Wtorek. Z jednej strony dzień odpoczynku po złożeniu nowego numeru „Kurka”, z drugiej moment, kiedy trzeba już szukać tematów do następnego wydania. I jak co tydzień dylemat – o czym tu pisać, żeby zaciekawić Czytelników? Siedząc tak nad pustą jeszcze kartką kurkowego scenariusza i przechodząc wraz z redaktorem naczelnym twórcze męki, uświadamiam sobie, że będzie to już ... tysięczny numer naszej gazety. Pocieszam się jednak, że skoro udało się tyle „Kurków” wydać, to w tym tygodniu też jakoś damy radę i ciekawych tematów nam nie zabraknie.
LOKALNY FENOMEN
Jak to możliwe, że to wszystko wciąż się kręci? Niewiele jest, nawet w skali kraju, o naszym powiecie czy województwie nie wspominając, lokalnych tytułów mogących się poszczycić takim stażem jak „Kurek”. Tych numerów byłoby do dziś już grubo ponad tysiąc, gdyby nie to, że przez kilka pierwszych lat byliśmy dwutygodnikiem. W kwietniu 1990 roku, kiedy nasza gazeta ukazała się po raz pierwszy, jej redaktorzy – założyciele (a może: ojcowie – redaktorzy), Andrzej Olszewski i Marek Plitt nie przypuszczali, że pewnego dnia wezmą do rąk „Kurka” z numerem 1000. Czasy były wtedy dość siermiężne. Ledwo rodziła się demokracja po latach komunistycznego zniewolenia. W całym kraju, przed pierwszymi wyborami samorządowymi, zaczęły powstać gazety promujące solidarnościowych kandydatów do rad. „Kurek” był jedną z nich. Tylko nieliczne przetrwały do dziś. Prasa lokalna stała się swoistym fenomenem. Nikt wcześniej nie poruszał problemów tak bliskich ludziom w sposób bezpośredni, bez propagandowej otoczki i cenzury. Kurkowi redaktorzy sami uczyli się dziennikarstwa, któremu w tamtych czasach trzeba było przywracać dobre imię. Za „komuny” zawód ten stracił właściwie autorytet, stając się w wielu przypadkach synonimem sprzedajności i usłużności wobec władzy. Tak na marginesie – szkoda, że i dziś takie zjawiska nie należą wcale do rzadkości.
REDAKTORZY - ZAŁOŻYCIELE
Nasza historia to przede wszystkim ludzie, którzy na przestrzeni ponad dwudziestu lat stworzyli tysiąc numerów „Kurka”. Przez naszą redakcję przewinęło się ich mnóstwo. Jedni przychodzili, drudzy odchodzili, ale zawsze, jakimś szczęśliwym splotem okoliczności, udawało się tworzyć specyficzny zespół, który przetrwał niejedną burzę. Jego trzon stanowili od początku wspomniani już Andrzej Olszewski i Marek Plitt. Pierwszy, jako redaktor naczelny, potrafił i potrafi nadal wytyczać linię gazety, na pierwszym miejscu stawiając niezależność. Mnie, smarkulę, która przychodząc do redakcji o zawodzie dziennikarza miała dość blade pojęcie, nauczył wiele. Przede wszystkim tego, że nie wolno się bać trudnych tematów. Ma to swoją słoną cenę. Moi redakcyjni koledzy i koleżanka Magda wiedzą o czym mówię. Z tego też powodu pewne osoby, które same nazywały się naszymi przyjaciółmi, szybko przestały nimi być, kiedy zasiadły na samorządowych stołkach (Marek napisałby: „stolcach”), a „Kurek” zaczął opisywać ich poczynania nie tak, jakby sobie tego życzyły. Cóż, samo życie.
Kolega Marek. Bez wahania napiszę, że to postać kultowa.
Bywa niemożliwie roztargniony i zapominalski, czym potrafi doprowadzić mnie do szewskiej pasji. No i te jego staroświeckie zwroty: „niepodobna”, „olaboga”, „onegdaj”, „wszak”. Wiele z nich weszło już na stałe do naszego kurkowego słownika, stając się swoistym kodem porozumiewawczym, znanym tylko nam, kurkowiczom. Kiedy w latach 90. wśród Czytelników przeprowadzona została ankieta, która rubryka jest najbardziej poczytna w „Kurku”, okazało się, ku zdumieniu naczelnego, że to Markowa „Kronika prowincjonalna”. Marek jest też twórcą najbardziej pamiętnych wpadek redaktorskich, co oczywiście nie znaczy, że reszta zespołu ich nie zalicza. Najsłynniejsza to bodaj ta związana z nazwaniem Ambrożym pewnego pana zajmującego przed laty kierownicze stanowisko w jednej z instytucji. Marek zwyczajnie zapomniał, jak ów pan naprawdę miał na imię (po co zawracać sobie głowę takimi drobiazgami?), wpisał więc pierwsze lepsze, jakie przyszło mu do głowy. Korekta to puściła, i tak pan został „ochrzczony” Ambrożym. Marek to też chyba najbardziej wszechstronny pracownik redakcji – reporter, fotograf, grafik. Na marginesie dodam jeszcze, że to wybitny znawca kobiecej urody. Co roku potrafi wypatrzeć jakąś ładną dziewczynę, której buzia zdobi nasz kalendarz.
UZNANIE CZYTELNIKÓW I JURORÓW
Nie byłoby nigdy tych tysiąca „Kurków”, gdyby nie nasi Czytelnicy. To oni podpowiadają nam tematy, utrzymują z nami żywy kontakt poprzez listy, maile, komentarze. Są tacy, którzy po świeże wydanie gazety przychodzą w środę z samego rana, tuż po otwarciu redakcji. Kiedy ich widzę, stwierdzam, że ta nasza cotygodniowa męczarnia przy wymyślaniu tematów ma jednak sens.
Nie lubimy się zbytnio przechwalać, ale tysięczny numer to stosowna okazja ku temu, żeby przypomnieć nasze największe sukcesy. O tym, że chyba jesteśmy dobrzy w swoim fachu, świadczy nie tylko uznanie Czytelników, ale też jurorów różnych dziennikarskich konkursów rangi ogólnopolskiej. „Kurek” przez lata zdobywał najwyższe laury m.in. za artykuły o tematyce ekologicznej. Ostatnie lata to pasmo sukcesów w konkursie „Local Press” organizowanym przez Stowarzyszenie Gazet Lokalnych. W 2012 r. redaktor naczelny „Kurka” Andrzej Olszewski zdobył pierwszą nagrodę w kategorii dziennikarstwo śledcze i interwencyjne za cykl artykułów o sytuacji w Środowiskowym Domu Samopomocy w Piasutnie. W tym roku pisząca te słowa otrzymała wyróżnienie w tej samej kategorii. Tym razem uznanie jurorów zyskały artykuły o szczycieńskim szpitalu. Z kolei w 2008 roku Wojtek Kułakowski został wyróżniony w kategorii rolnictwo i ekologia.
Z okazji wydania tysięcznego numeru gazety podziękowania należą się wszystkim naszym współpracownikom. To im „Kurek” zawdzięcza swoją różnorodność. Gdyby nie oni, nie byłoby rubryki sportowej, felietonów, artykułów o historii.
Tysięczny numer. Wciąż nie mogę uwierzyć, jak to możliwe, że doczekaliśmy tak wspaniałego jubileuszu. Ale na rozmyślania nie ma czasu. Trzeba się brać do roboty i już myśleć nad tematami do nowego „Kurka” z numerem 1001 ...
Ewa Kułakowska
Tysięczny numer gazety to odpowiedni moment, aby podziękować wszystkim tym, którzy przyczynili się do tego, że doczekaliśmy tej chwili. W pierwszej kolejności wyrazy wdzięczności należą się działaczom szczycieńskiej „Solidarności” za to, że obdarzyli nas zaufaniem, powierzając zadanie założenia i prowadzenie gazety z nadtytułem „Pismo członków i sympatyków NSZZ Solidarność”. Kilka miesięcy później, po pierwszych w pełni demokratycznych wyborach samorządowych, „Solidarność” przekazała „Kurka” nowo wybranym władzom miasta. Te, dalsze wydawanie gazety powierzyły Miejskiemu Domowi Kultury, w którym w ramach prac interwencyjnych uruchomiono najpierw jeden, a potem dwa stanowiska instruktorów – redaktorów. Tam właśnie zdobywaliśmy niezbędną wiedzę i doświadczenie. Tuż przed następnymi wyborami samorządowymi władze miasta, którym przewodził burmistrz Paweł Bielinowicz, wykazały się sporą wyobraźnią, godząc się na przekazanie tytułu spółce utworzonej przez troje pracowników redakcji. Ten przełomowy moment zadecydował o tym, że zachowaliśmy swoją niezależność. Tym, którzy chcieliby sobie wyobrazić na jakich zasadach funkcjonowałby „Kurek” dziś i do jakiej tematyki się ograniczał, będąc gazetą samorządową, proponuję obejrzeć w internecie jeden z odcinków „Kuriera Szczycieńskiego”.
Nie byłoby oczywiście tego jubileuszu, gdyby nie liczne grono ludzi blisko związanych z pracą redakcji – pracowników i współpracowników. To oni, często kosztem życia rodzinnego, służyli i służą lokalnej społeczności, przekazując jej wieści, dobre i złe, ale zawsze prawdziwe.
Cieszy nas, że niezależność „Kurka” cenią sobie wierni Czytelnicy. Jesteśmy wdzięczni, że przez te wszystkie lata wciąż jesteście Państwo z nami. Obiecujemy, że nie będziecie tego żałować.
Andrzej Olszewski