Magia urokliwego zakątka popularnie zwanego Małgą sprawia, że lubimy tam powracać. Nic więc dziwnego, że Rezerwat Przyrody o różnych porach roku nawiedzają turyści.
Jednak dla mnie, najpiękniej jest tam w maju, gdy kwitną bzy. Zapach lilaków wręcz upaja, a rozkwitłe krzewy w specyficzny sposób maskują ruinę wieży kościoła. Niestety upływający czas bezlitośnie rozprawia się z zabytkową budowlą, która królując nad okolicą, intryguje i magnetyzmem tajemnic przyciąga. Do Rezerwatu Małga nie można wjeżdżać samochodami, dlatego wiele osób obiera miejscowość Kot za przystanek i stamtąd rowerami lub pieszo rusza do celu. Małgę od kilku lat nawiedzamy na jednośladach. Najchętniej wybieramy trasę: Szczytno-Struga-jezioro Płociczno-Piduń-Jedwabno-Nowe Borowe-Kot-Rezerwat Przyrody Małga. Tegoroczny maj zadziwia upalną pogodą, ale sprawia też, że leśne drogi bez deszczu szybko przemieniają się w pustynie. Balansowanie po sypkim podłożu tak nas zmęczyło, że wytchnienie dał wspaniale urządzony przez drogowców i leśników parking za miejscowością Nowe Borowe. Powitały nas dziwy nad dziwami: rzeźby z drewna, koty namalowane na kamieniach, niezapominajki w workach, studnia, przewijak dla niemowlaka i oczywiście stojak na rowery z adekwatnym napisem obwieszczającym, że jest to: „Wytchnienie dla łańcuchów”. Cudnie zaprojektowany i zmyślnie wyposażony parking to przykład, że można coś fajnego zaproponować podróżnym i na dodatek mile zaskoczyć czystością i pomysłem.
Brawo Drogowcy i Leśnicy to miejsce z przyjemnością każdy podróżny zaliczy! Mam nadzieję, że uszanuje i pomysłu pogratuluje. My gratulujemy i dalej jedziemy. Docieramy do miejscowości Kot i leśną drogą kierujemy w stronę Małgi. Zanim wieża ukazała się nam na horyzoncie, upojny zapach bzów obwieszczał cel wyprawy. Dziko, pięknie, tajemniczo i choć troszkę serce ściskał żal, że relikt kultury, symbol historii i dawnego w tym miejscu życia – nie remontowany umiera, to mimo wszystko trwa i jeszcze jest. Żegnamy urokliwy zakątek z ostatnim tchnieniem bzów i z nadzieją, że za rok zakwitnął znów. Nie mamy zwyczaju wracać tą samą drogą. Kierujemy się do rzeki, by jak za dawnych czasów przeprawić po mostku na drugą stronę i dotrzeć do Szuci. Niestety zamiast oczekiwanej kładki czeka tam na nas coś w rodzaju pomostu-tarasu widokowego. Widok przepiękny na leniwy nurt Omulwi i okolicę. Jednak poziom rzeki wysoki i nie chcemy ryzykować pomoczenia pojazdów. Gdyby nie rowery, przy takim słońcu i upale można przepłynąć, postanawiamy kontynuować jazdę wąską, wijącą się obok rzeki ścieżyną.
W efekcie docieramy do drogi, która doprowadza nas do obrzeży Wesołowa. Jest fajnie, jest wesoło, trochę jedziemy, trochę idziemy, bo piasku tam dostatek. Gdy wreszcie docieramy do centrum rodzi się zamysł zwiedzenia istniejącego tam Muzeum Lniarstwa, pytamy jedną z mieszkanek o możliwość zajrzenia tam. Rowery dobrze się sprawują, pogoda dopisuje, skoro stawiamy na naturę, warto poznać historię i kulturę. Przemiła pani od razu kieruje do osoby, która dysponuje kluczem. Mamy niebywałe szczęście, bo pani Aneta Budna przygodnym turystom „Chatę wspomnień” otworzyła i zgromadzone zbiory obejrzeć pozwoliła. Skarby nad skarbami i panią sołtys Krystynę Szewczyk oraz mieszkańców Wesołowa brawami nagradzamy. Pięknie chatka urządzona, wspaniale wyposażona od zapomnienia przeszłość z lnu upleciona i ocalona. Z Wesołowa kierujemy się na Głuch. Znów troszkę idziemy, troszkę jedziemy i w Kucborku lądujemy. Tam w lokalnym sklepiku uzupełniamy płyny, chłodzimy się lodami, z miłą panią sklepową i sympatycznymi klientami rozmawiamy. Nie była to łatwa wyprawa. Licznik rowerowy pokazał 82 kilometry, endomondo 82,33 km, a ja umęczona i upiaszczona, ale szczęśliwa i spełniona dotarłam do domu. Dla mnie znów Małga upojnie pachniała bzami i szeptała tajemnicami.
Grażyna Saj-Klocek