Odcinek 84

- Nie mam co na siebie włożyyyyyć! - pani Dolińska przerzucała suknie, garsonki, twarzowe bluzki i pulowerki rozłożone na łóżku, krzesłach i szafkach. To hasło, od pramamucich czasów miało mobilizować teoretycznie silniejszą część ludzkiego rodu do podjęcia niegdyś wyprawy na słonie, tygrysy czy renifery, a współcześnie do nie mniej ryzykownego wypadu w kierunku najbliższego bankomatu. Szanowny Małżonek zagłębiony w lekturze prasy usiłował jakoś przetrwać krytyczne chwile z nadzieją, że jakiś ciuszek wyciągnięty z dna szafy okaże się jeszcze nieopatrzony na mieszczneńskich salonach. Niestety...

- Nic na mnie nie pasuje! - kolejny krzyk rozpaczy właściwie przekreślał szanse na spokojne przetrwanie wieczoru. Uznał więc za mniej ryzykowne delikatne zaznaczenie zainteresowania ubiorem swej lepszej połowy.

- Co ty mówisz, kochanie? Jak to nie pasuje?! Przecież przez tę ogródkową kampanię schudłaś przynajmniej ze trzy kilo!

- No właśnie! Nawet ty to widzisz! - pani Dolińska załamała ręce. - Wszystko na mnie wisi jak na patyku! Jak ja się ludziom pokażę? - złapała kolejną sukienkę, przyłożyła do talii i kilka razy obróciła się przed lustrem.

- No sam popatrz! Tę suknię już miałam na sobie ze trzy razy. Za każdym z inną apaszką, ale zawsze! Wyobraź sobie, że ta wstrętna pani Stasia już dawno mi przygadała "o jak ślicznie pani w tej granatowej sukience, musi ją pani bardzo lubić, bo już trzeci raz ją widzę..."! Stara zołza w pożyczonej peruce! - piękne zielone oczy pani Dolińskiej przybrały barwę głębi wzburzonego oceanu i miotały rozszalałe błyskawice. Szanowny Małżonek wiedziony doświadczeniem wolał usunąć się na chwilę z ich bezpośredniego zasięgu. Musiał jednak zareagować. - Nie tak głośno, kochanie, jeszcze ktoś usłyszy...

- Co usłyszy, co usłyszy, we własnym domu nie mogę powiedzieć co myślę? Nie przesadzaj! A perukę ma pożyczoną, wiem z najlepszego źródła!

- No wiesz, niektórzy też myśleli, że nikt nie usłyszy, a potem afera na całą Polskę się zrobiła!

- Ja tam nikogo publicznie od małp nie wyzywam, w końcu jak człowiek całymi ogródkami w mieście rządzi to tę kulturę we krwi musi mieć! - uśmiechnęła się pani Dolińska do odbicia w lustrze. Mąż zwietrzył szansę na pokojowe zakończenie wieczoru.

- Może byś coś zjadła, jest jeszcze ten pyszny barszczyk...?

- Jak możesz teraz myśleć o jedzeniu jak ja nie wiem w czym jutro pójdę do pracy?! A mam kilka bardzo ważnych spotkań, otwarcie izby wartości w przedszkolu, że o imieninach nie wspomnę! Przecież nie mogę wyglądać jak byle kocmołuch!

- Jak możesz się tak przemęczać?! Mój kochany wróbelek nic tylko cały dzień haruje od rana do wieczora! Żeby ci tylko sił starczyło, przecież teraz wszystko na twojej głowie! Zwal trochę roboty na Kowalskiego. W końcu chłop jak szafa, może mocniej pociągnąć ten wózek, a ty go bacikiem, bacikiem...

Pani Dolińska odwróciła się od lustra, a uśmiech jaki posłała mężowi określany jest w literaturze jako obiecujący.

- No, no... Myślałam, że już zapomniałeś kociaku... Bacik będzie w robocie jak mój kociak się postara... Dla żadnego tam Kowalskiego nie warto go marnować!

Szanownemu Małżonkowi na wspomnienie upojnych wieczorów sprzed kilku miesięcy nie straszne stały się w tym momencie żadne poświęcenia. Nawet dotyczące najświeższej damskiej mody.

- Wiesz co, wróbelku? Tak właściwie to miałem ci to dać dopiero jutro, ale chyba nie będziemy tak długo czekać, co? Mam dla ciebie małą niespodziankę...

- Niemożliwe kociaczku! Jesteś cudowny! A co to takiego? Już się nie mogę doczekać! - pani Dolińska przytuliła się do męża i małym paluszkiem pogłaskała delikatnie jego trzeci podbródek.

- No niby nic wielkiego, ale dla ciebie nie ma rzeczy zbyt skromnych - gdzieś słyszał to zdanie, chociaż niecałkowicie był przekonany, że akurat w takim brzmieniu.

- No już, już! Nie mogę się doczekać! - podskakiwała radośnie.

Szanowny Małżonek otworzył teczkę i wyjął z niej duże pudełko opakowane w kilka warstw kolorowego papieru. Dwornie przyklęknął i po wręczeniu prezentu z trudem, bo z trudem, ale ucałował maleńką stopę pani Dolińskiej.

W otwartym, wyściełanym białym atłasem pudełku piękna kolia pyszniła się lekko matowym blaskiem naturalnych pereł.

- Niemożliwe! To dla mnie? - pisnęła pani Dolińska delikatnie rozkładając kolię.

- Teraz to mogę ubrać nawet papierowy worek, a pani Stasi i tak gały na wierzch wyjdą!

- Kociaku, ile to kosztowało?! Dlaczego aż tak drogo? - była niby przerażona wartością prezentu, ale jednocześnie promieniała szczęściem. Szanowny Małżonek skromnie spuścił oczy i w duchu gratulował sobie udanego zakupu. Jak niewiele trzeba, żeby uszczęśliwić kobietę... Nawet gdy jest prezesem ogródków działkowych w całym Mieszcznie. Głośno zaś skromnie westchnął - Eee tam!

Dalsza część wieczoru przebiegła w ciepłej atmosferze całkowitego zrozumienia - jak formułują to komunikaty spotkań na najwyższym szczeblu, a przecież trafiliśmy tu do prywatnych salonów było nie było władzy. Wykonawczej jak najbardziej. W każdym razie, gdy późnym zimowym świtem nieczuły budzik zmusił panią Dolińską do opuszczenia twardo jeszcze pochrapującego męża, mogła z satysfakcją stwierdzić, że dotrzymuje danego jej po zwycięstwie słowa. Dał z siebie wszystko, aby pomóc w sprawowaniu trudnych obowiązków!

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2007.01.03