Wszyscy dookoła kaszlą i kichają.... cóż i mnie dopadło. Najlepszym dla mnie lekarstwem na przeziębienie jest wskoczyć do ciepłego łóżeczka, a tam do czytania ciekawa książeczka.
Więc weekend tak fajnie sobie zaplanowałam. Przeleżałam całe piątkowe popołudnie i oczywiście sobotę. Czytałam, leniuchowałam, popijałam herbatką z sokiem malinowym, zajadałam antybiotyki, czyli czosnek i cebulę. Analogiczny scenariusz zaplanowałam na niedzielę, ale skoro świt obudził mnie telefon z propozycją wypadu do Mrągowa na G4W. Decyzję podjęłam natychmiast – pojechałam. Przecież chorować mogę zawsze, a szusować tylko wtedy gdy śniegu kula Górę 4 Wiatrów otula. To już mój trzeci w tym sezonie wypad na narty. Stok wspaniale przygotowany, dwa wyciągi i dużo kolorowych miłośników zimowego szaleństwa. Wykupiłam dziesięć zjazdów i z radością pomknęłam w dół. Fantazja ułańska mnie uskrzydlała i sił dodawała. Cóż z tego, że pokasływałam, cóż z tego, że zużyłam wszystkie chusteczki – byłam szczęśliwa i spełniona. Tej weny do kreślenia zygzaków na śniegu starczyło mi dosłownie na dziesięć zjazdów. Mimo, iż kasa była na wypięcie nart, nie dokupiłam dodatkowej porcji zjazdowego szaleństwa. Wytchnienie znalazłam w pełnym gwaru i aromatycznych zapachów schronisku, a gdy wróciłam do domu – znów w łóżku. Gdy nieśmiało zwierzyłam się mężowi, że nadal źle się czuję i proszę o malinowy napar, on od razu wygarnął:„jedź do Mrągowa tam herbata gotowa". Ale jak tu chorować, gdy można szusować... a psik!!! - wyzdrowieję w mig.
Grażyna Saj-Klocek