odc.122
Pan Leśniewski, od lat niespełniony polityk lokalny i ogólnopolski, siedział w fotelu i przeglądał mieszczneńską prasę. Nie był w najlepszym nastroju. Szyja owinięta ciepłym szalem, na stoliku zestaw lekarstw, a pod ręką kubek z parującą herbatą z malinami.
- Akurat teraz musiało mnie trafić! – złościł się w duchu. - Już dawno powinienem być gdzieś wśród ludzi, przypomnieć im się i swoje dokonania. A tu parkuję w fotelu i gazetki czytam!
Nie byłby sobą, gdyby nie starał się wykorzystać przymusowego wypoczynku do przygotowań przed rozpoczynającą się kampanią.
- Chyba ostatnią… - skrzywił się melancholijnie – Jeszcze raz już mi się nie będzie chciało.
Rozłożył na kolanach gruby blok i zestaw kolorowych mazaków. Dokładnie poliniował pierwszą kartkę.
- Kogo my tu mamy? Spojrzał na listę kandydatów.
- Z PiC-u sam Młody Prezes… Nooo nieźle, tyle że przecież się kiedyś dogadaliśmy… Trzeba mu będzie przypomnieć. Jak się nie załapie na sam koniec listy, to i tak będzie dobrze. Ale niech się uczy, niech uczy… - mruczał pod nosem. – Zanim dopcha się na górę listy, to już taki młody nie będzie – uśmiechnął się pod nosem. – Zresztą warto by coś mu przypomnieć… - wyciągnął komórkę i wystukał numer.
- Cześć, czytam, że startujesz…
- Tak, ja też. Tak jak się umawialiśmy…
- Cooo…? To już nie obowiązuje?! No wiesz! Przecież z końca listy nie masz szans!
- Ja mam, no, tak mi się wydaje… Gdybyście mi tu na miejscu pomogli…
- Co?! PiC ważniejszy niż Mieszczno, każdy głos się liczy? Dla mnie też! – ze złością przerwał połączenie.
Sięgnął po fiolkę i wysypał na dłoń kilka tabletek. Popił herbatą.
- Tego się po nim nie spodziewałem… - westchnął ciężko. – A kiedyś to był przecież zupełnie porządny facet. Jak można człowiekowi przez parę lat mózgownicę wyprać… - machnął ze złością ręką i w odpowiednich rubrykach tabelki wpisał kółka i krzyżyki czarnym flamastrem. – To znaczy, że trzeba będzie ciągle jeszcze popracować nad samym Mieszcznem. Tylko skąd wziąć ludzi i szmal? Na same wyjazdy po okręgu pójdzie, że ho ho ho! – kolejne czarne krzyżyki trafiły do właściwych rubryk.
Zagłębił się ponownie w gazecie.
- Znów Chruściel! – uśmiechnął się do siebie. – Przecież on ma takie same szanse jak Młody Prezes albo i mniejsze. Może gdzieś tam w Warszawie coś się w tym całym DiL–u zmienia, ale tu u nas stara sitwa. Spojrzał na inne nazwiska z tej listy. – Nie mają tu w okolicy żadnej nowej uczciwej gęby! – stwierdził to z niejaką satysfakcją. – Tych to mam właściwie z głowy, tylko szkoda naszych głosów z Mieszczna, przydałyby mi się… - zamyślił się przez chwilę.
- A co szkodzi spróbować? – znów sięgnął po komórkę.
- Niech będzie pochwalony… Startujesz?
- Tak, ja też. Wiesz, to całkiem niegłupie, że ty tak z ostatniego miejsca, może ktoś tak sobie dla jaj…
- No nie złość się stary… Jasne, że masz szanse.
- Nie, nie kpię… Co? To tylko przetarcie? Przed czym?
- Dobra, nikomu nie powiem, znasz mnie przecież…
- Partia Kobiet?! W następnych wyborach?! Przecież ty chyba nie… - zamrugał oczami ze zdziwienia.
- Aaaa, rozumiem. Jako siostra miłosierdzia będziesz honorowym członkiem… tfu, no jakoś tak mi wyszło. To trzymaj się…
Otarł pot z czoła.
- Za słaby jeszcze jestem na te rozmowy… Ale ten Chruściel to, cholera, planuje na tyle lat naprzód. Wódz Partii Kobiet… Tylko na plakacie by się nie zmieścił – uśmiechnął się złośliwie.
- Co tam mamy dalej? Partia Zielonych Osiołków. No, to mamy z głowy. Właściwie to dziwne, że ktoś się jeszcze tam pcha z tej listy. Chyba że z „szorstką przyjaźnią”. Chłopcy załatwieni na cacy. Na, ale jak ktoś ma parę zbędnych złotówek i lubi wisieć na plakatach, to czemu nie… Przyda się w następnych wyborach w mieście. Tutaj nawet zielone osiołki mogą być atrakcyjną rybką.
- A tam! – zezłościł się - Trzeba sięgnąć po coś mocniejszego, tak to jeszcze z tydzień będę w tym fotelu siedział! - zajrzał do barku i wzmocnił zawartość kubka.
- No, teraz to inaczej się myśli! Kto tam jeszcze został?
- Taaak, to jest problem! I to spory…, z tego Wójcika to kawał chłopa. Chociaż jaki tam z niego chłop?
- A jak mu się w końcu uda? Realnie przecież tylko on ma jakieś szanse… Może by tak…?
- Cholera, ale ja też chcę się załapać… - fotel zrobił się jakiś niewygodny, więc wstał i zaczął chodzić po pokoju.
- Gdyby tak go zwyczajnie poprzeć…? Miałoby Mieszczno w końcu swojego człowieka w Warszawie. Ale jak tak to jestem tu na miejscu zupełnie spalony… To przecież dla mnie ostatnia szansa…
- Nie, nie wolno pękać! Cholera, przez tę grypę to człowiek się sentymentalny robi, głównego przeciwnika mu się zachciewa popierać! – dopił duszkiem resztę herbaty.
Rozległ się melodyjny sygnał komórki – Słucham, Leśniewski!
- Tu komitet wyborczy kandydata Wójcika, zapraszamy na spotkanie w przyszły…- przerwał połączenie.
- Cholera, do roboty!
Marek Długosz