Trzy tygodnie temu zaprezentowaliśmy wypowiedzi pracowników. Teraz na zwierzenia z pobytu w Środowiskowym Domu Samopomocy w Piasutnie zdecydowało się czworo pensjonariuszy. Są to osoby ciężko doświadczone przez los. Wydawałoby się, że tu powinni otrzymać staranną opiekę, uczestniczyć w ciekawych zajęciach, mile spędzać czas, zapominając o swoich zdrowotnych problemach. Tymczasem …
CIĘŻKA ROBOTA
STANISŁAW OBOLEWICZ, lat 48, od początku uczestniczy w zajęciach ośrodka. Ma stwierdzoną znaczącą utratę zdrowia. To na skutek wypadku, którego doznał 26 lat temu w kopalni. Leżał w szpitalu nieprzytomny przez 9 tygodni. Później przeszedł długą rehabilitację po paraliżu lewej strony ciała. Dziś może już chodzić, choć utyka, ma też problem z wymową. Mieszka w Miętkich (gm. Dźwierzuty), opiekując się 87-letnią mamą. Pełni funkcję przewodniczącego Samorządu Rady Mieszkańców w ŚDS w Piasutnie.
- Z podopiecznych jestem najsilniejszy, więc wykorzystuje się mnie do wszystkiego. Dlatego musiałem przy 30-stopniowym upale wozić taczką żwir i kamienie na budowę mola.
- Dziwi mnie, że gdy przyjdzie sezon, kierownik każe mi palić w piecu, podczas gdy ja nie mam do tego uprawnień. Poleceń kierownika trzeba słuchać, zaciskam więc tylko zęby i robię.
- Kierownik załatwił gdzieś 100 m3 drewna na opał. Cały plac i boisko było zawalone klocami buku i grabu. Gdy przyszła zima, codziennie trzeba było ciężkie kloce wyciągać ze śniegu i wieźć taczką po śliskiej ścieżce do kotłowni około 50 metrów. Co prawda nasz ośrodek jest przystosowany do ogrzewania gazowego, w pełni zautomatyzowany, ale kierownik chce pokazać wszystkim jaki to jest oszczędny. Dzięki temu może organizować w ośrodku imprezy i zapraszać gości.
- Pewnego razu, gdy rąbałem ciężkie pieńki, złapały mnie skurcze. Nie przerwałem pracy, bo musieliśmy się śpieszyć. Tego dnia miała być u nas impreza i miało być ciepło. Kierownik siedział wtedy na ławeczce, pił kawkę i obserwował. Nie zareagował.
- Taka robota jest dla zdrowych ludzi, a nie dla takich jak my. Przecież do takiego ośrodka powinno przyjeżdżać się po odpoczynek a nie do ciężkiej roboty.
PIOTR DAMIĘCKI, lat 29, cierpi na dystrofię mięśni, potocznie zwaną zanikiem mięśni.
- Podczas remontu pomieszczenia na drugim piętrze musiałam z kolegami znosić cegłówki na dół. Trzeba było też przenosić zbite ławy ze stołami. Ponieważ ze względu na chorobę ręce mi często wysiadają, prosiłem kierownika, żeby mnie zwolnił. Mówiłem, że do żadnych prac się nie nadaję, ale nic to nie dało.
- W zimie musieliśmy grube kloce ze śniegu wyciągać i wieźć je na taczkach do kotłowni, tam zwalać i układać. Trzeba było potem je rąbać, chociaż drewno było mokre i palić w piecu, bo to też należało do naszych obowiązków. Nie było takiej możliwości, żeby odmówić. Kierownik kazał i już.
- Rok temu pan kierownik wpadł na pomysł budowy mola. Oczywiście to zadanie spoczęło na podopiecznych. Na plac zwieziono 15 wywrotek żwiru i kamieni, a my musieliśmy w czwórkę to taczkami przewieźć nad jezioro. Do pokonania mieliśmy 100 metrów. Był lipiec, upały przekraczały 30 stopni. Trzeba się było śpieszyć, bo otrzymaliśmy polecenie wykonania zadania w ciągu dwóch tygodni.
BOŻENNA DAMIĘCKA, MATKA PIOTRA:– Pamiętam, że jednego dnia Piotr wrócił do domu cały mokry. Przeraziłam się. Spytałam co się stało a on, że jest mu niedobrze. Powiedział tylko, że to od pracy.
PIOTR: - Następnego dnia poszedłem do lekarza. Okazało się, że mam bardzo złe wyniki. Lekarz powiedział, że absolutnie nie mogę wykonywać żadnego wysiłku, mam w domu odpoczywać.
MATKA PIOTRA: - Jemu nie wolno nosić nawet 2 kg, bo cierpi przecież na zanik mięśni. Już wcześniej narzekał, że musi ciężko pracować. Dzwoniłam wtedy do kierownika prosząc, żeby nie kierował syna do żadnej roboty. Nie stać mnie na drogie leki. Żyjemy tylko z renty wynoszącej 630 zł. Sama go wychowuję, bo mąż nie żyje. Kierownik odpowiadał, że nic mu nie będzie, może robić, a jeść przecież za darmo nie będzie. Zaraz po tym zdarzeniu Piotr zachorował. Zabrakło mi na leki. Musiałam prosić znajomą o pożyczkę, bo trzeba było zapłacić 271 zł. Od tamtej pory Piotr nie jeździ już do Piasutna.
CHLUBA OŚRODKA
W gronie środowiskowych domów samopomocy w całym województwie placówka w Piasutnie słynie z zespołu muzycznego. Tworzy go osiem osób pod kierownictwem Jana Rudnickiego, pracującego na etacie kierowcy. W repertuarze mają 70 utworów polskich i zagranicznych, w tym disco polo, muzykę biesiadną dla starych i młodych. Zespołem lubi się chwalić na zewnątrz kierownik Kijewski. Tymczasem codzienne życie nie rozpieszcza członków zespołu.
PIOTR: – Zapisałem się do zespołu, bo uwielbiam śpiewać, przy tym wypoczywam. Mój problem polega na tym, że nie mogę długo stać, a występ czasami trwa godzinę. Zgłaszałem więc wielokrotnie kierownikowi przez pana Janka, że chciałbym mieć wysokie krzesełko do śpiewania. Zawsze odpowiadał nie. Musiałem więc siadać na zwykłym krzesełku, ale wtedy trudniej śpiewać, bo przepona jest zamknięta. W końcu krzesełko sprezentował mi pan Janek.
- Zrobiliśmy sobie taki podest do śpiewania z własnej inicjatywy. Kierownik jak to zobaczył kazał nam go pomalować. Poprosiłem go o rękawiczki i fartuch. On mi na to, że nie ma takiej potrzeby. Tego dnia pojechałem do domu cały ufajdolony zieloną farbą. Próbowałem usunąć ją z ubrania, ale bez skutku.
MATKA PIOTRA:- Kierownik wysyłał członków zespołu na występy i już go nie interesowało, czy będą nakarmieni. Gdyby nie kierowca, pan Janek, popadaliby jak muchy. Na swój koszt kupował im bułki i napoje. Ja też jak mogłam z nimi jechać, zabierałam kanapki.
PIOTR: - Mówiliśmy kierownikowi, że będziemy głodni, ale jego to nie obchodziło. On czasami jeździł z nami na imprezy. Wtedy siadał z VIP-ami. My śpiewaliśmy, a on jadł i popijał kawkę. Naszym wyżywieniem nikt się nie interesował.
DWIE TWARZE
PIOTR:– Przy gościach często okazuje, że nas bardzo lubi. Przytula nas wtedy i całuje. To, według mnie, oznaka jego lekceważącego stosunku do nas - wszystko może z nami zrobić, a my i tak nie zaprotestujemy.
JADWIGA: - Podopieczni trzęsą się przed nim jak osiki. Boją się i nie protestują.
STANISŁAW: - To człowiek o dwóch twarzach. Jak oficjele przyjeżdżają, jest bardzo milutki.
PIOTR:– Co jakiś czas ośrodek nawiedzają kontrole. Nikt jednak wtedy z nami nie rozmawia i nie pyta czy coś nam doskwiera, jakie mamy uwagi. My w tym czasie zresztą nie mamy prawa wychodzić z sal, nawet do ubikacji. A zespół ma głośno śpiewać, dając przykład sumiennej pracy. Kiedyś na czas kontroli sanepidu musieliśmy po cichu wynieść z naszej piwnicy żywność otrzymaną z Banku Żywności, bo była przechowywana w nieodpowiednich warunkach. Zanieśliśmy cały towar do sąsiadującej z naszą posesji.
PORZĄDEK I DYSCYPLINA
PIOTR: - Podczas turnieju w warcaby przegrałem pierwszą rundę. Kierownik podszedł do mnie z pretensjami, dlaczego zrobiłem mu taką przykrość. Ja mu na to, że przecież dwie kolejne partie wygrałem. Miał pretensje jak nie przywieźliśmy z zawodów pucharu. Był wtedy zły, wytykał nam po co tam pojechaliśmy i zapowiadał, że więcej nas już nie wyśle na zawody. Puchary jak zdobyliśmy zabierał do swego gabinetu.
JADWIGA:- Mam problem zdrowotny polegający na tym, że nie mogę siedzieć w bliskim otoczeniu dużej liczby ludzi. Tymczasem miałam wystąpić w przedstawieniu wigilijnym. Poprosiłam kierownika, żebym mogła usiąść z boku. Usłyszałam, że z brzegu nie ma już miejsca, bo za blisko byłabym oficjeli. Moja rola polegała na zapaleniu świeczki na stole wigilijnym. Gdy to robiłam, ręka tak mi się trzęsła, że było mi bardzo przykro. Od tamtej pory w żadnym przedstawieniu już nie występuję. Do dziś mam w pamięci ten przykry incydent.
PIOTR: - Mieliśmy u siebie turniej warcabowy, w którym jako najlepszy reprezentowałem nasz ośrodek. Po rozpoczęciu gry koleżanka przyszła na salę przypomnieć mi, że mam wziąć tabletki, bo przyjmuję je o ściśle określonej porze. Przed ich zażyciem muszę zjeść śniadanie. Poprosiła więc pana kierownika, żebym mógł wyjść, aby zjeść kanapkę. Wtedy kierownik na nią ryknął i zbluzgał a jeszcze i na mnie naskoczył z pretensjami. Złożyłem warcaby, podziękowałem i wyszedłem. Szybko pobiegłem do łazienki, bo przyszły wymioty i rozwolnienie. Z nerwów.
JADWIGA: - Kijewski wymyślił taki system turnieju, że nikt nie mógł jego przebiegu zakłócić. Na przykład terapeutka nie miała prawa podać wody podopiecznemu. Zawodnicy mieli zakaz opuszczania sali, w której grali. Nie mogli wyjść nawet do łazienki, a przecież część z nich choruje na prostatę.
PIOTR: – Niepełnosprawny nie mógł krzywo siedzieć i wyciągać nóg. Opiekunowie z innych ośrodków, którzy chcieli podejść do swoich, żeby podać wodę zostali przez kierownika skrzyczani. To był szok dla nich. Nic dziwnego więc, że nie chcą już do nas przyjeżdżać. W pierwszym turnieju rywalizowało 17 drużyn, na drugi rok przyjechało tylko 6, w tym cztery, które wcześniej nie były.
KOSZYCZEK
JADWIGA:– Codziennie pan kierownik przywoził ze sobą koszyczek. Przed wyjazdem było pakowane do niego jedzenie, które zabierał do domu. Pewnie dla rodziny, bo tu na miejscu jadł obiad z nami.
STANISŁAW: – Porcje obiadowe pakowała do koszyczka osobiście pani Lila (jego prawa ręka - przyp. red.). Ja mu ten koszyk zanosiłem do samochodu, a czasami także kartony z żywnością, które otrzymujemy z Banku Żywności. Miało to być po cichutku, żeby nikt nie widział, a przecież wszyscy z ośrodka doskonale o tym wiedzieli. Po artykułach w „Kurku” pan kierownik już nie przywozi koszyka. Zaczął bardziej liczyć się z pracownikami i z nami.
PIOTR:- Przygotowywaliśmy dla niego sałatki z ogórków i pomidorów jak miał gości w domu. Na zimę z kolei robiliśmy weki.
STANISŁAW: - Razem z terapeutami jeździliśmy do lasu zbierać dla pana kierownika szyszki dla jego ulubionej nalewki, żeby nie chorował.
JADWIGA: - Jedna z naszych koleżanek przywiozła w tamtym roku dużo jabłek. Mieliśmy z nich zrobić przecier. Z kilku sal zebrano panie do obierania jabłek, tak żebyśmy mieli jabłecznik na zimę. Nie przypominam sobie, żeby choć raz jabłecznik był u nas pieczony.
STANISŁAW: - Jabłecznik był zawieziony przez kierowcę wprost do spiżarni pana kierownika, podobnie jak inne robione u nas przetwory.
PODPISY
PIOTR: - Dwa lata temu jedna pani nie przyjeżdżała do ośrodka przez dwa miesiące. Była przede mną na liście, dlatego zwróciło to moją uwagę. Któregoś dnia patrzę, podpisy już są, a pani dalej nie ma. Ze mną było trochę inaczej. Nie było mnie kilka dni, a gdy się pojawiłem usłyszałem od pani Lili: - Masz tu podpisać. Ja na to: - Ale przecież mnie nie było. Ona: - To jest rozkaz. Podpisz cały tydzień, że byłeś. I podpisałem. Za siebie i swoją koleżankę, bo jej też nie było. Takie sytuacje powtarzały się kilka razy.
WOJTEK: - Mnie też pani Lila prosiła, żebym podpisał się za nieobecne dni.
PIOTR: - Mówiła, że jak nie podpiszę to pójdzie do kierownika.
STANISŁAW: – Czasem 3-4 dni nie było mnie w pracy. Przyjeżdżam patrzę, są podpisy.
JADWIGA:- Ja też kilka razy podpisywałam swoje obecności, jak nie było mnie 2-3 dni w tygodniu. Pani Lila prosiła: Pani Jadwigo, szrajbnie pani te wsteczne dni. To ja szrajbnęłam.
CO DALEJ?
We wtorek 9 sierpnia, po trzytygodniowej przerwie, Środowiskowy Dom Samopomocy w Piasutnie wznawia działalność.
Tego dnia miała odwiedzić go Jolanta Dunaj, nowa dyrektor Domu Pomocy Społecznej, któremu placówka w Piasutnie podlega. Mimo pojawiających się wątpliwości, wciąż ma nią kierować Andrzej Kijewski.
- Wyjaśniam powstałą sytuację z prawnikiem. Na dzień dzisiejszy jako pracodawca niewiele mogę zrobić. Kodeks Pracy jest w tym przypadku wyraźnie nastawiony na ochronę interesu pracownika – tłumaczy dyrektor. Mówiąc o pracowniku, ma oczywiście na myśli kierownika.
STANISŁAW: – Rozmyślałem, żeby stąd odejść, ale wybrano mnie na przewodniczącego naszego samorządu. Nie chciałbym w takiej sytuacji zostawić moich przyjaciół i znajomych. Przestaną natomiast już chyba przyjeżdżać Łukasz z Faryn i głuchoniemy Mariusz ze Świętajna. Narzekają, że tu tylko robota i robota. Nie zjawia się też Michał ze Spychowa. Trudny jest z nim dziś kontakt. Jego choroba postępowała, a kierownik kazał mu robić. Dewizą pana Kijewskiego jest bowiem przywrócenie nas pensjonariuszy do społeczeństwa, właśnie poprzez pracę.
Andrzej Olszewski
Pensjonariuszom Jadwidze i Wojciechowi, na ich życzenie zmieniliśmy imiona.