Chlapnąć ozorem, czyli powiedzieć coś nie w porę, albo też przejęzyczyć się w sposób mniej lub bardziej zabawny.
Kto jeszcze pamięta z dzieciństwa dobranockę „Miś z okienka” z udziałem Bronisława Pawlika? Któregoś popołudnia po zakończeniu programu znakomity aktor, nie zdając sobie sprawy, że fonia nie została wyłączona, wypowiedział się w ten mniej więcej sposób:
- A teraz drogie dzieci pocałujcie mnie… Wujek Bronek idzie na wódeczkę.
Poszło w eter i od tej pory wujka Bronka musiał zastąpić inny aktor. Długi czas opowiadano w Warszawie następującą historyjkę:
Pod hasłem bezpieczeństwa na drogach warszawska milicja rozpoczęła akcję polegającą na przypominaniu pieszym i jezdnym zasad ruchu drogowego. Wypuszczono w miasto dziesiątki radiowozów wyposażonych w głośniki, z których naród mógł usłyszeć pouczenia w rodzaju: „pan w zielonym płaszczu, proszę cofnąć się z jezdni i spróbować przejść w miejscu dozwolonym”.
I oto następująca sytuacja. Na skrzyżowaniu przed światłami pewnej pani gaśnie samochód. Blokuje ulicę, a za nią stoi gadający milicyjny radiowóz. I teraz wszyscy słyszą z głośników: „pani w czerwonym samochodzie, proszę się nie denerwować, proszę spokojnie wcisnąć sprzęgło i przekręcić kluczyk.” Następnie wszyscy słyszą jak pani coś tam nerwowo uruchamia. Bezskutecznie. Ponownie włączają się głośniki: „szanowna pani, proszę spróbować jeszcze raz, to naprawdę nic trudnego…” Teraz słychać jak szanowna pani znerwicowana ostatecznie włącza coś nie tak i jej samochód na wstecznym biegu wali w gadający radiowóz. I nagle z milicyjnych gigantofonów leci w miasto: „O RANY, CO TA K…. ROBI!”
Przyjaciel mój opowiadał mi historyjkę, której był świadkiem. Leciał samolotem na linii międzynarodowej. Jak to jest w zwyczaju, kapitan włączył głośnik i przywitał pasażerów. Po czym zapomniał głośnik wyłączyć i pasażerowie usłyszeli żart skierowany do drugiego pilota: „teraz, stary, wypijemy kawkę a potem może i przelecimy stewardessę”. Usłyszała to oczywiście także stewardessa będąca na końcu samolotu. Popędziła zatem do przodu, chcąc wyłączyć mikrofon w kabinie pilotów. W połowie drogi potknęła się i przewróciła. Wówczas siedzący obok w fotelu starszy pan zwrócił się do niej następującymi słowy: „Nie musi pani się tak śpieszyć, oni mówili, że najpierw wypiją kawkę”.
Opowiedziałem o kilku wpadkach. O przypadkowych chlapnięciach ozorem. Mnie zdarzyło się kiedyś inaczej. Zdarzyło mi się chlapać ozorem świadomie i w dobrej wierze. A było to tak:
Spędzałem z żoną krótkie wakacje na jednej z wysp karaibskich w towarzystwie przyjaciela z lat studenckich, obecnie szacownego businessmana mieszkającego koło Szczytna. Krzysztof doskonale zna moją przeszłość kabaretową, po części zresztą sam w niej uczestniczył. Pewnego zatem wieczoru, w tropikalnej restauracji z dancingiem, gdzie grał do tańca świetny murzyński zespół jazzowy, Krzysztof, bawiąc się znakomicie, przywołał do stolika szefa zespołu. Przywołał i oznajmił co następuje: „Ten tutaj, mój przyjaciel (czyli ja) to znany piosenkarz z Warszawy i chciałbym, żeby z wami zaśpiewał”. To był drogi lokal. W takim lokalu życzenie gościa jest rozkazem. Shine (tak nazywał się leader zespołu) natychmiast zwrócił się do mnie, co śpiewamy. Próbowałem się wykręcić. Mówiłem coś o kabaretowym stylu, nieznajomości repertuaru itp. Krzysiek tylko złośliwie chichotał, a Shine, nie wdając się w dłuższe dywagacje, spytał krótko – „Besame mucho” znasz? No znam. Szybko ustalił tonację i w salę poszła zapowiedź, że teraz dla państwa śpiewa piosenkarz z Warszawy.
Saksofony zaczęły grać. Wyszedłem na estradę, a w zasadzie na parkiet i oto nagle ze zgrozą uświadomiłem sobie, że nie znam tekstu. Ani po polsku, ani w żadnym innym języku. A tu już trzeba zaczynać.
No i nagłe olśnienie! Przecież poza naszym stolikiem nikt tutaj nie słyszał języka polskiego. Zacząłem zatem improwizować w taki mniej więcej sposób: „Besame, besame mucho, Krzysiu ty draniu, ja chyba zabiję cię. Besame, besame mucho, niech cię cholera nie lubię ja ciebie, o nie”. Szczerze mówiąc, używałem także ogromnej ilości wyrazów niecenzuralnych, bo te niejednokrotnie znakomicie się rymują. Krzysztof, jego żona i moja żona skręcali się ze śmiechu, podczas gdy na parkiecie przytulone do siebie pary głęboko przeżywały nastrój piosenki. Niezapomniane przeżycie.
Następnego dnia karaibscy plażowicze pozdrawiali nas Polaków z niebywałym szacunkiem.
Andrzej Symonowicz