Nie muszę chyba udowadniać, bo kilkanaście lat pisania świadczy o tym wystarczająco, że po prostu lubię knajpki, restauracje i inne miejsca, gdzie można coś przekąsić. Byle smacznie. O ile pozwala zdrowie, czas i zasobność kieszeni odwiedzam lokale nie tylko od święta. W tym przede wszystkim nasze, szczycieńskie. I naprawdę się cieszę, że coraz więcej w nich gości, nawet w dni powszednie, że szybki lunch albo trochę dłuższa kolacja jest już dla wielu osób czymś tak normalnym jak kawa na śniadanie, z jogurtem i grzanką, bo dieta przecież.
Doszło nawet do tego, że zdarzają się problemy ze znalezieniem wolnego miejsca. Szczególnie zaś w weekendy w porze obiadowej. Wybraliśmy się właśnie w sobotę, akurat około trzeciej na coś konkretnego. A że wcześniej przez parę godzin zmagaliśmy się na świeżym powietrzu z potężną wichurą, więc perspektywa czegoś gorącego wydawała się nader kusząca.
Po drodze najbliżej było do "Mazuriany", więc już w wyobraźni widziałem na stole ulubione pepperoni, później może jakąś rybkę. A tu niestety klops. Ludzi, szczególnie na piętrze pełno, wszystkie większe stoliki zajęte, a jeść się chce i czekać trudno. Cieszy tylko takie powodzenie tamtejszej kuchni. Idziemy dalej.
W "Krystynie" remont sali, więc też odchodzimy z kwitkiem. Ale bez specjalnego zmartwienia, bo jeżeli ten remont przyniesie zmianę dotychczasowego wystroju to tylko wyjdzie na dobre. I restauracji, i konsumentom. Przyznam się, że nieźle oceniam tamtejszą kuchnię, ale mając do wyboru w centrum inne lokale, pomijałem często "Krystynę" właśnie ze względu na wygląd sali. Oczywiście to rzecz gustu.
Kontynuujemy więc spacer, coraz bardziej głodni. W "Filipsie" - nie ma gdzie szpilki wcisnąć, że o czterech zgłodniałych nie wspomnę. Pozostaje więc już samochodem podjechać do "Leśnej". I tu znów kolejna niespodzianka. Pusto zupełnie! Jesteśmy jedynymi gośćmi!
Wprawdzie poustawiane i nakryte stoły świadczą, że wieczorem ma się odbyć jakaś większa karnawałowa impreza, ale parę stolików jest do dyspozycji.
Dlaczego tak pusto? Zaglądamy w kartę i bez przesady jest to najbogatsza oferta w Szczytnie! Wybór naprawdę duży. A najbardziej cieszy to, czego brakuje w wielu lokalach - postawiono tu na pewien regionalizm, na dania rybne, dziczyznę, ciekawe mięsa, ale i potrawy wegetariańskie. Takie zestawy jak sandacz w migdałach, lin w sosie winnym, pstrąg w maśle żółtym lub słonecznikowej panierce, suropiek z kurczaka, dziczyzna, kotlet z boczkiem i z serem - przemawiają do wyobraźni. Śledź, tradycyjnie w śmietanie okazał się jako przystawka przyzwoity, chociaż rozpuszczony ostatnio śledziami z Sopotu uważam, że mógłby być troszkę bardziej mięsisty. Flaczki jak zwykle przeciętne. Danie proste, ale od czasów starej "Mazurskiej" dobrych flaków w Szczytnie nie zjadłem. Za to świetnie wypadł i polecam kurczaka po białostocku w białym sosie na żubrówce. Fachowiec gastronomiczny z Podlasia, który go spożywał nie szczędził słów uznania. Doskonale smakował także lin z żurawiną w sosie winnym. Tu znów doceniono nie tylko smak, ale i walory wizualne - podobno kolor sosu był wyjątkowo oryginalny - jak oceniła pani posiadająca pewien dorobek w sztukach plastycznych. Polędwiczki wieprzowe także zostały ocenione jak najbardziej pozytywnie za ich naturalną soczystość i trafiony dokładnie czas "obróbki cieplnej".
Niestety, reklamowana jako danie regionalne (?) golonka w piwie nie wprawiała w euforię. Piękny naprawdę kawałek mięska był przesuszony, co zabiło wszelkie naturalne aromaty. W sumie jednak obiad był jak najbardziej udany i chyba tylko odległość od centrum powoduje, że dobra kuchnia "Leśnej" zwyczajnie się marnuje na zbiorowe imprezy.
Wiesław Mądrzejowski
2007.01.24