W świecie "Kręciołów".
Kierunek: granica
Korzystając z pięknej wiosennej pogody, w drugi dzień maja wybraliśmy się do Łajs na otwarcie granicy warmińsko-mazurskiej. Początkowo przemieszczaliśmy się wygodnymi drogami wiodącymi przez Sawicę, Jurgi, Dźwiersztyny. Ale tuż za Waplewem wjechaliśmy w las i tam rozpoczęliśmy walkę z sięgającym kostek piachem. Na nic się zdały przerzutki oraz silne nogi. Koła grzęzły i jedyną radą był marsz obok jednośladów. Wskakiwanie i zeskakiwanie z rowerów dało się nam we znaki, dlatego napotkaną turystkę zapytaliśmy czy daleko do Łajs. Z miłym uśmiechem poinformowała nas, że obraliśmy zły kierunek, bo przed nami jeszcze wiele kilometrów niewygody oraz bagno, które można pokonać tylko dzięki znajomości specyficznego przejścia. Usilnie namawiała, abyśmy zawrócili, a ona doprowadzi nas na miejsce. Informacje przekazane przez kobietę zupełnie nie były zgodne z mapą, więc budziły wątpliwości. W naszym rowerowym peletonie nastąpiło wielkie poruszenie i tylko część drużyny zdecydowała się zawracać. Ale wówczas okazało się, że kobieta tak jak nagle pojawiła się, tak też szybko i niespodziewanie zniknęła. Natychmiast przypomnieliśmy sobie miejscową legendę o czarownicy z Łajs.
Dawno temu...
"Dawno temu do malowniczo położonego nad brzegiem jeziora leśnego uroczyska przyjechali z namiotami rządni przygód i rozrywki młodzieńcy. W dzień kąpali się w jeziorze, kręcili po okolicy. Wieczorem z gitarami zasiadali przy ognisku. Ich śpiew zwabił miejscowe panny, które chętnie zasiliły męski krąg. Szybko potworzyły się pary i wówczas księżyc był świadkiem miłosnych uniesień. Ale młodzieńcy tak jak nagle pojawili się, tak też szybko wyjechali. Biedna Marcysia codziennie wypatrywała listonosza, ale luby mimo zapewnień o wielkiej miłości nie pisał. Na czekaniu minęło lato, a gdy nastała jesienna słota dziewczyna zrozumiała, że zostanie matką. Rozpacz, przerażanie i bezradność otoczyły ją ciasnym kołem. Wiedziała, że niedługo stanie się pośmiewiskiem całej wsi, biegała targana wiatrem po polach i lasach. A że przestała dbać o swój wygląd, wnet zaczęto przezywać ją czarownicą i obwiniać za wszelkie niepowodzenia".
Słówko z wojewodą
Dziś dusza uwiedzionej dziewczyny błąka się po okolicy przybierając niewinną postać kobiety. To ona przemienia drogi w pustynie, a nierozważnych turystów wywodzi na manowce. Na szczęście nie daliśmy się wyprowadzić w pole i ruszyliśmy zgodnie z mapą przed siebie. Dosłownie po przejechaniu kilometra stanęliśmy w Łajsie. Tam włączyliśmy się do zabawy i zapomnieliśmy o spotkaniu w lesie. Spotkania z innymi osobami pochłonęły naszą uwagę. Bowiem na otwarcie granicy warmińsko-mazurskiej zjechały same ważne osobistości z wojewodą olsztyńskim panem Szatkowskim na czele. A my, cykliści, tylko czyhamy jak zaczarować taką ważną personę i stanąć do wspólnej fotki. Pan wojewoda dowiedziawszy się o naszej rowerowej pasji chętnie pozował do zdjęć opowiadając jednocześnie, że sam uwielbia taka formę czynnego wypoczynku, pochwalił się też, że właśnie zamierza zakupić wspaniały rower, który specjalnie dla niego zostanie sprowadzony. Łatwość nawiązywania kontaktu umożliwiały nam organizacyjne koszulki, które budziły powszechną ciekawość. Wiele kamer i aparatów kierowało swoje obiektywy w stronę stojącej tuż przy szlabanie Doroty, a że ze starostą była za pan brat więc naszą koleżankę w "kręciołowej" koszulce pokazywały wszystkie telewizyjne stacje.
W Łajsie byliśmy świadkami historycznego wydarzenia, któremu nadano folklorystyczno-turystyczną oprawę. Pożegnaliśmy miłą miejscowość, gdzie za Klenczonem zgodnym chórem wróćmy na jeziora śpiewał Warmiak z Mazurem, i przez Butryny, Dłużek, Jedwabno wróciliśmy do Szczytna. Specjalnie nadłożyliśmy drogi, by uniknąć spotkania z czarownicą.
Grażyna Saj-Klocek
2004.06.02