Motoryzacja retro

Użyte w tytule słowo „retro” oznacza, że wspomnę dzisiaj lata swojej młodości i spróbuję opisać pierwsze osobiste kontakty z siermiężną polską motoryzacją tamtych lat.

Pierwszym takim kontaktem był motocykl SHL. Kiedy skończyłem osiemnaście lat i zdałem na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej, dostałem taki właśnie prezent od wuja – lekarza z rozległą, prywatną praktyką, czyli osoby jak na owe czasy zamożnej. Na uczelniane zajęcia podjeżdżałem z mołojeckim fasonem, a motor dopiero tuż przed końcem architektonicznej edukacji skasowałem całkowicie, kiedy to wjechałem na dziwny głaz podrzucony złośliwie na środku warszawskiej ulicy. Dokładnie naprzeciw ambasady ZSRR. Wracałem wówczas z korekty pracy dyplomowej. Ja przeżyłem, motocykl nie. W każdym razie ów pierwszy pojazd towarzyszył mi przez całe studia.

W dorosłym życiu zacząłem od „malucha”. Zanim jeszcze stałem się posiadaczem pierwszego własnego (miałem tych maluchów kolejno aż trzy), zabawne zdarzenie dotyczące owego autka - dumy naszej narodowej - wspominam z wystawy „Poland Today” eksponowanej w Chicago, w roku 1974. Byłem jednym z współautorów owej ekspozycji. Pośród innych wiekopomnych osiągnięć PRL prezentowaliśmy tam także fiata 126p, czyli malucha. Kiedy wypakowano go z kontenera na technicznym dziedzińcu muzealnych sal wystawowych, zdumienie ogarnęło amerykańską ekipę. W owych latach po ulicach Chicago jeździły ogromniaste limuzyny i czegoś tak maleńkiego nikt tam jeszcze nie widział. Najwięksi czarnoskórzy kulturyści wchodzili do środka i… mieścili się tam, choć wydawało się, że nie jest to możliwe. Później czarnoskóra ekipa montażowa przepchała samochodzik wąskimi korytarzami do wystawowych sal. I oto w pewnym momencie maluch utknął i nie dało się wymanewrować go przy pomocy kierownicy. Chłopcy nawet przez chwilę nie wahali się. Kilku czarnoskórych osiłków po prostu autko przestawiło siłą mięśni. Nie mam pojęcia ile taki fiacik waży, ale byłem przy tym i widziałem. W Chicago spędziłem półtora miesiąca przesiadując na terenie naszej ekspozycji. Otóż ci ogromni chłopcy z technicznej obsługi wręcz pokochali nasz samochodzik. Wciąż przychodzili na motoryzacyjną salę z rodzinami, kolegami i narzeczonymi, demonstrując jak to potrafią wygodnie zasiąść w czymś tak maleńkim.

Przypomnijmy skąd wzięło się to cudo nazywane pieszczotliwie maluchem.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.