Kiedy otwierano w Szczytnie opisywany już kilkakrotnie piano-bar, inaugurację poprzedzała kampania informacyjno-reklamowa polegająca na eksponowaniu w znaczących punktach miasta graficznych banerów i plakatów zapowiadających otwarcie. Przyzwyczajony do krzykliwych reklam nie zwróciłbym może większej uwagi na rozwieszone plakaty, gdyby nie umieszczone na nich LOGO nowego baru. Wyrazisty i znakomicie zaprojektowany, rzucający się w oczy znak graficzny. Przedstawia coś w rodzaju fortepianu zmienionego w butlę. Secesyjna forma graficznej koncepcji butli, kompozycyjnie opiera się na solidnej podstawie rysunku klawiatury, tyle że narysowanej z nieprawidłowo rozstawionymi klawiszami, co natychmiast zwraca uwagę osób mających jakie takie pojęcie o muzyce.
Zastanowiło mnie, kto jest autorem projektu, bo wydawało mi się, że musiał on wyjść spod ręki uznanego profesjonalisty. I oto co za zaskoczenie. Autorką jest właścicielka baru. Owszem artystka, ale o wykształceniu muzycznym, a nie plastycznym. Tym bardziej chwała jej za umieszczenie w znaku nieprawidłowo narysowanej klawiatury.
Tworzenie firmowego znaku graficznego jest szczególnie trudną dziedziną projektowania plastycznego. W niedawnych jeszcze „bezkomputerowych” czasach artyści, którzy mieli na swoim koncie autorskie logo uznanych firm, stanowili elitę „grafików użytkowych”. Od połowy lat siedemdziesiątych, po dziś dzień, niekoronowanym królem polskich projektantów znaków firmowych jest Karol Śliwka, wciąż zapraszany na wykłady do najważniejszych uczelni plastycznych w Europie i nie tylko. Na jego stronie internetowej obejrzeć można ponad dwieście światowej klasy projektów.
Dzisiaj da się zauważyć próby odejścia od formuły znaku graficznego niosącego jakiś intelektualny przekaz. Najlepszym przykładem jest logo ORANGE. Założenie reklamowe, skierowane głównie do młodzieży, jest proste. Kto tam z nich będzie miał czas i ochotę doszukiwać się w znaku jakichkolwiek znaczących treści? Znak tak, ale żadnych męczących rozum symboli!
Cóż zatem prostszego jak narysować kwadracik, pomalować go na pomarańczowo i nazwać „pomarańczowy” – dla lepszego brzmienia w obcym języku.
Choć poważne instytucje, żyjące z nieco stateczniejszej klienteli, nadal dbają o subtelniejszy przekaz w skrótowym wizerunku firmy, jakim jest jej znak graficzny. Przykładem znakomicie narysowany byczek banku Pekao SA.
No tak, ale zamiarem moim było pisanie o artystach z powołania, a nie starannie wykształconych zawodowcach.
Tu chciałbym przywołać kilka wspomnieniowych postaci.
Kiedy w latach dziewięćdziesiątych współpracowałem z warszawskim klubem Jerzego Gruzy - „Scena”, jeden z sobotnich wieczorów poświęciliśmy muzyce lat sześćdziesiątych. Rock and roll i bigbeat. I wtedy przyprowadzono do klubu młodziutkiego Michała Milowicza - wielokrotnego zwycięzcę amatorskich konkursów naśladowców Elvisa Presleya. Ja, jako staruch pamiętający elvisowe czasy, poproszony zostałem do współpracy przy opracowaniu recitalu Michała. Wyszło świetnie. Milowicz był niezrównany. Dzisiaj, jak wiemy, robi wspaniałą karierę w filmie i telewizji. Pozostając przy tym nadal sympatycznym chłopakiem, któremu „nie odbiła palma”.
Sięgnijmy do czasów bardziej zamierzchłych. W latach studenckich, kiedy z zespołem Stodoły zdarzało mi się występować w różnych miejscach, spotykałem innych utalentowanych, estradowych amatorów u progu wielkiej kariery. Najczęściej laureatów studenckich konkursów. Marylę Rodowicz – występującą boso studentkę Akademii Wychowania Fizycznego. Marka Grechutę – podobnie jak ja – studenta architektury, tyle że z Krakowa. Andrzeja Rosiewicza pilnie studiującego meliorację w warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Późniejsze sławy!
Na koniec wróćmy do współczesności i naszych szczycieńskich okolic. Jak tu nie wymienić niezrównanego sołtysa z Olszyn – Zygmunta Rząpa. Do licznych artystycznych pasji jakie targają sołtysem, doszło obecnie zamiłowanie do rzeźbienia w drewnie. Powstają coraz to nowe dziełka wyróżniające się prostotą i naznaczone talentem.
Zygmunt słynie także z dowcipnych powiedzonek i dlatego nie potrafię powstrzymać się, aby nie przytoczyć pewnej sołtysowej opowiastki, która wyjątkowo przypadła mi do gustu.
Jako się rzekło, zakres artystycznych zainteresowań Zygmunta jest ogromny. Do tego obowiązki gospodarza sołectwa, poczmistrza i inne społeczne działania. Totalne zamieszanie! I oto opowiada mi Zygmunt jak to któregoś dnia obudził się:
- „Spojrzałem w lustro. Przyjrzałem się uważnie i powiedziałem do siebie – Zygmunt, ty chyba jesteś jednak głównie artystą. I wtedy… postanowiłem zapuścić sobie długie włosy”.
Andrzej Symonowicz