Kiedy włączę, od czasu do czasu, telewizor - oczywiście przypadkiem, wtedy z impetem wali się na mnie przedwyborczy świat „wielkiej” polityki. Szczególnie, gdy niebacznie trafię na stację TVN 24. Toż to istny cyrk! Jakiś wewnętrzny spektakl niemający żadnego odniesienia ani do otaczającej nas rzeczywistości, ani do zainteresowań normalnych ludzi. To znaczy wyborców.
Rozumiem, że jest to walka o władzę. W końcu na całym świecie różne gangi i inne ugrupowania walczą o wpływy. Co do mnie, to nigdy nie interesowały mnie wewnętrzne rozgrywki między gangami. Ostatecznie co za różnica kto mnie okrada. Podobnie rzecz się ma w sferze polityki. Toczą się jakieś debaty o debatach. Jakieś tam mrzonkowate obietnice, co do których i tak każdy wyborca wie, że to gadanina dla gadaniny. Ten co głosi owe prawdy objawione i tak wkrótce nie będzie pamiętał tego co wygadywał. Wiadomo także, że w przyszłości zostaną przyjęte takie rozwiązania, jakie wymusi aktualna rzeczywistość, niezależnie od wyimaginowanych przewidywań.
Tymczasem trwa ponoć walka na programy. Jakie znowu programy? Naprawdę trudno mi uwierzyć w aż taką inteligencję twórców świetlanej przyszłości, aby spodziewać się rzeczy wiekopomnych. Przecież wystarczy posłuchać telewizyjnych wypowiedzi tych panów (a i pań także), aby dogłębnie zwątpić w jakiekolwiek lepsze jutro.
Co do przywódców kolejnych partii, to nie będę się wypowiadał. Nie mam zwyczaju źle mówić o ludziach. Za poczciwy jestem.
No i jak tu iść do wyborów. Nikogo już dzisiaj nie dziwi dotychczasowa niska frekwencja wyborcza. A przewiduję jeszcze niższą. Na pewno w stuprocentowym składzie zjawią się przy urnach wielbiciele PiS-u. W końcu to niezwykle karna sekta, oparta na bezgranicznej wierze w Prezesa. Z drugiej strony tłumnie stawią się „innowiercy”, dla których walka z PiS-em stanowi cel w życiu. A reszta? Po co w ogóle wychodzić z domu!
Wkrótce będzie po wyborach. Niezależnie od tego kto wygra, życie potoczy się dalej, a zmiany, nawet jeśli jakieś będą, to i tak niczego naprawdę nie zmienią. W końcu jesteśmy w Unii.
No właśnie. Dopóki o swoich sprawach decydujemy sami, to jestem gotów przyjąć sposób na życie zaproponowany przez każde rodzime ugrupowanie.
Oczywiście jeśli stosowna większość ten model przegłosuje. Gorzej z przepisami unijnymi. To już jest zwyczajne „wariatkowo”. Setki niepotrzebnych, ale dobrze wynagradzanych urzędników w pocie czoła wymyśla przepisy i produkuje problemy, aby tylko uzasadnić swoją niezbędność dla unijnego ogółu. Co do mnie, to nie wyobrażam sobie, że mógłbym respektować - i to jeszcze z szacunkiem – twory szczególnie wybitnej inteligencji takiego dajmy na to europosła Ryszarda Czarneckiego. Przecież to wieje grozą. A odnoszę wrażenie, że w owym unijnym gronie jest więcej tego rodzaju szczególnych indywidualności.
Ostatnio Unia odbiera nam przyzwoite, świecące przyjaznym światłem, żarówki. Najpierw setki, potem 75 i 60 wat. Na temat wątpliwego sensu owego przepisu sporo można przeczytać w aktualnej prasie. Ja tylko chcę zwrócić uwagę, że praktyczni Niemcy całkowicie olali ów nakaz. Zmienili nazwę „żarówka” na „małe urządzenie grzewcze” i nadal sprzedają w sklepach z oświetleniem tradycyjne szklane banieczki.
Drażni mnie także presja językowa mająca u źródeł tak zwaną poprawność polityczną. Nagle okazało się, że pewne rodzime określenia stały się obraźliwe, lub niepoprawne politycznie.
Nie rozumiem dlaczego Cygan przestał być Cyganem, a stał się Romem. Kocham romanse cygańskie, a niegdyś uwielbiałem francuskie papierosy „Gitanes” (Cyganie). Nie wyobrażam sobie słynnego Wertyńskiego w repertuarze romansów romskich. „Wujek z Ameryki” rasy mocno ciemnej, to już nie jest Murzyn, ale Afroamerykanin. To gdzie podziali się Murzyni?
Najbardziej dziwi mnie niechęć do „pedała”. Przez setki lat używano greckiego słowa „pederasta”, co oznacza miłośnika chłopców. Po wojnie ktoś to żartobliwie skrócił do słowa pedał. Taki sobie żart. W czymże lepszy od pedała jest gej pochodzący od angielskiego gay – człowiek beztroski, wesoły. W obecnym znaczeniu słowo to używane jest dopiero jakoś tak od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Przy okazji anegdotka. Pamiętacie państwo jak znakomity komentator sportowy, w euforii sprawozdawczej, podczas Wyścigu Pokoju nazwał słynnego kolarza Szurkowskiego? Przypominam: To jest doprawdy niesamowicie utalentowane dziecko dwóch pedałów!
Andrzej Symonowicz