Na szlaku wsi-widm, zamienionych w poligon wojskowy (cz. I)

Małga, Chwalibogi, Piec, Ulesie - dziś trudno nawet odnaleźć nazwy tych miejscowości na mapach. Po tętniących niegdyś życiem wsiach zostały tylko ukryte w leśnej gęstwinie fundamenty domów i zniszczone cmentarze. Na początku lat 50. władze zdecydowały o likwidacji wiosek i utworzyły na ich terenie poligon wojskowy.

Małga, Chwalibogi, Piec, Ulesie - dziś trudno nawet odnaleźć nazwy tych miejscowości na mapach. Po tętniących niegdyś życiem wsiach zostały tylko ukryte w leśnej gęstwinie fundamenty domów i zniszczone cmentarze. Na początku lat 50. władze zdecydowały o likwidacji wiosek i utworzyły na ich terenie poligon wojskowy.

Zostały tylko bzy

SAMOTNA WIEŻA

Tuż za niewielką wsią Kot w gminie Jedwabno, przy wjeździe do lasu stoją zrujnowane budki strażnicze. Są one jedną z wielu pozostałości funkcjonującego do 1993 roku poligonu wojskowego w Muszakach, leżącego między Nidzicą a Wielbarkiem. Swoim obszarem obejmował on ponad 8 tys. hektarów. Dziś już coraz mniej osób pamięta, jak wielką ludzką krzywdą było okupione jego powstanie. Władze, nie licząc się z tym, że na tym terenie znajdowało się kilka dużych wsi, zdecydowały o ich likwidacji. Jedną z większych w tym rejonie była Małga. Odwiedzając ją dzisiaj, trudno uwierzyć, że ponad pół wieku temu tętniło tu życie. Teraz jedynym śladem minionych czasów jest zrujnowana, ostrzelana wojskowymi pociskami wieża kościoła ewangelickiego. Pozostawiono ją prawdopodobnie tylko po to, by stanowiła punkt orientacyjny dla żołnierzy biorących udział w ćwiczeniach. Po kościele i stojącej obok plebani zostało jedynie gruzowisko. Przy świątyni znajduje się też poważnie zniszczony cmentarz. Niewiele nagrobków ocalało, prawie z żadnej tablicy nie można odczytać już nazwisk osób tu spoczywających. Przewodnik "Kurka" po nieistniejących już wsiach leżących na terenie byłego poligonu, zastępca nadleśniczego Nadleśnictwa Jedwabno Zbigniew Popławski mówi, że od czasu do czasu przyjeżdżają tu rodziny zmarłych. Obecnie większość z nich mieszka w Niemczech.

CO ZOSTAŁO Z MAŁGI

Małga leży na skraju rezerwatu przyrody, który swoją nazwę wziął od wsi. Ludzie rzadko tu zaglądają. Na terenie dawnego poligonu gospodarzą teraz zwierzęta. Za zrujnowaną wieża kościoła, po obu stronach mało uczęszczanej drogi, znajdują się dwa stawy, z których wydobywano niegdyś rudę darniową. Małga słynęła dawniej z pozyskiwania i obróbki tego surowca. Obecnie podmokłe tereny nieopodal stawów wzięły w posiadanie bobry, co można poznać po "przepiłowanych" przez nie drzewach. Częstymi gośćmi w nieistniejącej już wsi są też wilki. Ślady ludzkiej obecności w Małdze z roku na rok są coraz mniej widoczne. W gęstych zaroślach porastających okolicę można odnaleźć fundamenty domów i budynków gospodarczych. W ich sąsiedztwie tu i ówdzie widać jeszcze uschnięte drzewka owocowe. Najbardziej przygnębiające wrażenie wymarła wieś robi jesienią. Zbigniew Popławski przyznaje jednak, że czuje się tu nieswojo o każdej porze roku, mimo że cała okolica jest bardzo piękna. Zbyt wiele przypomina mu o tragicznej historii sprzed ponad pół wieku.

- Na wiosnę zawsze kwitnie tu mnóstwo bzów. Dzięki nim można poznać, gdzie znajdowały się gospodarstwa i domy dawnych mieszkańców.

WSIE-WIDMA

W sąsiedztwie Małgi leży druga nieistniejąca już wieś - Piec. O tym, że żyli tu kiedyś ludzie informuje jedynie tablica z nazwą miejscowości, stojąca na skrzyżowaniu leśnych dróg. Nieco dalej kolejna wieś-widmo - Chwalibogi. W czasie I wojny światowej w jej okolicy toczyły się ciężkie walki między wojskami rosyjskimi i niemieckimi. Nieopodal wsi zginął nawet jeden z niemieckich generałów. Podobno, na skutek pomyłki, został ostrzelany przez swoich. Dziś miejsce to, na pamiątkę wydarzeń sprzed ponad 90 lat, leśnicy nazywają "generałem". Niedaleko wsi znajduje się cmentarz wojenny.

PRZED WOJNĄ

Znaczna część mieszkańców zlikwidowanych dla potrzeb wojska miejscowości wyjechała do Niemiec. Ci, którzy zostali, osiedlili się w sąsiednich wsiach. Jedną z takich osób jest mieszkająca obecnie w Kocie Marta Sienkiewicz z domu Mack. Pani Marta urodziła się w Małdze w 1925 roku. Tu spędziła też dzieciństwo i młodość. Jej ojciec był gajowym, wraz z matką prowadził też kilkuhektarowe gospodarstwo. Mieli sześcioro dzieci. Pani Marta była najstarsza z rodzeństwa. Dziś żyje już tylko najmłodszy brat, który mieszka na stałe w Niemczech. Przed wojną wieś zamieszkiwali głównie Mazurzy wyznania ewangelickiego. W 1939 roku miejscowość liczyła prawie 500 mieszkańców.

- Ludzie byli na ogół dość biedni, żyli głównie z uprawy pól i pracy w lesie - wspomina pani Marta.

Według jej relacji, we wsi oprócz kościoła i ośmioklasowej szkoły, funkcjonowało także przedszkole, trzy sklepy, karczma, remiza strażacka, a nawet mały zakład szewski. Porządku pilnowało tu dwóch policjantów. Mieszkańcy mieli do dyspozycji również boisko sportowe, na którym odbywały się festyny i wiejskie uroczystości.

- Co roku na św. Jana zbierała się tu młodzież. Organizowane były z tej okazji zabawy i ogniska - wspomina Marta Sienkiewicz.

PIERWSZA KATASTROFA

Na początku 1945 roku w miarę spokojne życie mieszkańców Małgi legło w gruzach. Na wieść o zbliżającej się do wsi Armii Czerwonej, większość z nich ukryła się w koloniach rozsianych po lasach. Tak też zrobiła rodzina pani Marty. Rosjanie wkroczyli do wsi 20 stycznia. Pierwsza grupa wojsk nie wyrządziła większych szkód, za to druga, przechodząca przez Małgę jeszcze tego samego dnia, siała prawdziwe spustoszenie.

- Niemal wszystkie domy stojące przy drodze spalili. Zabierali, co się tylko dało - żywność, konie, meble. Tych, których zastali we wsi, od razu zabijali - relacjonuje Marta Sienkiewicz.

Małga i pobliskie miejscowości były jednymi z pierwszych na terenie Prus Wschodnich, zajmowanymi przez Sowietów.

- Byli przekonani, że mogą tu robić, co tylko zechcą - opowiada pani Marta.

Mazurską ludność brano za Niemców, co miało usprawiedliwiać wyrządzane jej krzywdy.

Tuż za wojskiem nadeszła fala szabrowników z Polski. Niektórzy mieli broń i tworzyli dobrze zorganizowane grupy wyspecjalizowane w rabunku mienia. Ich łupem padało wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Mieszkańcy nie mieli najmniejszych szans, by się im przeciwstawić. Rodzina Marty Sienkiewicz ukrywała się w lesie aż do wiosny 1946 roku. Mniej więcej w tym samym czasie na tyfus zmarły jej dwie siostry. Wtedy też wielu mieszkańców zdecydowało się na wyjazd do Niemiec.

- Dotyczyło to głównie młodych. Wiedzieli, że gdy zostaną, nic dobrego ich nie czeka - opowiada pani Marta.

Ona sama postanowiła nie opuszczać rodzinnej wsi ze względu na matkę, która po przebytym tyfusie długo nie mogła wrócić do zdrowia.

MAZURZY I UKRAIŃCY

Kilka miesięcy po zakończeniu wojny życie w Małdze zaczęło powoli wracać do normy. Ci, którzy przetrwali, przystąpili do odbudowy zniszczonych gospodarstw. W 1947 roku do wsi przyjechali nowi mieszkańcy. Byli to Ukraińcy przesiedleni z terenu Bieszczad. W sumie w Małdze osiedliły się 24 ukraińskie rodziny. Mimo różnic kulturowych i odmiennego wyznania, przybysze szybko znaleźli wspólny język z Mazurami.

- Podobnie jak my, byli bardzo biedni i ciężko doświadczeni przez los. To nas do siebie zbliżało - mówi Marta Sienkiewicz.

Jedni i drudzy wspólnie modlili się w ewangelickim kościele, a prawosławni Ukraińcy chrzcili tam nawet dzieci.

DRUGA KATASTROFA

Ledwo okaleczona po wojnie wieś zaczęła wracać do normalnego życia, a na jej mieszkańców spadło kolejne nieszczęście. Na początku lat 50. władze zdecydowały, że Małga i pobliskie miejscowości zostaną zlikwidowane, a na ich terenie powstanie poligon wojskowy. Mieszkańcom oznajmiono to podczas zebrania.

- Powiedzieli nam, że przechowujemy broń i pomagamy grupom partyzanckim - mówi pani Marta.

Karą za to miała być likwidacja wsi. Oczywiście tłumaczenia takie były jedynie pretekstem uzasadniającym utworzenie w tym miejscu poligonu. W Małdze broni nikt nie ukrywał, a w tamtym okresie w rejonie miejscowości nie działały żadne grupy leśne. Mieszkańcy zaczęli stopniowo opuszczać wieś. Nie wszyscy jednak od razu pogodzili się z decyzją władz. Rodzina pani Marty wytrwała w Małdze do 1953 roku. Była jedną z ostatnich, które pozostały. Upór jednak na niewiele się zdał.

- Zanim zdążyliśmy się wyprowadzić, już rozbierali dachówki.

Z wojskowymi współpracowali szabrownicy, którzy wywozili z Małgi cegłę do sąsiednich miejscowości. Nie oszczędzono nawet wiejskiego cmentarza, z którego ukradziono kute elementy ogrodzenia i żelazne krzyże. Dochodziło nawet do bezczeszczenia zwłok. Szabrownicy rozkopywali groby w poszukiwaniu cennych przedmiotów.

Wyrzuceni ze swoich domostw mieszkańcy musieli szukać nowych siedzib na własną rękę. Rodzina pani Marty osiedliła się w pobliskim Kocie. W czasie, kiedy istniał poligon, mieszkańcy nie mieli wstępu na jego teren. Ćwiczenia odbywały się jednak tylko dwa razy w roku, więc ten i ów przedostawał się w okolice wyludnionych wsi. Za złamanie zakazu groziły kary.

- Kiedyś, pod nieobecność wojska, mąż kosił łąkę w Małdze. Został za to zamknięty w areszcie w Muszakach. Trzymali go całą noc - opowiada Marta Sienkiewicz.

Obecnie Małgę odwiedzają dawni mieszkańcy, którzy przenieśli się do Niemiec. Są to przeważnie starsze osoby, które wracają tu z sentymentu do rodzinnych stron.

- Żałują, że wszystko zostało zniszczone. To była przecież duża, ładna wieś - mówi pani Marta. Ona sama nie ma do nikogo pretensji o to, co się stało.

- Widocznie urodziłam się w niedobrym czasie.

Ewa Kułakowska

PS.

O tym, jak obecnie zagospodarowane są tereny po byłym poligonie i o skutkach wojskowej bytności w okolicach Małgi, napiszemy za tydzień.

2005.12.07