Coraz częściej zdarza się, że ogólne poczucie sprawiedliwości nie idzie w parze z wyrokami sądów oraz decyzjami urzędników. Tak właśnie jest w przypadku dwojga mieszkańców Szczytna, którzy borykają się z problemami mieszkaniowymi.

Gorzka sprawiedliwość

MIESZKANIE PO BABCI

Małgorzata Czarkowska ma obecnie 23 lata. Studiuje zaocznie, jest w trakcie odbywania praktyk studenckich. Swoją naukę opłaca pracując dorywczo. W lutym 2004 roku została zameldowana w mieszkaniu babci na ul. Dąbrowskiego 4, w byłym hotelu unimowskim, który obecnie należy do zasobów komunalnych. W tym czasie opiekowała się starszą panią, robiła jej zakupy i załatwiała potrzebne sprawy. Cztery miesiące później, w czerwcu 2004 roku babcia pani Małgorzaty zmarła. Wnuczka postanowiła starać się o tytuł prawny do lokalu. Wtedy zaczęły się jej kłopoty.

- Najpierw dostała z Zakładu Gospodarki Komunalnej odpowiedź, że musi się o to ubiegać bezpośrednio od miasta - opowiada Ewa Czarkowska, matka Małgorzaty. Burmistrz do prośby mieszkanki ustosunkował się negatywnie, motywując swoje stanowisko tym, że wnuczka nie należy do kategorii osób, mogących wejść w stosunek najmu lokalu. Zgodnie z prawem, do grupy tej zaliczają się tylko małżonkowie, dzieci najemcy i jego współmałżonka. Miasto jeszcze w 2004 roku wzywało dziewczynę do opuszczenia lokalu i wydania go administratorowi.

NIKT NIKOGO NIE WYRZUCI

Małgorzata Czarkowska wraz z matką postanowiły jednak walczyć dalej.

- Składałyśmy stosy pism, chodziłyśmy osobiście, by szukać pomocy u urzędników - relacjonuje Ewa Czarkowska.

Choć formalnie stanowisko miasta w tej sprawie się nie zmieniło, to, jak mówi kobieta, spotkała się z sugestiami, by jej córka nadal mieszkała na Dąbrowskiego i płaciła czynsz.

- Ówczesna pani wiceburmistrz Górska powiedziała mi, że przecież nikt nikogo na bruk nie wyrzuci - wspomina Ewa Czarkowska. To utwierdziło ją w przekonaniu, żeby zastosować się do padających ze strony urzędników sugestii.

Przez trzy lata córka pani Ewy regularnie opłacała czynsz. Wydawało się, że sprawa przycichła na dobre. Jednak jesienią ubiegłego roku miasto skierowało przeciwko Małgorzacie Czarkowskiej pozew do sądu, domagając się, by opuściła zajmowany lokal. Wyrok zapadł w październiku. Sąd przyznał w nim rację miastu i nakazał pozwanej opuszczenie mieszkania. Jednocześnie orzekł, że młodej kobiecie przysługuje prawo do lokalu socjalnego. W uzasadnieniu podano, że Małgorzata Czarkowska nie ma żadnego tytułu prawnego do zajmowanego lokalu, mimo że stale tam mieszkała, zajmowała się babcią i uiszczała wszystkie opłaty. Sąd powołał się też na argument przywoływany wcześniej przez burmistrza, mówiący o tym, że wnuczka nie należy do grupy osób spokrewnionych, którym przysługuje prawo najmu mieszkania komunalnego po zmarłym. W uzasadnieniu wyroku przypomniano również, że miasto wielokrotnie wzywało Małgorzatę Czarkowską do opuszczenia mieszkania, ta jednak nigdy się do tego nie stosowała.

- Moja córka została ukarana za to, że regularnie płaciła czynsz i ponosiła wszelkie opłaty związane z utrzymaniem lokalu - nie kryje goryczy Ewa Czarkowska. Kobieta czuje się oszukana przez urzędników.

- Dlaczego od razu nie postawili sprawy jasno, tylko co innego przedstawiali w oficjalnych pismach, a co innego w rozmowach w cztery oczy - zastanawia się matka dziewczyny.

MIESZKANIE SOCJALNE

Małgorzata Czarkowska otrzymała lokal socjalny w starej kamienicy na ul. 1 Maja 38. Budynek liczy około 100 lat i z zewnątrz prezentuje się nie najlepiej. O tym, by wprowadziła się tam jej córka, Ewa Czarkowska nie chce nawet słyszeć. Według niej, lokal nie spełnia warunków mieszkania socjalnego, bo jest zbyt mały, a do tego budzi zastrzeżenia co do stanu technicznego. Pomieszczenie, które ma otrzymać Małgorzata Czarkowska zostało wprawdzie niedawno odmalowane i wyremontowane, ale nadal pozostawia wiele do życzenia. Nie ma tu łazienki z prawdziwego zdarzenia. Myć się można jedynie w starej umywalce. Obok niej stoi kuchenka, w której ktoś zostawił masę puszek po piwie. Fatalny widok przedstawia ubikacja - brudne WC odstrasza nawet najbardziej odporne osoby. Na klatce schodowej niemalowanej od lat całymi płatami odchodzą połacia farby, a z odrapanej poręczy wiodących na górę schodów zostały wyrwane, lub odpadły ze starości szczeble.

- Kiedy inni lokatorzy zobaczyli, że przychodzę oglądać to mieszkanie, to dziwili się, że miasto w ogóle tu kogoś jeszcze wprowadza. Ludzie twierdzą, że ten budynek już od dobrych dwudziestu lat nadaje się do rozbiórki - mówi Ewa Czarkowska. Termin podpisania umowy najmu mieszkania na 1 Maja mija z końcem kwietnia. Ewa Czarkowska zapowiada jednak, że się nie podda.

- Nie wiem, co zrobimy, ale będziemy dalej walczyć. Może rozpoczniemy głodówkę, albo przykujemy się do kaloryferów w Urzędzie Miejskim, bo nie widzę innego wyjścia - zastanawia się kobieta.

PRZYZWOLENIA NIE BYŁO

Burmistrz Danuta Górska kategorycznie zaprzecza, by ze strony jej, lub innych urzędników miejskich padały sugestie przyzwalające Małgorzacie Czarkowskiej na zajmowanie lokalu na ul. Dąbrowskiego. Przyznaje, że mogła powiedzieć matce dziewczyny, że nikt jej na bruk nie wyrzuci, ale na pewno nie było to równoznaczne z przymknięciem oka na dalsze jej zamieszkiwanie w lokalu po babci.

- Takiej zgody ze strony miasta nigdy nie było. Tłumaczyliśmy tej pani, że nie ma żadnej możliwości prawnej, żeby tę sprawę usankcjonować po jej myśli - twierdzi Danuta Górska. Zwlekanie z wyegzekwowaniem wyprowadzki burmistrz tłumaczy dobrą wolą urzędu oraz tym, że miasto podobnych spraw ma wiele i dlatego na skierowanie każdej z nich do sądu potrzeba czasu.

- Nigdy nie jest tak, że od razu idziemy do sądu. Najpierw próbujemy rozstrzygnąć sprawę inaczej, mając na uwadze, że przecież na szukanie stancji potrzeba czasu - tłumaczy Danuta Górska.

JAK W NORZE

Z problemami mieszkaniowymi boryka się też Roman Sawicki z ul. Lipperta. W starym budynku komunalnym mieszka od 1995 roku. Od dawna jest ciężko schorowany. Przez dwa lata był całkowicie unieruchomiony i leżał w łóżku. Dopiero od niedawna, dzięki regularnym ćwiczeniom, zaczął poruszać się po mieszkaniu o własnych siłach. Mężczyzna jest inwalidą pierwszej grupy. Utrzymuje się z niewysokiej renty w wysokości 621 złotych.

Pan Roman nie miał łatwego życia. Do mieszkania na Lipperta wprowadził się po rozwodzie z żoną, kiedy sąd przyznał mu prawo do opieki nad kilkuletnią wówczas córką. Dziś jest już dorosła i przeniosła się do Olsztyna. Mieszkanie pana Romana składa się z mikroskopijnego przedpokoju, łazienki, małej kuchni i jednego pokoju, w którym na dodatek przez lata nie było okna, choć widniało ono w planach lokalu.

- Przez lata mieszkałem jak w norze, a płaciłem za pokój z oknem. W końcu mężczyzna postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i wybić w pomieszczeniu otwór okienny. Własnymi siłami wyremontował całe mieszkanie, wymienił też inne okna i piec gazowy. Od ówczesnego administratora, TBS-u nie otrzymał żadnej refundacji, ponieważ o swoich planach nikogo wcześniej nie poinformował.

KOMORNIK ZABIERA RENTĘ

Największy żal pan Roman ma jednak o to, że z jego skromnej renty komornik regularnie ściąga 1/3 jej część na pokrycie długu za niepłacony Zakładowi Gospodarki Komunalnej czynsz.

- Nie wiem, co to za prawo, które na coś takiego pozwala - żali się pan Sawicki. Na sprawę sądową nie mógł się stawić osobiście, ponieważ poważnie chorował. Dług wobec zakładu narósł mu w czasie, kiedy leżał unieruchomiony w łóżku i miał na wychowaniu córkę. Do końca stycznia tego roku zaległości pana Romana wobec ZGK wynosiły 3 tys. 637 złotych. Mężczyzna pożyczył pieniądze od siostry i zaczął sukcesywnie spłacać dług. Mimo to komornik, na mocy wyroku sądu, wciąż zajmował część renty. - Kiedy o tym myślę, to krew mnie zalewa - nie kryje swojej złości pan Roman. Teraz pozostała mu już tylko jedna rata. To jednak marne pocieszenie, zważywszy na skromne dochody mieszkańca. Zimą musiał płacić za gaz miesięcznie 300-400 złotych. Na życie i bieżące potrzeby nie zostawało mu praktycznie nic. Mężczyzna czuje się teraz pozostawiony sam sobie. Jak mówi, ostatnia pomoc, jaką otrzymał od kogokolwiek, to wysłużony rower do ćwiczeń podarowany mu jeszcze przez Andrzeja Kijewskiego w czasach, gdy ten był burmistrzem.

KAŻDY MUSI PŁACIĆ

Dyrektor Zakładu Gospodarki Komunalnej w Szczytnie Leszek Mierzejewski tłumaczy, że fakt bycia inwalidą, nie zwalnia nikogo z obowiązku płacenia czynszu.

- Mam około 60 rodzin z grupami inwalidzkimi. Gdyby ci ludzie mi nie płacili, mój zakład poszedłby z torbami - mówi Leszek Mierzejewski. Dodaje, że wszyscy dłużnicy muszą się liczyć z tym, że w ciągu dwóch lat ZGK kieruje ich sprawy do sądu, a potem sprawy bierze w swoje ręce komornik.

- Są instytucje, takie jak MOPS czy PCPR, które mają obowiązek pomóc temu panu. Około 300 osób zamieszkujących w lokalach komunalnych dostaje obecnie dodatki mieszkaniowe na opłaty czynszów. Może i ten pan powinien się zwrócić do nich o wsparcie - radzi dyrektor Mierzejewski. - Ja nikomu nie mogą umorzyć długu, bo inaczej sam musiałbym zapłacić - dodaje.

Podobnego zdania jest burmistrz Górska.

- Zakład utrzymuje się z czynszów. Jeżeli ktoś nie płaci, to te koszty spadają na innych. Ludzie nie zawsze chcą to zrozumieć - mówi burmistrz. Przy okazji zobowiązała się rozeznać bliżej w sytuacji mieszkańca ul. Lipperta i w miarę możliwości udzielić mu pomocy.

Ewa Kułakowska/Fot. E. Kułakowska