...społeczne organizowane w szkole i zakładzie pracy przypomniałam sobie, oglądając zdjęcia z dawnych lat. Większość fotografii opatrzona jest podpisami - stąd wiedza, gdzie i co obrazują. Na jednej z fotek widnieje napis: Harcerski czyn – niedziela 11.IV.1976 r., a grabie i szpadle w rękach przypominają niezwykłą akcję polegającą na porządkowaniu brzegu Jeziora Małego Domowego. Sprzątaliśmy teren w pobliżu szkoły, w sąsiedztwie zlokalizowanego po przeciwnej strony ulicy kiosku koło browaru.
Na zdjęciu widać charakterystyczny murek i kultowy kiosk, który wówczas był punktem sprzedaży detalicznej należącym do „Społem”. Z czasem niepozorny obiekt został sprzedany.
Moje z pozoru niepozorne zdjęcie utrwala nie tylko harcerski czyn, ale ówczesną architekturę. Kryje też wspomnienie szkolnej przynależności do Harcerskiej Służby Polsce Socjalistycznej. Do drużyny zapisałam się w szkole średniej, ponieważ moja szkoła włączyła się do programu Związku Harcerstwa Polskiego, który polegał na propagowaniu harcerstwa w szkołach średnich. Naszym harcmistrzem i ideowym przewodnikiem był wówczas nauczyciel matematyki pan Tadeusz Nowakowski. Ten niezwykle wymagający profesor sprawił, że każda z klas tworzyła też harcerską drużynę. Zapisując się liczyłyśmy na fory u matematyka oraz jego przychylność. Raz w miesiącu w jednej z klas przemienionej w harcówkę odbywały się spotkania i pogadanki. Nie stanowiło to problemu, bo spotkania przebiegały w przyjaznej i dość luźnej atmosferze, a srogi matematyk przemieniał się wówczas w pełnego pasji i fantastycznych pomysłów człowieka. Był pomysłodawcą różnych działań integrujących młodzież, w tym wspomnianego czynu, ale był też za przestrzeganiem regulaminu. Jeden z punktów mówił o tym, że poniedziałek jest dniem noszenia mundurka. Może nie byłoby w tym nic złego, wszak mundurki szkolne nosiliśmy przecież na co dzień, ale ten harcerski był beżowy. W odróżnieniu od granatowego odpornego na kurz swoim jasnym, takim odświętnym kolorem łapał wszystko i natychmiast po powrocie ze szkoły należało strój wyprać. Któż by o tym pamiętał w poniedziałek po powrocie ze szkoły?! Ja nie pamiętałam i brudny wieszałam do szafy. A dni szybko mijały i znów był poniedziałek, a pierwsza lekcja to... matematyka. Kilka razy wracałam do domu, bo zapomniałam założyć harcerski strój, a krajkę wiązałam siedząc w ławce i patrząc profesorowi w niezadowolone oczy, licząc na wyrozumiałość. Pewnego dnia stało się. Mój mundurek trafił do prania, a ja rano tak się guzdrałam, że już nie było mowy o prasowaniu. Czysty, ale wygnieciony założyłam na siebie i fantazyjnie z krajki zrobiłam kokardkę. Zdyszana wpadłam do klasy i od razu zostałam wywołana do odpowiedzi. Coś tam dukałam, stękałam, jąkałam się... niestety z zadaniem sobie nie poradziłam. Na słowa profesora: „siadaj, dwa” od razu zaczęłam się targować, że przecież strój mam, proszę więc o ulgowe potraktowanie. Na co usłyszałam, że jaki strój, taka ocena. Gdy zaczęłam się targować profesor oznajmił, że za głupią dyskusję dostaję drugą dwóję. Przysięgam, nigdy więcej z profesorem nie dyskutowałam, a mundurek systematycznie prałam i prasowałam. Tyle wspomnień, patrząc na zdjęcia z harcerskiego czynu w 1976 r.
Gdy rozpoczęłam pracę w „Społem” PSS, to nasze czyny nazywano czynami partyjnymi. W ramach społecznych, niedzielnych prac porządkowaliśmy teren obecnego targowiska przy ulicy Żeromskiego oraz koło młyna przy ulicy Żwirki i Wigury. Mam taką fotkę z początku lat 80., gdzie za moimi i mojego narzeczonego plecami widać efekt końcowy tych prac. Swego czasu utworzono tam fontannę i w upalne dni dzieciaki w specyficznym basenie zażywały kąpieli. W czasach mojego panieństwa nie tylko umawialiśmy się na spotkania koło Henia, czy kina, ale też właśnie koło fontanny.
Wspomnień mam moc, ten felieton piszę w bezsenną noc i tak sobie myślę, że we wspaniałych czasach żyłam, różnych fantastyczności doświadczyłam, a teraz lęk ściska moje serce – współczuję Ukrainie w udręce.
Grażyna Saj-Klocek