Mieszkańcy naszego miasta i okolic, podobnie jak większość Polaków, witali Nowy Rok głównie w domowych zaciszach, ale nie zabrakło też takich, którzy bawili się na dużych balach. Spory zawód przeżyli miłośnicy pirotechnicznych pokazów na palcu Juranda - w tym roku odstąpiono od ich organizowania.
Niech żyje bal
Po sylwestrowych szaleństwach pozostały już tylko wspomnienia. Na kolejne spragnieni zabawy szczytnianie będą musieli poczekać 12 miesięcy. "Kurek" postanowił wrócić na moment do nocy z piątku na sobotę, by sprawdzić, jak mieszkańcy naszego miasta i powiatu przywitali Nowy Rok.
Osoby bardziej zasobne w gotówkę bawiły się w hotelach i restauracjach. Atrakcją wieczoru w "Prymie" było pieczone prosię, a gościom przygrywał do tańca zespół ze Świętajna. Tym, którym sylwestrowe pląsy zaostrzyły apetyty, zapewniono 5 gorących posiłków oraz liczne przekšski. Chętnych do spędzenia w restauracji ostatnich godzin 2004 roku i powitania nowego nie brakowało.
Komplet gości zgłosił się już na początku grudnia. Za całą przyjemność trzeba było zapłacić 250 zł od pary. Wypełniła się po brzegi również sala bankietowa "Krystyny" przy ulicy Pasymskiej. Za spędzenie sylwestrowej nocy w tym lokalu para płaciła 300 zł. Mniej, bo 200 zł kosztowało przywitanie Nowego Roku w "Dream Barze". Tu jednak do tańca nie grał zespół, lecz muzykę puszczał DJ. Na balu w "Sławiance" bawiło się ok. 150 osób. Koszt imprezy wynosił 80 zł od pary.
Na brak chętnych do sylwestrowych szaleństw nie mogli także narzekać właściciele karczmy "Leśniczanka" w Wielbarku. Na gości czekało 5 gorących dań, pół litra wódki na parę, szampan na cztery osoby i pokaz fajerwerków. Para witająca Nowy Rok w wielbarskiej karczmie, musiała zapłacić za to 260 zł.
Zabrakło śniegu
Mniej atrakcji niż w latach ubiegłych mieli ci, którzy postanowili spędzić sylwestra na łonie natury. Zabrakło zimowej aury i, co najważniejsze, śniegu. Deszczowa, bardziej listopadowa niż grudniowa, pogoda zmusiła wiele osób do schronienia się w domach. W gospodarstwie agroturystycznym Sławomira Nafalskiego w Marksewie Nowy Rok witało kilkanaście osób, głównie z Warszawy i Łodzi. Niestety, brak białego puchu uniemożliwił im wzięcie udziału w kuligu. Musieli poprzestać na zabawie w domu. Nazajutrz po sylwestrze zorganizowano dla nich ognisko. Na osłodę pozostało gościom kosztowanie specjałów domowej roboty - m.in. wędlin i bigosu.
W domu najlepiej
Jak co roku, szczytnianie postanowili żegnać stary rok na placu Juranda. Tym razem jednak czekał ich spory zawód - zabrakło pokazu sztucznych ogni. Przybyli pod ratusz mieszkańcy naszego grodu sami musieli zadbać o efekty pirotechniczne. Miejskie władze tłumaczą swoją decyzję względami finansowymi. Pokaz kosztowałby ok. 10 tys. zł, a do tego doszłyby jeszcze wydatki na ochronę.
- Nie zdecydowaliśmy się na to również z powodu sytuacji na świecie - wyjaśnia burmistrz Bielinowicz, mając na myśli katastrofalne skutki żywiołu w Azji Południowo-Wschodniej.
Nie dla wszystkich mieszkańców naszego powiatu odpalanie sylwestrowych fajerwerków skończyło się dobrze. Z poważnymi obrażeniami brzucha i ręki trafił do szpitala 53-letni Franciszek S. z gminy Wielbark. Petarda eksplodowała mu w dłoni.
Ci, którzy nie przepadają za wystawnymi balami ani za nocnymi, niezbyt bezpiecznymi eskapadami po mieście, woleli powitać 2005 rok w domowych zaciszach. Do łask wracają bowiem sprawdzone niegdyś prywatki i przyjęcia w gronie najbliższych.
(łuk)
2005.01.05