Dziury w parkanie

Kilka dni temu pewna mieszkanka ul. Odrodzenia skarżyła się w redakcji, że metalowy parkan ogradzający wykopy, jakie pozostały po byłym kinie „Jurand”, jest w kilku miejscach uszkodzony. Poprzez te szczeliny wchodzą do środka dzieci oraz nieco strasza młodzież, no i bawią się na tym niebezpiecznym terenie.

- Urządzając tam sobie zabawy, nawet nie zdają sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa. Przecież w trakcie biegania po murkach może im się obsunąć noga i wypadek gotów, gdy spadną w dół - dodała nasza Czytelniczka głosem pełnym troski. Cóż, „Kurek” udał się we wskazane miejsce i zauważył, że rzeczywiście od strony ul. Ogrodowej widać, jak na jednym z przęseł odgięty jest cały arkusz blachy.

Ale takich obrazków znajdziemy tu więcej. Nieco dalej, od strony cukierni są jeszcze inne, szersze lub węższe szczeliny. Weszliśmy przez jedną z nich, a tam zaraz za płotem zauważyliśmy wielką stertę śmieci oraz szczątki jakiejś kanapy z wypoczywającym na niej... kotem. No, jest przynajmniej jakiś pożytek z tego porzuconego sprzętu, mogą się na nim wygrzewać czworonogi. A swoją drogą, to zastanawialiśmy się, kto zadał sobie tyle trudu, tzn. zdarł z parkanu płat blachy, aby wyrzucić poza ogrodzenie niepotrzebny mu mebel. Toż przecież wystarczyłoby położyć tapczan, a właściwie jego resztki pod lokalnym kontenerem na śmieci, a w umówionym terminie przyjechałby pojazd z Zakładu Usług Komunalnych i zabrałby go na wysypisko. Nasza rozmówczyni, która i owszem ma swoje dzieci, ale zabrania im dokazywać w wykopach, poinformowała tak policję, jak i Urząd Miejski, który obiecał, że poleci strażnikom miejskim, aby ci dawali większe baczenie na ogrodzony nieszczelnym parkanem teren. W razie czego mieliby gnać dzieciarnię, gdyby ta grasowała w wykopach.

Ba, dzieci czy też nieco starsza młodzież uwielbia takie miejsca i nie da się tak łatwo przepędzić. Kiedy będąc w okolicy jakiś czas potem zaglądnęliśmy przez nieszczelny płot, zauważyliśmy tam trzech śmiałków penetrujących wykopy.

Skansen

Wygląda na to, że tapczany czy też leżanki są tym rodzajem domowego sprzętu, który najczęściej zostaje wyrzucany z mieszkań obywateli naszego miasta. Inny bowiem tapicerowany grat, który komuś zawadzał w salonach, teraz spoczywa tuż pod miejskim ratuszem. W samym bowiem centrum miasta, pod nosem miejskich władz, między ul. Kasprowicza, Kościuszki, a placem Juranda rozciąga się okropnie zabałaganiony i jakby zapomniany przez wszystkich teren. Krzewią się na nim rozmaite zarośla, to tu, to tam walają się gruzy, ale ogólnie królują szpetne, drewniane konstrukcje.

Od strony ratusza w głąb tego zakątka biegnie jakaś bezsensowna drewniana kładka, prowadząca do rzekomej smażalni ryb. Nieco dalej sterczą szczątki drewnianiego parkanu, a na podwyższeniu wykonanym oczywiście z desek walają się resztki drewnianych stołów i ław.

Co to ma być? Powrót do średniowiecza? Ale przecież już wtedy, tj. w XIV w., gdy na tronie zasiadł król Kazimierz Wielki, nasz kraj przemieniał się z drewnianego w murowany, o czym z dumą uczono nas w szkołach. Pamiętajmy - 600 lat temu, czyli taki dystans dzieli ów teren od normalnej cywilizacji? A ponadto dlaczego tu taki bałagan? Nastała już wiosna, więc o porządki aż się prosi.

Bajzel pod ratuszem

Plany dotyczące przyszłej zabudowy zabałaganionego, a opisywanego obok terenu są piękne. Ma powstać tu ciągła, a przy tym elegancka zabudowa od strony ul. Kasprowicza oraz coś w rodzaju pasażu od strony ul. Kościuszki. Miasto jednak nie ma już tutaj jakiejkolwiek własności, działki są w posiadaniu prywatnych właścicieli, gminy Szczytno oraz Banku Spółdzielczego, zatem jasne jest, iż na tych osobach oraz podmiotach spoczywa obowiązek zaprowadzenia porządku. Jak poinformował nas wiceburmistrz Krzysztof Kaczmarczyk, Urząd Miejski zorganizował nawet specjalne spotkanie z posiadaczami działek leżących w obrębie kwartału ul. Kasprowicza, Kościuszki i placu Juranda.

- Prosiliśmy ich między innymi i o to, by zrobiono tam porządki.

Ba, gdy wspólnie oglądaliśmy teren (a co widać na zdjęciach) widok przekonał nas, że apel na niewiele się zdał, a właściwie na nic. Wydaje się, że najwyższy czas na to, by miasto imało się bardziej radykalnych sposobów, aby zdyscyplinować bałaganiarzy.

Tajemnicza tabliczka

W dość ciekawie urządzonych wnętrzach kawiarenko-restauracji Filip’s wisi zabytkowa metalowa tabliczka z jakimiś tajemniczymi, jeśli się nie zna niemieckiego, napisami.

Widać na niej piętno czasu - jest już dość mocno skorodowana, ale poszczególne litery są w miarę czytelne. Pomijając niuanse niemieckiej pisowni, owe umlauty, jej treść przedstawia się tak: „Nachste Verkaufsstelle - Ortelsburg Kaiserstrasse 17, Leiter: M. Maschubs”, co należy tłumaczyć, że najbliższy punkt sprzedaży (verkaufsstelle) znajduje się w Szczytnie przy ul. Kaiserstrasse 17, obecnie Polskiej, a kierownikiem tej placówki jest niejaki M. Maschubs. No tak, tylko jakiej sprzedaży, czy też czego? Mało znane wyrażenie Verkausstelle to odpowiednik współczesnego kiosku ruchu, z tą jednak różnicą, że oprócz prasy, tabaki, czy słodyczy można było w nim nabyć napoje, w tym także alkoholowe. Zapewne to ostatnie sprawiło, że wykonano tabliczkę, aby mocno spragnieni wiedzieli gdzie się udać.

* * *

Tabliczka ta wisiała na budynku, w którym obecnie znajduje się restauracja. Zdjęli ją w 1947 roku rodzicie pana Dariusza Lipki, właściciela restauracji, kiedy przyjechali do Szczytna. Wówczas front budynku sięgał do samej ulicy Polskiej, ale był mocno zniszczony. Ocalał jednak, jak powiedział nam pan Dariusz, napis oznajmiający rok ukończenia budowy - 1900. W opustoszałych wnętrzach wszędzie walały się nuty, jakby mieszkał tu jakiś kompozytor albo muzyk.