W ciągu jednego dnia z brzegów Jeziora Małego Domowego zniknęły wszystkie mostki i kładki, których cechą wspólną była szpetota.
Jeszcze w czerwcu Urząd Miejski nawoływał, by osoby, które czują się właścicielami drewnianych konstrukcji, gęsto pstrzących brzeg mniejszego z miejskich jezior, udowodniły, że mają one prawną rację bytu.
- Mimo wezwania nikt nie przedłożył żadnego dokumentu, świadczącego o legalności tych kładek - mówi wiceburmistrz Danuta Górska, szczerze zdumiona faktem, że w czwartek 5 sierpnia, brzegi jeziora zostały oczyszczone z nielegalnych budowli.
- Nie wiem kto zadziałał, ale wczoraj wszystko zniknęło - dodaje naczelnik wydziału rozwoju miasta Lucjan Wołos.
Do "winy" przyznaje się Krystyna Lis, inspektor w wydziale rozwoju miasta.
- Upłynął miesiąc od wezwania użytkowników kładek i nie było na co czekać. Zleciłam firmie, która w imieniu miasta zajmuje się utrzymywaniem w czystości terenów zielonych, by te kładki usunęła - tłumaczy inspektor Lis.
A było co uprzątać. Bo sporej wielkości pomostów było siedem, a pomniejszych kładek - to nawet nikt nie zliczył. Technika usuwania była dość prosta: zaczepiano hak o wystający w jezioro kraniec konstrukcji i dźwig wyrywał ustrojstwo na brzeg.
- Było trochę kłopotów z usunięciem pali, na których spoczywały pomosty - wyjaśnia Krystyna Lis. - Spora ich część tkwiła głęboko w mule od dziesięcioleci.
Niezależnie od trudów pewne jest, że brzegi małego jeziora są teraz czyściutkie, czego nie można powiedzieć o wodzie. Stan techniczny wylotów kanalizacji burzowej, wychodzącej wprost do wody, pozostawia wiele do życzenia, a o przegrodach, wyłapujących nieczystości w ogóle nie ma mowy.
- Na początku przyszłego tygodnia będziemy już mieli ze starostwa pozwolenie wodno-prawne, dzięki któremu przejmiemy władztwo nad akwenami, a to z kolei pozwoli nam na przystąpienie do planowanych prac rekultywacyjnych - zapowiada wiceburmistrz Górska.
(hab)
2004.08.11