odc. 131
- No to za pomyślność! Niech nam tu ekspres za ekspresem staje! – wzniósł kolejny, cokolwiek dwuznaczny toast Pawło Bukowski, motor napędowy wysiłków mających przywrócić na ojczyzny łono słynny podziemny dworzec w Mieszcznie. Na temat znanego w całym świecie dworca odbyło się już tyle konferencji, spotkań, narad i dyskusji, że można by za ich koszty wybudować przynajmniej jeden nowy peron. Nawet tak prześliczny jak w konkurencyjnej Włoszczowej. Niestety, stare betonowe perony podziemnego dworca zarastają od lat trawą. Jeżeli coś tam jeszcze odważyło się dojechać, to co najwyżej krety lub dziwne, krótkie pociągi z wagonami bez oznaczeń, ale za to z zaciemnionymi szybami. Jak w rządowych lub gangsterskich limuzynach, jaka to różnica zresztą?
- Za pomyślność… - mruknął Wójcik i umoczył usta w lampce wina. Jeszcze nie przyzwyczaił się do nowej funkcji i na wszelki wypadek nie pił, gdy miał zasiąść za kierownicą. Takich oporów nie miał marnej postury kolega z tej samej fabryki zwany czule Profesorkiem. Z racji stażu wiedział już dokładnie co mu wolno.
- To jak w końcu będzie? – Jurek Toczek, młody jeszcze a nawet stosunkowo polityk lokalny, miał wciąż jakieś nadzieje.
- Będzie, będzie! Ja ci to mówię! – wypiął zapadłą pierś Profesorek – A jak ja ci to mówię…
- To znaczy, że mówisz! – wpadł mu w słowo wojewódzki prominent z samego Olsztyna. – Gadać to ty potrafisz!
- Od gadania to najlepsi fachowcy są u was! Jak my tu mieliśmy coś do gadania to dworzec w Mieszcznie pracował aż miło! Kasy nowe postawiliśmy, poczekalnię. A pociągów to tu przyjeżdżało…
- Ze trzy na tydzień – mruknął Wójcik, ale po cichu, bo nigdy nic nie wiadomo.
- No to za pomyślność! – Pawło Bukowski przepił tym razem do siedzącego obok łysego Biznesmena. – Chaliera, zrobisz nam tutaj dworzec, co? A zresztą jak nie ty, to kto?
- Jaki dworzec? – zdziwił się Biznesmen – To przecież, jak każdy widzi, tylko kupa betonu pod dachem i stare szyny. Zardzewiałe straszliwie! Pawło lekko zbladł i nawet chyba przetrzeźwiał.
- Mówiłeś mu coś? – spytał szeptem siedzącego obok Wielkosza.
- Coś ty! Ani słowa. - To skąd się, chaliera, dowiedział? – Bukowski machinalnie wychylił kolejną lampkę wina. – To przecież miała być nasza tajemnica! – szepnął do Wielkosza. – Jak się dowiem, że to ty puściłeś farbę, że te tory to mogą jeszcze co najwyżej przetrzymać ze dwa, trzy pociągi i to niezbyt długie, to….! – zawiesił głos i pogroził palcem.
- Jak pan sądzi? – zwrócił się Biznesmen do Profesorka – Realne te obietnice? Uda się w końcu sprywatyzować ten dworzec? Szkoda zmarnować taki majątek.
- Uda się, uda! – zamachał rękami Profesorek – Tylko problem z tym hałasem wokół. Na razie tak trochę niepolitycznie, rozumie pan, sprzedawać coś, o czym dopiero co cały świat słyszał. Jak byłem nawet w Pernambuco to też mnie o ten dworzec pytali i o nasze leśne zoo. Słynne z doświadczeń na dzikich zwierzętach pod szczególną ochroną.
- A właśnie to zoo… Nie dałoby się tak wstępnie na ten temat pogadać? Może można by je kupić? Płacę czystą, uczciwie zarobioną gotówką!
Profesorek lekko pobladł, odruchowo wychylił pełną szklaneczkę whisky on the rock, gdyż do osiemnastej niczego innego nie pijał. Rozejrzał się, jak na doświadczonego dyplomatę wypada, dyskretnie wokół.
- Ja na ten temat z panem nie rozmawiałem. Niestety! – pozostawił sobie jednak małą furtkę, co też zostało właściwe zrozumiane.
- ZOO chcesz kupić?! – wrzasnął Pawło Bukowski – No to tylko ze mną gadaj! Znam takiego jednego co zna takiego, z którym możemy … Polej jeszcze – machnął ręką do Wielkosza – niech w końcu będzie z ciebie jakiś pożytek.
Wójcik na wszelki wypadek udawał, że nie słyszy i wdał się w rozmowę z Toczkiem.
- A na co ci to zoo? Dworzec nie wystarczy? Ciiii… wiem, rozumiem… Co może być na naszych Mazurach cenniejsze niż nasza piękna mazurska ziemia? Ja też ją kocham, chaliera! – Pawło walnął pięścią w stół.
Przerażony Toczek podskoczył na krześle. – O co tutaj tak naprawdę chodzi? – zwrócił się do Wójcika - W co oni grają?
- Tak mi się wydaje, że jeszcze parę osób też by chciało wiedzieć – Wójcik wskazał wzrokiem trójkę młodych ludzi siedzących przy jednym z bocznych stolików i ostentacyjnie ciągnących colę przez słomki.
- Jak trzeba to trzeba… - Bukowski pochylił się nad Profesorkiem i objął go czule.
- Nasz dworzec? Nasz! Trzeba człowiekowi pomóc? – wskazał Biznesmena – Trzeba!
Pomożemy, to i on nam pomoże, całemu Mieszcznu pomoże! A nawet Olsztynowi… niech tam, też pomoże. No nie?!
- To ile, tak wstępnie może kosztować to zoo? – szepnął Biznesmen do Wójcika.
- Jakie zoo, jakie zoo? Daj mi pan spokój z tym zoo! Ja nie znam żadnego zoo, nic nie wiem, nie widziałem i nie słyszałem. – Wójcik poderwał się z krzesła.
- Chwileczkę, moi kochani. Najpierw jest mowa, że można kupić dworzec. Ja rozumiem, są przejściowe trudności. Potem się okazuje, że do dworca można dokupić zoo.
- Te, o którym mówili w telewizji? – wtrącił się niespodziewanie prominent z Olsztyna.
- Może być i telewizja, czemu nie, jak trzeba to też mogę kupić. W pakiecie ma się rozumieć – zatarł ręce biznesmen.
Przy stole zatrzymała się kelnerka - Przepraszam, który z panów reguluje rachunek?
Marek Długosz