odc. 136
- No to nam znów stuknęło! – z taką no, pewną nostalgią Włodek Maciejko podniósł stary, lekko już nadtłuczony kubek i uczciwym łykiem grogu starych murarzy uczcił zmianę daty w kalendarzu. Razem z Heniem Krótkim, od lat sprawdzonym przyjacielem, witali tym razem Nowy Rok we dwójkę, siedząc w głębokich wygodnych fotelach, spoglądając jednym okiem w telewizor a z drugiej strony przez wielkie okno podziwiając feerię fajerwerków rozrywających się nad Mieszcznem.
- Coraz szybciej stuka…, jak licznik w taryfie – westchnął Henio, podnosząc szklaneczkę z porządną dawką dobrej starej whisky.
- Gdzie te czasy, kiedy w sylwestra tańczyło się do białego rana… - skrzywił się Włodek – albo i jeszcze dłużej!
Spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Gospodarz zadbał o napełnienie pojemników. W sumie obaj starsi panowie byli jednak zadowoleni, że zamiast teraz obściskiwać spocone w jakiejś sali mało znane kobiety, łykać pseudoszampana i cierpliwie przyjmować i składać życzenia facetom, którym z radością przyłożyliby z piąchy, mogą sobie spokojnie pooglądać niezłe filmy, pogadać o starych Polakach i bez marudzenia spożyć dowolną ilość ulubionych trunków.
- Działo się w tym roku… - wydął wargi Włodek – czasem aż za bardzo!
- W ubiegłym, ubiegłym – poprawił go przyjaciel.
- No tak, w ubiegłym. Ale działo się naprawdę! Nawet tu u nas w grajdołku!
W tym momencie za oknem rozbłysły znów tysiące kolorowych ognistych gwiazdek powoli spadających ku zaśnieżonym dachom Mieszczna.
- Patrz, kiedyś nie do pomyślenia, nikomu się nawet nie marzyło… - westchnął Henio.
- Chyba że jakiś zatrąbiony oficer wychodził na balkon i walił z rakietnicy. Pamiętasz? – Maciejko bił się radośnie rękami po kolanach.
- Ech! Zawinęliśmy tę rakietnicę jak mu spadła z balkonu. Urżnęliśmy się wtedy chyba pierwszy raz gorzałą, jaką nam postawił za oddanie! Ale był ubaw!
- Były czasy! – Włodek zmrużył oczy, wspominając dawne trudne, ale wesołe lata.
Spojrzeli sobie w oczy i znów widzieli dwóch młodych chłopaków, którzy czterdzieści lat temu byli utrapieniem starego dobrego Mieszczna.
- A co nas czeka w Nowym Roku? Lepiej nie myśleć, co? – westchnął Henio Krótki.
- Coś ty taki walnięty? Jeszcze nas na górkę nie wywieźli! Lepiej ty sobie pomyśl co w naszym Mieszcznie się będzie kręcić. Albo kto będzie kręcić! Zobacz, taka pani Dolińska! Jak burza szła, ostra jak brzytwa! I co, na mechanikach w poślizg wpadła, gruchnęła jak łysy o beton! – Włodek rąbnął pięścią wielkości bochenka w stół, który aż ugiął swoje i tak już powykrzywiane nóżki.
- Z mechanikami zadzierać, marna sprawa – zgodził się Henio – kto im podskoczy? Sąd?
- A tak swoją drogą jak myślisz, miała rację?
- Hmm… - westchnął Włodek i jako obywatel doświadczony w sądowych bojach pokrzepił się sporym łykiem czarnego „Ballentaina”. - Tak po ludzku i na oko to jasne, że miała rację. W końcu mechanik czy nie mechanik, za nieruchomość płacić musi. Pamiętasz…
- Jasne, że pamiętam – wpadł mu w słowo Henio – Jak zaczynaliśmy kiedyś razem też mieliśmy pierepałki z miejską radą. Tylko wtedy nikt z byle czym do sądu nie leciał i papugom kieszeni nie nabijał. Albo człowiek szedł do komitetu albo na wódkę z kim trzeba!
- O właśnie - Włodek dolał do opróżnionych już mocno pojemników.
- Teraz, chłopie, demokrację mamy! – roześmiał się Henio – Jak demokratycznie najmiesz sobie dobrego najmimordę, demokratycznie mu kieszeń posolisz to i tak w sądzie zachachmęci, że demokratycznie się okaże, że pokrzywdzony jesteś jak niemowlę na mordę z kołyski wylane.
- To pani Dolińska też nie mogła sobie lepszego papugi wynająć? – westchnął Włodek – Przecież nie dla siebie prywatnie gębę rozpuściła, tylko dla ogródkowego zarządu.
- Włodek, stary jesteś a głupi! W sądzie nigdy nie byłeś? – skrzywił się Henio.
- No, za świadka to byłem, no i kolegium kiedyś jeszcze…
- To życia, chłopie, nie znasz, chociaż nie znam takiego co by cię w interesie w bambuko zrobił. Po prostu jak się coś do gazety podaje, to trzeba najpierw pomyśleć, potem jeszcze raz się zastanowić, a na koniec jeszcze papudze dać do przejrzenia.
- Chyba masz rację, stary – zgodził się Maciejko – przecież gdyby ci mechanicy przegrali to by ich pani Dolińska na widelcu miała. Mogłaby im kota pogonić aż miło! A tu przecież o biznes, o forsę chodzi, czyli sprawa jest poważna jak urząd skarbowy nie przymierzając!
- O widzisz! Tu już rozsądnie gadasz – ucieszył się Henio – jak o forsę chodzi to zaraz przytomny się robisz.
- Źle ci z tym, stary?! – Włodek klepnął przyjaciela w ramię.
- Nie narzekam, tylko żal mi trochę tej Dolińskiej, w końcu nareszcie ktoś te nasze ogródki zaczął porządnie prowadzić, mechanik nie mechanik, ale płacić musi jak każdy! A zobacz co z tym naszym stawkiem przy płocie robi. Jak dobrze pójdzie to jeszcze w tym roku z wędką sobie siądziemy na brzegu, na laski co się będą na kajakach opalać popatrzymy…
- Piwko się kulturalnie z pianką wypije pod parasolem a nie w krzakach…
- No, sam widzisz – Włodek ścisnął wielką piąchę – trzeba kobicie jakoś pomóc, bo ją te mechaniory załatwią. Mówię ci, że ja tam spokojny człowiek jestem, ale boję się już lodówkę otworzyć, bo na co tylko popatrzę to wszędzie mechanicy o forsę się upominają.
- Tylko swoją szosą dobrze, żeby pani Dolińska w zarządzie jakiegoś porządnego papugę sobie znalazła i na przyszłość już nie kłapała publicznie bez zastanowienia – zgodził się Henio.
Marek Długosz