odc.133

Jak mawiają starożytni (wiemy, że już raczej nie mawiają, ale co nam w końcu szkodzi?) - nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. A niemiło było właśnie w przyrynkowych bramach w Mieszcznie, gdzie deszcz nie deszcz, mróz nie mróz tkwili i prowadzili aktywną działalność handlową młodzi specjaliści od obrotu bezakcyzowmi lizakami. Jak zawsze około południa pojawiła się w perspektywie długiej ulicy wyprostowana sylwetka strasznego posterunkowego Kuciaka zwanego Śliwą. Nie, nic z tych rzeczy. Nikt się nagle nie chował za winklem, pękate torby z towarem nadal wypełniały załomy targowych zakamarków, a spokój od lat prowadzonych interesów pozostawał niezmącony. Wyrozumiale uśmiechnięty Kuciak z powagą oddawał ukłony, ściskał spracowane prawice co bardziej znanych weteranów lizakowego interesu. Ludzie ciężkiej codziennej pracy potrafią nawzajem obdarzać się szacunkiem. Jak też każdego dnia, Śliwa zasiadł na swoim krześle w barze „Siwucha”, gdzie oczekiwali go miejscowi przedsiębiorcy, to jest Rudy, który powrócił na rynkowe łono po wyborczych sukcesach oraz Franek Baczko. Z należytą atencją spłukano gardła pierwszym tego dnia browarem.

- Słuchaj Rudy – zaczął Kuciak – nie chcę ci się wtrącać do interesu, nie mój cyrk, nie moje małpy. Rozumiem, że polityka kosztuje i musisz sobie na razie odkuć straty aż Wójcik wejdzie w nowe układy i cię ustawi na porządnym stołku. Należy ci się jak psu buda. Tylko uważaj, żebyś się nie przejechał!

- Co pan, panie posterunkowy?! Przecież ja jak zawsze, wszystko legalnie, dola opłacona z góry, nikt nie ma pretensji… Chyba żeby pan coś? Ale nic pan nie mówił.

- Niby kumaty jesteś, polityką się zajmujesz, na wysokie stołki spoglądasz… Ech, widziałem już sporo takich, co zapomnieli skąd im nogi wyrastają i potem lądowali twardo na betonie…

O ludziach zapominasz Rudy, o swoich ludziach! A ludzie ci tego nie zapomną, zapamiętaj co ci mówię, bo powtarzał nie będę. Nie wszystko szmalem załatwisz! – skrzywił się Śliwa.

- Co jest? Skarży się ktoś, coś nie pasuje? – Rudy podskoczył na krześle.

- Właśnie o to chodzi, że nikt się nie skarży. Póki co. Jakby się skarżyli to wiadomo, że mają do kogo, chcą z tobą pogadać. Ale jak się już nie skarżą, do ciebie nie przychodzą to tylko patrzeć jak pójdą do kogo innego. Uważaj Rudy, ja ci to mówię!

- Mów pan, panie Kuciak, bo nie wyrobię! Co jest grane?

- A byłeś dziś na bramach? Widziałeś jak chłopaki stoją? Jak wyglądają? A po bramach duje jak przez cmentarz na Zaduszki! Ustać trudno. A jak chłopaki ubrani? A dresiki marne ortalionowe, kuse, aż im z pleców na dupę zjeżdżają. Ręce zabijają, kielicha już od rana pociągają! Dla zdrowotności! Jak myślisz, długo tak wytrzymają? Głupot nie narobią?

Rudy zamyślił się chwilę. – Chyba ma pan rację, panie posterunkowy, trochę odpłynąłem z interesu. Powiem, że nawet nie zauważyłem co się tu kręci. Pogadam zaraz z „Siwuchą”, jakiś termos z herbatą się na każdą bramę podrzuci i parę groszy ekstra na ciepłe buty i porządną czapkę dla każdego – wstał i poszedł w kierunku baru.

- Starzeje się pan chyba, panie Kuciak – uśmiechnął się Franek Baczko, trącając się kuflem z posterunkowym – Jakbyś się pan do socjalnej pomocy zapisał! Tego jeszcze nawet w Mieszcznie nie było, żeby – z całym szacunkiem – glina o ciepłe gacie dla złodziei się upominał!

- E tam, - machnął ręką Kuciak - zobacz pan lepiej Rudego. Jeszcze pół roku temu by burczał, głupa rżnął, ale do kieszeni sięgąć – nigdy. A teraz patrz pan, zaraz chłopakom herbatkę na bramy zaniosą, behape jak cholera! Zmienił się Rudy, czegoś się przy Wójciku nauczył.

- Ale panu to po co, że tak zapytam – pochylił się Franek nad stołem. – Co tam panu szkodzi, że paru lewych handlarzy wilka dostanie albo kataru przynajmniej?

- Spokój chcę mieć, panie Franku, tylko spokój mnie tu ratuje, ot co. Wszyscy wiedzą, że jak długo stary Kuciak trzyma rynek w garści to nic tu się nie stanie.

- Fakt, wszystko chodzi jak w zegarku, każdy żyje i daje żyć innym, buddyści można powiedzieć – zachichotał Franek Baczko.

- Zaraz, jacy buddyści, kto to taki? U nas na rynku? – zaniepokoił się posterunkowy.

- To religia taka, można powiedzieć – wyjaśnił Franek – Znalazłem gdzieś książkę, ktoś wyrzucił i z nudów przeczytałem. Mówię panu ciekawe, cholera, ciekawe!

- Czyli taka religia, żeby się jeden drugiemu nie wtrącał, nie mieszał w zupie jak nie jego? – zaciekawił się Śliwa.

- O coś w tym mniej więcej stylu, tylko innymi słowami. I spokój jest najważniejszy, nirwana znaczy się.

- Rwana czy nie rwana, masz pan gdzieś to jeszcze, panie Franku? Przydałoby się, dałbym nawet skserować.

- Czemu nie, jak się panu przyda… Na starość trzeba trochę się już nad życiem zastanowić – zgodził się Franek.

- Nie dla mnie, panie Franku, nie dla mnie! – Kuciak skrzywił się – Swojemu szeryfowi bym gdzieś po cichu na biurko podrzucił. Może by się tak trochę zastanowił, uspokoił, dał ludziom pożyć – skrzywił się i pociągnął spory łyk piwa.

- Masz pan kłopoty? – zaniepokoił się Franek.

- Nie tylko ja – westchnął ciężko posterunkowy – Mało brakowało, a bym na starość w Dżwierzbarku wylądował! Kury po podwórkach liczył! Dobrze, że nikt się naszym rynkiem nie chciał zająć! Boją się młodziaki, że rady nie dadzą i piękne kariery już na początku zmarnują! A szeryf szaleje, jak zalany szachista ludzi jak pionki po terenie przestawia!

- To ja panu już jutro tych buddystów podrzucę – przejął się Franek – Może jak przeczyta to się trochę uspokoi?

Marek Długosz