i nam znacznie bliższej znajdziemy liczne przykłady. A któż byłby lepszym znawcą historii niż sołtys Marynara z Wyrzutków?

Wojna o Wyrzutki, czyli największy konflikt mazurski w XXI wieku jaki mamy zaszczyt dla potomności relacjonować, weszła jak się wydaje w decydującą fazę. Stronnictwo byłego sołtysa Burzyka, Grzżyczem zwanego ponosiło klęskę za klęską. Rozpaczliwa próba poszukiwania wsparcia u władz królewskich i wojewódzkich spełzła na niczym.

Inwestygatorzy królewscy, których Grzżycz w rozpaczy wezwał na pomoc odrzucili ze wstrętem jego doniesienie o marnowaniu przez Marynarę dukatów wydanych na pomoc uczonego najmimordy.

- Jest ci on wyedukowany i w pysku mocny – głosił komunikat inwestygatorni – lisią metodą posługiwać potrafiący. Dukatów jest wart, którymi obsypany został, bo skarbowi sołtysiemu korzyści przyczynił jeszcze więcej.

Rosło więc serce z radości Marynarze i jego stronnikom z setnikiem Pukajem na czele. Tym bardziej, że i Pana Wojewody i Marszałka Ziem Mazurskich urzędnicy nic zdrożnego w gospodarowaniu skarbem wyrzutkowym nie znaleźli. Łapsy centralne pana Kanclerza takoż nosa nie ubrudziły wtykając go we wszystkie – zdaniem Grzżycza - brudne kąty Marynarowej administracji.

Gryzł się więc nieszczęsny Grzżycz niezmiernie i z niepokojem na swą coraz bardziej topniejącą drużynę spoglądał.

- Nie tego się po was spodziewałem … - westchnął, patrząc w oczy dawnym druhom i druhnom nielicznym.

- Zamiast Marynarę argumentami i twardą ręką obywatelskiej demokracji przygwoździć, ze sztuczek cyrkowych się tłumaczysz! – pogroził palcem Wojskiemu.

- Wiesz ile mnie kosztowało, abyś łańcuch urzędowy mógł nosić, o interes nasz, starej grzżyczowej drużyny dbał, póki sam wojny z Marynarą nie wygram? Drugi raz postaram się takiego błędu nie popełnić.

Zeźlił się na te słowa Wojski, zaparowane szkła przetarł i dwa palce do góry podniósł – Grzżyczu, wodzu nasz i panie, to nie ja przecież cię w błąd wprowadziłem! To klucznica stara, której nie wiem dlaczego zawierzyłeś, bajaniem jakowymś nas na śmieszność naraziła, a Marynarze satysfakcję dała wielką. Oj, przyjrzałbym się na twoim miejscu co tak naprawdę u Marynary robi, ile jej on naprawdę płaci i za co!

Strapiony Grzżycz po prawdzie też już sam zaufanie do oddanej kiedyś sobie klucznicy tracić począł. Dziwnie spokojnie przecież Marynara do niej się odnosił, ba, nawet z lekka lekceważył, choć powszechnie wiadomo było, że od lat w grzżyczowej drużynie tkwi mocno.

Nie mógł jednak alteracji wielkiej dać po sobie poznać. Wiedział, że drużyna na nim się opiera i w każdej chwili rozpaść może, gdy ufność w wodza straci.

- Trudno, potyczkę przegraliśmy niczym drużyna rycerzy kopanej pod mglistym Belfastem, ale tylko potyczkę! Bramkę samobójczą klucznica nam wbiła, lecz odrodzimy się i dziesięć goli jeszcze wbijemy! Dał nam przykład sam Ben Hauker jak zwyciężać z San Marinaro! A teraz gdy w otwartym polu drużynie Marynary na razie stanąć sił nie mamy, metodą partyzancką posłużyć się nam trzeba.

- Jak hetman Czarnecki i sam Kmicic marynarowych podchodzić będziem? – Wojski zmarkotniał – ale ja przecież na widoku jestem, urząd pełnię…

- A Klossa pamiętasz? Na naszych Mazurach też bywał, więc przykład masz i to dobry!

Tymczasem w obozie Marynary radość panowała, ale i pełna koncentracja przed kolejnymi potyczkami.

- Osłabion Grzżycz jest już dostatecznie – zaczął setnik Pukaj – i może warto byłoby już o bitwie walnej pomyśleć, aby to wraże plemię raz na zawsze z naszej rodzinnej wyrzutkowej ziemi wyrznąć! Siły nasze rosną nad podziw!

- Nie masz w tym nic dziwnego – mitygował go Marynara – zawsze elektorat stronę silniejszego trzyma. Tak było, jest i będzie! Tylko Pukaju w gorącej wodzie kąpany być nie możesz. Grzżycz jeszcze siły ma i dużo do stracenia. A szczur do kąta zagoniony do oczu skacze! Spokój tylko i rozwaga nam potrzebna nadzwyczaj!

- No to kiedy?! – niecierpliwił się Pukaj.

- Zwyczajnie, jak czas przyjdzie Konstytucyją oznaczony, żeby nikt nam nie mógł zarzucić, iż władzę naszą bezprawnie sprawujemy. Wtedy bitwę decydującą wydamy, o czym już dziś możemy wszem i wobec ogłosić.

Pukaj aż za głowę się chwycił – Jak to tak, to nie atakiem niespodziewanym a zapowiadając bitwę głośno i wcześnie wygrać mamy? Nikt tak nie robi, a gdzie element zaskoczenia?

Uśmiechnął się na to Marynara pod wąsem, bo w fortelach mało mu kto dorównał, chyba że pan Zagłoba przed wiekami.

- Widzisz Pukaju, dziś staniemy w polu z Grzżyczem twarzą w twarz, tyle że za plecami ma on jeszcze ciągle poparcie mocne Partii Złotego Kłosa i Wójcika osobiście. A tego lekceważyć nie wolno, niejeden zadufany w sobie się na tym przejechał.

- No tak… - Pukaj nie był jeszcze do końca przekonany – Ale jak mu te plecy odciąć?

- Ot, dobre pytanie Pukaju! Od tego musimy zacząć i ciężko nad tym pracować. Co jest oczkiem w głowie Partii Złotego Kłosa?

- No rolnik nasz, ciężko chleb powszedni zdobywający…

- A od święta? – indagował nadal Marynara.

- No to jasne! Ochotnicze Fajermaństwo z Marszałkiem Złotego Kłosa na czele!

- To ile tam przewidujemy w wyrzutkowym skarbcu na ten rok dla naszych fajermanów z Wyrzutków? – uśmiechnął się Marynara – Na początek dajemy im dwa razy więcej niż dawał Grzżycz, a potem jeszcze się dołoży!

Marek Długosz