W miłym, kameralnym gronie przed telewizorem witaliśmy Nowy 2019 Rok. Za sprawą szklanego ekranu trafiliśmy wprost do Zakopanego na „Sylwester marzeń z dwójką", a szampańską zabawę zapewniły nam Gwiazdy Estrady. Dla nas śpiewali Golce, Sławomir, Margaret, Zenek Martyniuk, Sylwia Grzeszczak... i jakże bliski naszemu pokoleniu legendarny duet Romina Power i Al Bano.
Słuchając kultowego utworu „Felicita" we wspomnieniach wróciłam do czasów sylwestrowych nocy, które nie spędzałam w NOT (nocne oglądanie telewizji) czy też na „Białej sali" (śpiąc), ale na prawdziwych balach i prywatkach. Prawdziwe bale odbywały się wówczas w stołówce „Unimy". Miałam okazję tańczyć tam do białego rana i objadać ( bez konsekwencji) pysznościami, które przygotowywano pod okiem najsłynniejszej szefowej „Unimowskiej" stołówki - Pani Jadwiga Bizuk. Bywałam na balach w stołówce „Lenpolu", w świetlicy „Browaru", a każde z tych miejsc niesie fajne wspomnienia. Przytoczę tu ich garść, bo garściami czerpałam radość z każdego wyjścia na wielki bal. Otóż na kilka dni przed takim balem wyciągnęłam swoją śliczną sukienkę z szarej, błyszczącej tafty. Dostrzegłam na niej plamkę, ale miałam czas by kreacji zapewnić nieskazitelną czystość. Pięknie wystrojona w towarzystwie narzeczonego, rodziców, siostry oraz jej chłopaka dumna i radosna zasiadłam za stołem. Ktoś nałożył mi porcję sałatki, a ja ostrożnie niosłam smakołyk do ust... Niestety zielony groszek tam nie trafił i poturlał się po całej długości sukienki. Na szczęście nie przeszkadzało to mi skakać w rytm „Mydełka Fa"( którego zapewne użyłabym do zaprania plam), czy też wspólnie ze wszystkimi kwakać i naśladować „Kaczuchy". Miło wspominam prywatkę u znajomych, na którą nie dotarły partnerki, ostra zima sparaliżowała komunikację. Wówczas okazało się, że pani domu i ja wręcz porywane byłyśmy do tańca i skakałyśmy z kolegami aż do utraty tchu. Z czego był bardzo zadowolony mój mąż, bo mógł odpoczywać. Fajne wspomnienia zachowałam w pamięci ze wszystkich, naszych sylwestrowych szaleństw z „Kręciołami". W tym roku koncert z Zakopanego autentycznie sprawił nam olbrzymią radość, słuchając muzyki i wspominając, wypatrywaliśmy też w tłumie bawiących się tam ludzi naszego syna i jego żony. Wprawdzie ich nie dostrzegliśmy, ale dostaliśmy od nich potwierdzającą ten fakt fotkę. Każda zabawa, czy na prawdziwym balu, czy też przed telewizorem ma swój kres i tradycyjnie kończy właśnie na „białej sali". Dzień Nowego Roku ma też swoje tradycje – aktywność. Gdy leży śnieg – narty biegowe, gdy pada deszcz (tak jak dziś) – marsz pod parasolem i na „deser" tęcza na niebie. Dzisiejszy deszcz nie zmył z mojej pamięci fantastycznych wspomnień niezapomnianego noworocznego marszu do Wawroch, gdy wspólnie z koleżankami szłyśmy do zaprzyjaźnionych właścicieli gospodarstwa agroturystycznego. Wówczas sypał śnieg i szło się bardzo ciężko. Pocieszałam koleżanki, że za chwilę wyjedzie po nas książę z bajki, a one mnie wyśmiały i śnieżkami osypały. Nie uwierzyły w moje bajanie, a tu nagle pojawiły się sanie. Dzwoneczki zabrzęczały i w saniach panie pozasiadały. Przyznaję, nie były to czary, tak na mój telefon zareagował Zdzisław wspaniały. Ale sobie powspominałam i za sprawą ekranu szklanego przeniosłam się do Zakopanego, a po drodze były prywatki niezapomniane i bale oraz „białe sale".
Grażyna Saj-Klocek