Od kilku miesięcy wielu mieszkańców Szczytna czekało z niecierpliwością na kolejne ruchy władz miejskich w sprawie poszukiwań tajemniczego korytarza biegnącego pod ulicami miasta. Tymczasem wyniki pierwszych oględzin archeologicznych zdają się potwierdzać tezę o fantastycznym charakterze tych opowieści.
WEJŚCIE ZA MUREM
Pogłoski o podziemnym przejściu łączącym kościół ewangelicki z ratuszem krążyły po Szczytnie od wielu lat. Niewielu było jednak takich, którzy traktowaliby je ze śmiertelną powagą. Ostatnio jednak osób twierdzących, że w sprawie szczycieńskich podziemi „coś jest na rzeczy” zaczęło przybywać. Na początku listopada ubiegłego roku na zaproszenie pastora Alfreda Tschirschnitza wnętrze kościoła obejrzała dokładnie grupa przedstawicieli władz miejskich i radnych. Największe wrażenie na zwiedzających zrobiło miejsce za ołtarzem, na pierwszy rzut oka wyglądające niczym zamurowane wejście do podziemi. Wszystko wyglądało na tyle przekonująco, że tuż po listopadowej wizycie niektórzy członkowie rady miejskiej zaczęli przebąkiwać, że tajemniczy korytarz, po odkopaniu i zabezpieczeniu może w przyszłości stanowić największą atrakcję turystyczną Szczytna. Bardziej ostrożnie wypowiadali się urzędnicy, zwracając uwagę, że najpierw kościół powinni zbadać fachowcy, którzy ocenią, czy wejście do podziemi to coś więcej niż legendy i przypuszczenia.
NIE MA KORYTARZA, MOŻE JEST KRYPTA
Na pierwsze ekspertyzy trzeba było poczekać prawie trzy miesiące. W piątek (18 stycznia) do wnętrza świątyni weszli archeolodzy, kierowani przez Adama Mackiewicza (jego firma, specjalizująca się w tego typu pracach prowadziła w 2006 roku wykopaliska na działce po kinie „Jurand”). Towarzyszyli im pracownicy Izby Celnej, wyposażeni w urządzenia penetrujące. W początkowej fazie prac badacze usiłowali przebić się przez mur, za którym, zgodnie z przypuszczeniami, miałoby znajdować się wejście do podziemi. Czekała ich jednak przykra niespodzianka. Ściana była na tyle gruba, że użyte do kucia, półmetrowej długości dłuto okazało się zbyt krótkie. Zdaniem archeologów konstrukcja muru wykluczałaby fakt zasłaniania przezeń jakiegokolwiek przejścia. Stwierdzili oni, że jeśli takowe w kościele się znajduje, to należy go szukać raczej w posadzce pod ołtarzem. Jednak wywiercenie w niej otworu i wpuszczenie sondy raczej nie potwierdziło tej hipotezy.
- Pod spodem znajduje się zagruzowana komora, wyglądająca na kryptę – relacjonuje sekretarz miasta Lucjan Wołos. Według niego plan rozwikłania zagadki korytarza najprostszymi metodami spalił na panewce.
- Zakładaliśmy, że zrobimy dziurę i zajrzymy do środka. Potrzebne byłyby jednak bardziej skomplikowane i kosztowne badania (tym razem miasto nie zapłaciło za nie ani złotówki – przyp. W.K.), a my nie mamy gwarancji, że to przejście faktycznie istnieje – mówi Lucjan Wołos.
ŹRÓDŁA MILCZĄ
Czy oznacza to koniec poszukiwań podziemnego korytarza? Sekretarz Wołos radzi, żeby do sprawy podchodzić z większą niż to ostatnio miało miejsce dozą sceptycyzmu. Według niego zainteresowanie szczycieńskimi podziemiami wpisuje się w panującą ostatnio w kraju modę na legendy o miejskich podziemiach i zasypanych korytarzach.
- Dobrze, że takie opowieści funkcjonują w powszechnym obiegu, zawsze nadaje to danej miejscowości szczególnego „smaczku” - uważa Lucjan Wołos. Nie kryje przy tym, że swoista „gorączka” odkrywania tajemniczych przejść okazała się pozbawiona solidnych podstaw i należałoby poprzedzić ją rzetelnymi badaniami historycznymi. Podobnego zdania jest kustosz Muzeum Mazurskiego Monika Ostaszewska-Symonowicz. Według niej korytarz, gdyby rzeczywiście istniał, to już dawno zostałby odkryty, choćby przy okazji prac ziemnych prowadzonych w związku z budową ulic oraz szczycieńskiego ratusza. Tymczasem na temat podobnego odkrycia nie ma żadnej wzmianki w archiwalnych dokumentach.
- Na podstawie materiałów źródłowych w żaden sposób nie można stwierdzić, że taka konstrukcja kiedykolwiek istniała. Należy ją traktować wyłącznie w kategoriach legendy – uważa Monika Ostaszewska – Symonowicz.
(wk)/Fot. M.J.Plitt