Odcinek 1
W głównej i jedynej kwaterze biura detektywistycznego "Aligator" atmosfera gęstniała z każdą minutą. Szef już czwarty raz nabijał swą legendarną fajkę.
- Jak Mieszczno Mieszcznem nie zdarzyło się, by wszyscy tak nagle sporządnieli! Żadnej uczciwej wykupki samochodu, żadnego wytłuczenia szyb przez nieznanych sprawców! Cholera, nawet puszczać na lewo nikt się nie chce, bo zimno jak w lutym w Augustowie! Jeszcze jeden taki tydzień i idziemy z torbami!
- Daj sobie luz, gorzej bywało - pocieszał go nieszczerze Witek Burczy, prawa ręka bossa i firmowa złota rączka. Sam już kolejny raz rozbierał na czynniki pierwsze i ponownie składał przyrząd nieco przypominający aparat fotograficzny.
Znad sterty skoroszytów wyłoniły się wielkie, okrągłe okulary.
- Dostaniemy zwrot z Urzędu Skarbowego, łącznie czterysta siedemnaście pięćdziesiąt dwa!
- Kiedy? - ożywił się Szef.
- Jak tylko jutro zaniosę nasze pity i... i trochę poczekamy - zająknęła się szczupła blondynka stanowiąca nieznaczny dodatek do zaparowanych z przejęcia okularów.
- Ola, dowcipy to ty sobie będziesz mogła opowiadać, jak dorośniesz - warknął Witek. - Lepiej powiedz, co ci babcia dała na drugie śniadanie, bo mi kiszki od sylwestra walca tańczą!
Od paru tygodni przynoszone przez Olę wiktuały z babcinej spiżarni były podstawą wyżywienia mieszczneńskich detektywów. Jedyne dochody wpływały do "Aligatora" za nocne służby w jednej z aptek, której właścicielka niebacznie wykupiła kiedyś abonament na nocną ochronę dyżurów. Ale taki dyżur wypadał raz na 10 nocy, bo aptek w Mieszcznie nie brakowało.
Pokrzepieni uczciwymi porcjami gorących, babcinych gołąbków, jakie Ola wyczarowała ze słoika opakowanego w kilka warstw gazet, jaśniej spojrzeli w przyszłość rysującą się za niedomytymi szybami okna.
- Ech - rozmarzył się Szef - pamiętacie, jak chłopaki z Wielkiej Wsi rwali latem wózki turystom? Nie było czasu nawet się za uchem podrapać, tylko z łączki na łączkę i z rączki do rączki. Pod każdym krzakiem coś można było znaleźć, więcej niż grzybów!
- A jak po Mieszczneńskich Wieczorach kilka pozwów rozwodowych trzeba było dopieścić, to spałem po dwie godziny i to nie codziennie! Odcisków na oczach dostałem - Witek oblizał się niczym kocur na wspomnienie tłustego wróbelka.
- A ja... ja się wtedy do firmy przyjęłam - wtrąciła nieśmiało Ola.
- No i na co ci to było, Skowrońska, lepiej byś gdzieś w świat pojechała niż tu na naszym zadupiu biedę klepała - Szef wrócił do rzeczywistości.
W oczach Oli coś nagle zabłysło i nie były to z pewnością łzy. - Ja kocham, Szefie, Mazury i nasze Mieszczno i nikt mi...
Tu przerwała, gdyż zdarzyło się pierwsze z długiej serii zdarzeń, które odmieniły losy firmy "Aligator", całego miasta, i nie tylko.
Zaczęło się od cichego trela szefowej komórki.
- Wójcicki słucham! Tak, "Aligator" - tu poderwał się z krzesła. - Tak, oczywiście poznaję, bardzo mi miło.
Słuchał przez chwilę milcząc, jednocześnie na bloczku żółtych karteczek robił szybkie notatki. - Stawiam do dyspozycji całą moją firmę! Jasne, dyskrecja to nasz główny atut. Będę za pół godziny. Kłaniam się, do zobaczenia.
Szef jeszcze raz z niedowierzaniem spojrzał na ekran komórki. Witek mrugnął okiem do Oli, co znaczyło - Wzięło starego, będzie bal!
- Ola - Szef zamyślony kreślił coś w swoich notatkach - przejrzyj gazety, pogadaj z kim możesz, ale na piątą chcę wiedzieć wszystko o sklepie Maciejki i całej tej chałupie. Wszystko o czym piszą i gadają w mieście, a szczególnie w ratuszu. Jasne?
- Jasne, Szefie! - Ola zebrała z biurka pusty słoik, brudne talerze i poszła pozmywać.
- Witek, nie wiem, jak to zrobisz, ale za pół godziny spotkam się w "Bażancie" z Chruścielem i chcę mieć zdjęcia z całej rozmowy i każdego, kto będzie mógł nas zobaczyć.
- Z samym Chruścielem!? Wyżej już nie mogłeś? Co się grubemu pod tyłkiem pali?
- On sam jeszcze nie wie i to my mamy się dowiedzieć. Słyszałeś już, że Maciejko chce zrobić jakiś numer z wymianą domu, w którym ma sklep, na ten hotel przy basenie?
- Jasne, już dawno tak kombinuje i może się w końcu barany dogadają, bo wygląda to na dobry interes dla obu stron. Gdzie tu jakiś przekręt? - Witek wzruszył ramionami, co nie przeszkadzało mu szybko pakować do przepastnej torby różne dziwne przyrządy o tylko mu samemu znanym przeznaczeniu.
- Znasz Chruściela - Szef dokładnie czyścił ustnik fajki - ma nosa do wszystkich możliwych numerów. Rzecz jasna takich, na których prędzej czy później dobrze wyjdzie. A tu wygląda, że coś się może dziać poza jego szerokimi plecami. Od paru lat nikt sobie na coś takiego nie pozwolił!
- Nic dziwnego, pamiętasz jak na Wigilii w "Kusinku" walnął po paru kubkach tego słynnego krupniku - Witek oblizał się na samo wspomnienie - że Mieszczno to ja!
- Ba, a potem zalany Bańka wychlapał o jego sejmowych aspiracjach - roześmiał się Szef.
- Zaraz, zaraz! A ty, Witek, skąd wiesz o tym krupniku, przecież tam ciebie nie było!?
- Taki jesteś pewien, Szefie kochany? Oj, nie doceniasz ty podpory twojej firmy. Byłem albo nie byłem, ale krupnik był ekstra. I bimberek też!
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.