Piszę ten felieton w sobotę. Na dworze deszcz leje równo - zupełnie jakby to były wakacje nad morzem. Jutro wybory, toteż przedwyborcza cisza aż w uszach dzwoni, a zmoknięci pretendenci do zaszczytów i stanowisk milcząco przemykają ulicami miasta. O czym więc pisać?
Kiedy zaniosłem do redakcji pięćdziesiąty felieton (ten jest 138) - a były to opowiastki wspominkowe - postanowiłem zrezygnować z dalszej pisaniny, bo też ile można mieć wspomnień? Do dalszych felietonów namówił mnie sam Naczelny „Kurka” sugerując, że może bym tak - od czasu do czasu - nawiązywał do otaczającej mnie rzeczywistości. No to pisałem nadal i nawiązywałem; przez co niektóre osoby zaczęły mnie unikać, inne zaś na mój widok przechodziły na drugą stronę ulicy, a w ich oczach widoczna była chęć rzucenia we mnie kamieniem.
Nawiązywałem, zwłaszcza ostatnio, więc dzisiaj nie mam ani ochoty, ani siły narażać się komukolwiek, a deszczowa sobota sprzyja wspominkom o ciepłych wnętrzach dawnych knajp i klubów. A były one wówczas jakże pięknie zadymione papierosami. Natomiast górujący nad innymi zapach piwa wydawał się w latach owych zdecydowanie bardziej kwaskowaty.
W roku 1986 klub „Stodoła” obchodził trzydziestolecie istnienia. Odbył się wielki koncert, do którego napisałem specjalną wspominkową piosenkę do melodii popularnych wówczas „Kolorowych Jarmarków”. W pierwszej zwrotce opisywałem dawne studenckie kluby - których było mi żal. W drugiej wspomniałem warszawskie knajpy, do jakich uczęszczałem w latach dorosłych. Trzecia stanowiła pointę, a w niej opisałem jak to człowiek zdziadział po latach:
„…pomalutku tracę pamięć, żona dba o moje zdrowie,
żadnych miejsc już nie odwiedzam, a jak spędzam dzień opowiem…”
Dzisiaj najbliższa memu sercu jest zwrotka druga. Wymieniam w niej lokale modne i popularne. Kawał życia w nich właśnie spędziłem. Toteż dwa tygodnie temu, wypoczywając w weekend w Warszawie, postanowiłem sprawdzić co z tego jeszcze pozostało. Zatem najpierw stosowny tekst piosenki.
„… bo najbardziej mi żal:
Wieczorów „Pod Gwiazdami”,
Knajpy „Pod Kandelabrami”,
„Krokodyla” z „Bazyliszkiem”,
„Baszty” - gdzie podają kiszkę.
Restauracji „Zdrowie”,
U Żydów na Kredytowej,
Klubu „Stary Wiarus”
I „Pod Dwójką” baru.”
Wiem, że większości mieszkańców Szczytna te nazwy niewiele mówią, ale poznałem także takich współobywateli, którzy - czy to z racji swoich studiów, czy też licznych powiązań rodzinnych - doskonale znają dawną rozrywkową mapę warszawskich nocnych i dziennych lokali gastronomicznych. Zwłaszcza tych dancingowych. Im zatem dedykuję poniższy raport.
„Pod Gwiazdami” - dawny nocny lokal z dancingiem na najwyższym piętrze wysokościowca na rogu Marszałkowskiej i Hożej. Wjeżdżało się specjalną windą z parteru prosto do pomieszczeń restauracji. Jedna z pierwszych prywatnych firm gastronomicznych, której właścicielką była słynna Hanka Bielicka. Knajpy już nie ma. Kawiarnię o tej samej nazwie otwarto w Alejach Jerozolimskich.
„Pod Kandelabrami” - ogromna dancingowa restauracja przy hotelu MDM, na placu Konstytucji. Miała część dzienną i nocną. Dzisiaj w części dawnego dziennego baru urządzono restaurację „U Szwejka”, a w części nocnej jest największa z hotelowych sal konferencyjnych.
„Krokodyl” - jest tak jak dawniej na rynku Starego Miasta. Obecna właścicielka to znana Magda Gessler. „Bazyliszek” - dawna restauracja Horteksu - nadal funkcjonuje w tym samym miejscu, czyli na Starym Mieście. Także „Baszta” w Pyrach, czyli w peryferyjnej części Warszawy działa bez zmian, specjalizując się w dziczyźnie.
Restauracji „Zdrowie” (przez jakiś czas „Salus”) - na placu Zbawiciela - nie ma. „Amica” - żydowska knajpa przy ulicy Kredytowej nie istnieje. „Stary Wiarus”, czyli klub przy oficerskim kasynie na rogu Madalińskiego i alei Niepodległości nadal prosperuje jako knajpa, choć nie ma już nic wspólnego z wojskiem. Pamiętam, że tam kręcono sceny z balu maturalnego do filmu „Smarkula”. Ale najbardziej mi żal kultowej speluny z lat sześćdziesiątych i wcześniej, czyli baru „Pod Dwójką”. Prostackiej, ale popularnej knajpki przy placu Unii Lubelskiej. O zgrozo - urządzono tam aptekę! A nazywa się bezczelnie „Apteka pod Dwójką”.
Andrzej Symonowicz