odc. 121
Gdzie się pchasz?! No gdzie się pchasz, brudasie! – wrzeszczała rozłożysta jejmość w szarej kurtce, kiedyś możliwe że futrzanej i wielkich czarnych okularach. Właśnie zajęła miejsce w kolejce przed stoiskiem z jajkami, gdy przed nią wepchnął się szczupły człowieczek w brudnym wyświechtanym płaszczu, a woń, jaką wokół roztaczał nie przypominała nawet słynnej kiedyś wody kolońskiej „Brutal”. Rozpoczęło się zwyczajne w takich sytuacjach zamieszanie, tym razem jednak groźniejsze dla otoczenia ze względu na rodzaj zagrożonego towaru.
- Uważajcie na jajka, ostrożnie, oczu nie macie! Nie pchać się, cholera, kto mi za towar zapłaci?! – sprzedawczyni sprawnie zwijała z lady kartoniki wypełnione produkcją ze znanej podmieszczneńskiej fermy. Awantura nie trwała zbyt długo, gdyż obdartus jak niespodziewanie się pojawił, tak szybko zniknął.
- Dziesięć poproszę, tych średnich – wysapała ciągle jeszcze zdenerwowana klientka.
- Ożeszszsz…!!! Gdzie moja portmonetka!? Okradli mnie! – rzuciła się w bok, wróciła na miejsce i bezradnie machała rękami.
- To ten brudas na pewno! Tłok zrobił i mi całą forsę rąbnęli! – stanęła bezradnie się rozglądając i zwyczajnie po babsku rozpłakała.
Sprzedawczyni obserwowała scenę z pełnym spokojem. Nie pierwszy raz to widziała. Sięgnęła po komórkę i wystukała numer.
- Rudy?! To ja. Nie mam ochoty na żarty…, jajami to ty najwyżej po łbie dostaniesz. Dobra, znów te bezczelne chorzelaki się tu kręcą. Właśnie mi kobitę przed ladą obrobili. Taak, stary numer na obszczymura… No właśnie, masz rację… sama im powyrywam jak mi który pod rękę wpadnie. Dobra, jakby co zadzwonię!
- No, da pani spokój… - starała się uspokoić rozpaczającą klientkę – Może ich chłopaki przyuważą, a pani niech idzie do Śliwy, lepiej jak władza wie co tu się dzieje.
- Do jakiej Śliwy? – chlipnęła.
- Do Kuciaka, posterunkowego. Siedzi na pewno przy piwie pod „Siwuchą”. Jakby co, to za bardzo nie pomoże, ale miała tam pani jakieś dokumenty?
- Nie, tylko kwity z pralni…
- No widzi pani, to jakby trzeba to zaświadczy, że pani rąbnęli.
Sprzedawczyni doskonale zorientowana w zwyczajach panujących na rynku i tym razem się nie myliła. Straszny posterunkowy Kuciak zwany Śliwą popijał pierwsze poranne piwo w ogródku przed barem „Siwucha”, co w języku policyjnego notatnika odnotowywał potem jako „obserwację wzrokową zagrożeń występujących w rejonie obiektów handlowych”. W tym zbożnym dziele wspomagał go duchowo i materialnie Rudy przez swój stały otwarty kredyt u właścicielki lokalu.
- I patrzy pan, panie posterunkowy, znów się te łajzy do nas wybrały – Rudy zrelacjonował treść dopiero zakończonej rozmowy telefonicznej.
- Że też się im jeszcze chce… - ziewnął szeroko Śliwa.
- Ostatnio ile im grodzki sąd przyłożył?
- Chyba coś z piątkę… - pokręcił głową Rudy. – To się przecież, cholera, nie opłaci!
- Masz rację Rudy, niepoprawne luje – zgodził się Śliwa. – Bałagan nam na rynku robią, złą opinię mamy u turystów, po gazetach nas opisują, że w Mieszcznie kradną…
- To chyba trzeba by jakiś porządek, co? – Rudy spojrzał z nadzieją na policjanta.
Kuciak z uwagą spojrzał we wnętrze starej służbowej czapki.
- No nie wiem Rudy, nie wiem… Bijatyki nam też tutaj niepotrzebne. Chociaż tobie też interes psują. Jak będzie jeszcze trochę tych skarg, to znów nam tu tych młodych asów przyślą i trzeba będzie ich ostro pilnować, żeby głupstw nie narobili… Truuuudna sprawa.
- Eee tam, panie Kuciak, my tu gramy na swoim boisku! Tu nam żaden obcy nie fiknie! Zrobi się z nimi porządek raz dwa! Dam sobie rękę obciąć, że te barany teraz siedzą na ławce przed dworcem i się kłócą o dwa złote od tej kobity co ją przy jajach zrobili.
- No to na co czekasz?! – Śliwa przymrużył oko, a Rudy złapał za komórkę.
Nie minęły nawet dwa kolejne kufle, gdy do ogródka wszedł uśmiechnięty Łajza radośnie zacierając ręce.
- Siadaj, co tam masz? – łaskawie zezwolił Rudy. Łajza rozłożył na stoliku jeden wyświechtany stary portfel, portmonetkę i elegancką skórzaną saszetkę.
- To wszystko, więcej nie mieli.
- A co z nimi? – Kuciak wolał wiedzieć.
- Mieli chłopcy szczęście – roześmiał się Łajza – Stopa złapali, akurat wózek z firmy pana Baczki jechał w tamtą stronę po towar to się zabrali. Na wszelki wypadek w dobrym towarzystwie to im pomogą gdzieś w lesie wysiąść.
- Czy pan posterunkowy Śli…, to jest chciałam powiedzieć Kuciak? – zmartwiona kobieta stanęła nieśmiało przy wejściu. – Ja chciałam zgłosić… - zauważyła leżącą na stoliku portmonetkę. – Oooo! To moje! – ucieszyła się.
- Niech pani sprawdzi w środku, czegoś brakuje?
- Chyba nie… szybko przeliczała pieniądze.
– Dziękuję, bardzo panu dziękuję, nie myślałam…
- No właśnie, nie myślała pani. A tu nie uniwersytet, na rynku trzeba mieć oczy otwarte! – pouczył ją Kuciak z marsową miną. – A panom – tu wskazał Łajzę i Rudego - należy się znaleźne. Może być po piwie.
- Panowie kochani, nawet po dwa! Ja nie wiedziałam nawet, że ta nasza policja w Mieszcznie taka szybka, jeszcze raz dziękuję!
Marek Długosz