Jako długoletni obżartuch słowo "dieta" wymawiam z pewną, no taką nieśmiałością, płoniąc się niczym panienka. Bo wstyd, niestety, ale bardzo intensywne zainteresowania gastronomiczne pozostawiają widoczne gołym okiem ślady na niegdyś sportowej sylwetce.
A tu wiosna już na całego, trzeba wyskoczyć z maskujących grubych ciuchów i pewne naddatki tu i ówdzie stają się tym bardziej widoczne. Szczęśliwie starsi panowie nie muszą się tym aż tak bardzo przejmować. Ba, od kilku lat, jak się okazuje, spora nadwaga może być atrakcyjna, szczególnie dla sterników żaglowych łódek. Jako balast na "omedze" podobno dobrze się sprawdzam. Tyle że co za dużo to niezdrowo i jak każdej wiosny od wielu lat próbuję przy pomocy zieleniny trochę ulżyć mojej przeciążonej wadze. Z roku na rok wiosenna oferta warzywek i owoców jest coraz bardziej atrakcyjna. Kto to kiedyś widział, aby w maju jeść na przykład świeże soczyste jabłka? A tu na rynku zaprzyjaźniona pani pakuje mi do torby parę kilo świetnych ciągle "ligoli". Pokazały się już pierwsze gruntowe ogórki i można pomyśleć o małosolnych. Niestety, do nich najlepszy jest świeży chlebek z masełkiem, a to już kolejna zbrodnia na wadze i sylwetce. Na szczęście przez całą zimę można było kupić różnego rodzaju surówki. Producenci konkurują w wymyślaniu najróżniejszych zestawów. Niestety, w naszych restauracjach królują nadal kapusta kiszona i biała, marchewka i buraczki. Z mizerią na dokładkę. Trochę lepszy wybór można spotkać w warzywkach z wody, ale też rzadko z większą fantazją.
Doświadczone gospodynie przeczytają to marudzenie z niesmakiem, gdyż w każdej porządnej piwnicy można znaleźć jeszcze ubiegłoroczne zaprawy. Korzystam ciągle z zapasów jednej z takich zaprzyjaźnionych piwniczek, a zupa krem z całych parzonych pomidorów gości na stole często i zawsze jest przysmakiem. Od święta i w chwili wolnego czasu można się pobawić też w coś już zdecydowanie bardziej atrakcyjnego. Kuszą np. świeże importowane jeszcze ziemniaki, nadzwyczaj smaczne, ale tu wystarczy trochę pietruszki, sadzone jajko i pyszny obiad ze szklanką maślanki mamy w kilka minut.
Nie mogę się też doczekać świeżej botwinki. Już czuję ten barszczyk... Tylko że z botwinki można zrobić kilka ciekawszych potraw, jak na przykład jej połączenie z tartym serem. Wystarczy ugotowaną botwinkę pokroić na cienkie paski (bez zieleniny) i poddusić z kwadrans na maśle. Masło wcześniej utrzeć z czosnkiem - maksymalnie jeden ząbek, bo nada potrawie zbytniej goryczki. To wszystko doprawić solą i pieprzem, a na ostatnie pięć minut podlać pół szklaneczką białego wytrawnego wina. Tuż przed samym podaniem posypać tartym ostrym serem, a gdy się już zacznie rozpływać - drobno krojoną pietruszką. Resztę wina można wykorzystać już w sposób naturalny, czyli w kieliszkach.
Już mi ślinka cieknie i chociaż jestem wielbicielem mięs wszelkich, taki wiosenny oddech warzywny może być bardzo atrakcyjny, co poddaję pod rozwagę także kucharzom naszych restauracji. Wracając zaś do szczycieńskich lokali, gdy wczoraj po dłuższej nieobecności spacerowałem ulicą Odrodzenia (bo Polską na razie się nie da, ale jakoś to musimy przetrzymać, będzie pięknie) zauważyłem prawdziwy początek letniego sezonu. Zarówno przed "Mazurianą" - zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić, jak i przed "Coffeiną" ustawiono już letnie ogródki! Tylko się z tego cieszyć! Zwiększa się liczba miejsc dla konsumentów, ale i Szczytno nabiera turystycznego charakteru. Bo to przecież turyści są głównymi klientami stolików pod parasolami.
Jeżeli mógłbym coś jeszcze sugerować, to ozdobienie tych ogródków maksymalną ilością kwiatów i innych doniczkowych roślinek. Po pierwsze, będzie jeszcze ładniej, a po drugie przyda ogródkom odrobinkę intymności i oddzieli od ulicznego ruchu. Nie każdy lubi, gdy mu przechodnie zaglądają w talerz albo uliczny kurz brudzi piankę w kufelku.
Wiesław Mądrzejowski
2006.05.17