ZAMKNIĘTE MOLA

Jakiś czas temu pewien nasz Czytelnik posiadający działkę wraz z domkiem letniskowym nad jeziorem Marksoby zapragnął wybudować także niewielkie molo. Okazało się, że nie jest to taka prosta sprawa, nim bowiem budowa mogła się w ogóle rozpocząć, musiał zdobyć odpowiednie dokumenty, w tym pozwolenie wodnoprawne. Co gorsza, załatwianie wszystkich niezbędnych papierów tak opóźniło budowę, że pomost był gotowy dopiero wtedy, kiedy akurat skończyło się lato.

W międzyczasie w sąsiedztwie powstało wiele podobnych konstrukcji, co trochę zdziwiło naszego Czytelnika. Zaczął on podejrzewać, że zbudowano je tak szybko dlatego, bo nie oglądano się na jakiekolwiek zezwolenia. Jednak zdaniem naszego Czytelnika nie to jest najważniejsze, a fakt, że na niektóre te nowo powstałe pomosty nie da się w ogóle wejść. Zaopatrzone są one bowiem w furtki zamykane na solidny skobel i kłódkę.

WSTĘP WZBRONIONY

Nie bardzo dowierzając naszemu Czytelnikowi, udaliśmy się na mały rekonesans wokoł jeziora Marksoby. Od razu trafiliśmy na jeden z takich zamykanych na furtkę pomostów. Wygląda to dość śmiesznie (fot. 1) i źle świadczy o zazdrosnym właścicielu.

Migawki znad Marksob

A tak w ogóle to kładek, kładeczek i pomostów mamy nad brzegami jeziora Marksoby mnóstwo, tyle że nie każde zachowane jest w dobrym stanie technicznym. Na niektóre tego typu konstrukcje, mimo że wstępu na nie nie broniły żadne furki, nie mieliśmy nawet zamiaru

wchodzić, bo już się całkiem rozsypują (fot. 2).

Takie widoki nie przydają blasku okolicy, a ponadto jezioro upstrzone wielką liczbą kładek mocno traci na swoim uroku. Nadmiar drewnianych konstrukcji burzy naturalny ład i harmonię przyrody. Są tu jednak tacy, którym jeszcze na przyrodzie zależy.

SYNOWIE I CÓRY

Penetrując brzegi jeziora Marksoby, natrafiliśmy na ciekawy zakątek. Ktoś tuż nad wodą urządził lokalny kącik czystości. Na metalowym stelażu ów nieznany człowiek zawiesił worek na śmieci, a na drzewie umocował odnośną tabliczkę z takim oto hasłem: „Synowie i córy, szanujcie Mazury!”

(fot.3 - żółty otok).

- Niezły pomysł - chciałoby się przyklasnąć oraz dodać, że jest to inicjatywa godna naśladowania. Chwała za to wykonawcy, ale niestety, nie tak do końca. Tabliczka przytwierdzona została bowiem do pnia żywego drzewa stalowymi gwoździami, czyli z tym szacunkiem do Mazur, a szczególnie do mazurskiej przyrody nie jest wszystko w porządku. No i jeszcze to - nie wszyscy synowie i nie wszystkie córy wzięły sobie ów apel do serca. Całkiem niedaleko od opisywanego wyżej kącika czystości, tuż nad brzegiem jeziora i nieomal pod płotem ośrodka „Polfy” leży ogromna kupa rozmaitych śmieci (fot. 4).

Z napisów umieszczonych na wyrzuconych tu kartonach (m. in. opakowanie po płóciennym pawilonie), wynika, że sprawcami zaśmiecania brzegów jeziora są ci sami letnicy, którzy wypoczywają w pobliskich daczach. A tych stoi w okolicy mnóstwo. Niektóre domki letniskowe, ale jest to zdecydowana mniejszość, są dobrze wkomponowane w naturalne, leśne środowisko, tak architektonicznie, jak i kolorystycznie (fot. 5 a). Inne są zgoła kuriozalne, jakby wzięte wprost ze slamsów III świata (fot. 5 b).

DWA GIGANTY

Spostrzegawczy podróżnik zmierzający przez wieś Olszyny zauważy, że na posesji sołtysa Zygmunta Rząpa stoi wielka drewniana rzeźba. To 4,5 -metrowe dzieło, znacznie wyższe od posągów szczycieńskich rycerzy przedstawia postać drwala.

- Rzeźba nie jest jeszcze całkiem ukończona. Brakuje jej ogólnego wygładzenia oraz toporka w dłoniach - powiedział nam jej twórca Stanisław Kuźma, na stałe mieszkający w małej wsi pod Morągiem. Na załączonym zdjęciu (fot. 6) ów brakujący element trzyma w rękach autor.

Gigantyczny drwal powstał na zamówienie właściciela miejscowego Zakładu Usług Leśnych Jarosława Krawczyka i będzie swojego rodzaju „maskotką” firmy. Stanisław Kuźma tak naprawdę jest artystą malarzem. Ostatnio los go jednak nie rozpieszczał, borykał się ze sporymi problemami zdrowotnymi i ma za sobą kilka pobytów w różnych szpitalach. Korzystając z gościny u sołtysa Rząpa, miał powoli powracać do zdrowia, a praca w drewnie miała być tylko relaksem i odskocznią od codziennej szarzyzny. Tymczasem zamówienia na rzeźby posypały się jak z rękawa. Nie wiadomo jak, ale jakimś sposobem ludzie dowiedzieli się o jego pobycie w Olszynach i od razu zarzucali go prośbami o wykonanie kolejnych i kolejnych dzieł.

Jedną z pierwszych i ważniejszych prac Stanisława Kuźmy był pomnik Jana Pawła II, który stanął przed miejscowym kościołem. A tak w ogóle od lipca tego roku wyrzeźbił już kilkadziesiąt mniejszych i większych drewnianych figurek, które powędrowały do najodleglejszych zakątków kraju. Zamiast wypoczywać, nieustannie dłubie w drewnie, ale postanowił, że kiedy nastaną pierwsze mrozy wróci do swojej malutkiej wsi pod Moragiem. Tam wreszcie prawdziwie się zrelaksuje i odsapnie.

* * *

Stanisław Kuźma oglądał drewniane posągi naszych szczycieńskich rycerzy, i owszem, ma o nich dobre zdanie, ale uważa, że powinny być powleczone jakąś ochronną warstwą. Obecnie dostępne są najróżniejsze środki, jak drewnochron czy sadolin, które zabezpieczają drewno przed grzybami, owadami, a także przed negatywnym oddziaływaniem atmosferycznym. Niezabezpieczone rzeźby dostały tzw. przebarwień i z czasem będą wyglądały jeszcze gorzej. Nie jest jednak, jego zdaniem, za późno, wciąż można nasze posągi potraktować jakimś środkiem impregnacyjnym.

KOCI DOMEK

Niedawno pisaliśmy o pani Stefanii, wielkiej miłośniczce zwierząt, która mieszka w bloku przy ul. Lanca 3. Obiecała nam ona, że kiedy nastaną pierwsze mrozy, dokarmiane przez nią i jej sąsiadki bezpańskie koty dostaną elegancki, ocieplany domek. Tymczasem, nie czekając na minusowe temperatury, postawiła im miniprzytulisko już w przededniu Światowego Dnia Zwierząt, który wypada 4 października.

- To taki prezent dla mruczków z okazji ich dnia - powiedziała „Kurkowi” pani Stefania. Domek jest cały kolorowy, a w jego malowaniu i dekorowaniu pomagało wielu mieszkańców wspomnianego bloku. Najefektowniej wygląda z boku od strony sklepu „Rywal” i z tej perspektywy najlepiej go widać, bo pozostałe ścianki okala żywopłot (fot. 7).

Takie usytuowanie pośród gęstej zieleni nie jest przypadkowe, bo jak tłumaczyła nam pomysłodawczyni budowy domku, nie chciała, aby jego widok drażnił oczy tych osób, które nie lubią zwierzaków. W miniprzytulisku urzędują, jak na razie, cztery futrzaki. Wielki kocur maści rudej, dwa biało-czarne jeszcze nie całkiem wyrośnięte i kot barwy szarej. On właśnie, kiedy robiliśmy zdjęcia, przywitał nas, wychylając łepek przez górne okienko (fot. 8).

Reszta zwierzaków spłoszyła się, słysząc trzask migawki aparatu, ale po chwili powoli i ostrożnie koty powracały do swojej nowej siedziby. Administrator, czyli TBS został powiadomiony o postawieniu budki i na razie nie ma zastrzeżeń. Należy zatem mieć nadzieję, że nie zostanie ona nagle zabrana i wywieziona nie wiadomo gdzie, jak to stało się z jej poprzedniczką w ubiegłą zimę.