odc. 137
Dni stawały się powoli dłuższe, ale każda przybywająca minuta burego zimowego światła omijała jak zawsze mieszkańców Mieszczna przytłoczonych długą pluchatą szarością. Od lat zapomniano na Mazurach o mroźnych, śnieżnych zimach, kiedy ostre styczniowe słońce wybuchało w miliardach białych soczewek pokrywających grubym kożuchem krainę Smętka.
To już był dwudziesty pierwszy wiek, w którym nikt kto nie biegł przed siebie nie mógł mieć żalu, że ogląda plecy mocniejszych, że spada coraz niżej i niżej. Szczęśliwie, zmarznięte bagna odgradzające od siebie połacie odwiecznych lasów utrzymywały jeszcze mieszcznian ponad ciemną topielą zapomnienia, obojętnie nieświadomych tej groźby i zajętych zwykłymi codziennymi kłopotami.
Zdarzały się nawet w Mieszcznie miejsca, gdzie przez bagienko codzienności wesoło bulgotały bąbelki satysfakcji. Niezbyt piękny, można nawet powiedzieć, że rażąco kontrastujący z okolicznymi pozostałościami starej mazurskiej architektury budynek warsztatowy opatrzony skromnym szyldem „Niepubliczne Warsztaty Samochodowe Brzeziński & Synowie” jaśniał światłami. Duma gierkowskiej epoki Mieszczna, z właściwą celebrą oddawana do powszechnego użytku budującego wtedy radośnie socjalizm społeczeństwa, lekko już straciła na atrakcyjności. Ciągle jednak był to najnowocześniejszy w okolicy budynek warsztatowy pozwalający na przywracanie do użytku nadwerężonych wiekiem i awariami pojazdów tłukących się po mazurskich drogach i bezdrożach. Można powiedzieć, że w porównaniu z innymi regionami prześwietnej kolejno numerowanej Rzeczpospolitej warsztat ten miał wyjątkowego pecha. Tysiące takich budowli, powstałych kiedyś czy to w planie czy w czynie, zostało jak Balcerowicz przykazał, sprywatyzowanych przez ich wcześniejszych użytkowników, co przez ostatnie dwa lata nazywano „złodziejskim uwłaszczeniem”. W Mieszcznie, jak na miasteczko na końcu świata przystało, warsztatów sprywatyzować we właściwym czasie nie zdążono i do dziś są własnością jak najbardziej społeczną. To znaczy utrzymywaną w jakim takim stanie przez Zarząd Ogródków Działkowych z panią Dolińską na czele. Po, jak gdzieniegdzie słychać, chwilowym upadku IV RP, wyłoniła się szansa, aby prywatyzacja, obojętnie czy z pejoratywnymi przymiotnikami czy bez, dotarła i do Mieszczna. Stąd w gmachu „Niepublicznych Warsztatów Samochodowych Brzeziński & Synowie” (w skrócie NWSB&S) trwały długie, ciągnące się do późnego zimowego świtu narady.
- Zrozumcie, barany, że to już dla nas ostatni gwizdek! – delikatnie zwracał uwagę wspólnikom tytułowy Brzeziński.
- Zamiast się wygłupiać z dzierżawami mogliśmy od razu dziesięć lat temu kupić tę budę za grosze, trzeba było to wtedy załatwić od ręki, cholera jasna! – ulżył sobie, bo jako fachowiec wiedział, że zdenerwowanie źle wpływa na każdy mechanizm – Po co bawiliśmy się w jakieś wynajmy, najmy czy inne prawnicze połamańce, co nam teraz bokiem wychodzi!
- Pozwolę sobie zauważyć, że, jak pan to raczył ująć, „prawnicze połamańce” przyniosły firmie istotne przysporzenie dochodów – wtrącił jegomość w krawacie pochylony nad czarną teczką, co w konwencji polskiego filmu fabularnego zawsze oznacza najmimordę. – Bez żadnych nakładów, które dzięki, tu nieskromnie dodam właśnie przeze mnie skonstruowanej umowie, spoczywają szczęśliwie dotąd na Zarządzie Ogródków!
- Cicho tam papuga! Trzeba było od razu iść na całość! Teraz mamy, cholera, tylko kłopoty! – wrzasnął prezes NWSB&S.
- Nieskromnie zauważę, że kłopoty to ma Zarząd, dzięki mojej wiedzy i umiejętnościom – nie ustępował prawnik – Wygrywamy z nimi jak chcemy!
- No i twoje szczęście! Za tę forsę, jaką ładujemy w ciebie i twoje prawnicze szachrajstwa to bym już dawno nowy warsztat postawił! – prezes skrzywił się na wspomnienie kosztów związanych z utarciem nosa pani Dolińskiej.
- Gadaj zdrów, byłeś płacił – mruknął pod nosem papuga, lecz na wszelki wypadek wyszczerzył zęby w profesjonalnym uśmiechu.
- To teraz musimy zdecydować – zwrócił się do wspólników określanych w nazwie firmy „i Synowie” – czy idziemy na całość i kupujemy tę budę, czy dalej walcujemy z Dolińską?
- Szkoda, że nas nie zapytałeś właśnie dziesięć lat temu – westchnął wspólnik znany jako Syn Starszy.
- Bo jeszcze, gówniarzu, w ogólniaku astronomii się uczyłeś, zamiast astrologii! Kto się spodziewał, że taki ekstra układ w Mieszcznie się pieprznie i jakaś Dolińska nam będzie bruździć!
- To może by jakoś tak sobie nowe dojścia do tego ogródkowego zarządu wyrobić, co? Tylko już nie tam na jakieś umowy, tylko zwyczajnie pod porządnie ustawiony przetarg – zauważył wspólnik Syn Młodszy.
- O, to ja rozumiem – ucieszył się Prezes – ile ci jeszcze lat na tym prawie zostało?
- Jeżeli można, to chciałbym zwrócić uwagę … – wtrącił się papuga, czując zbliżające się zagrożenie dla swojej wyłączności na kodeksową wiedzę.
- Cicho tam! – Prezes walnął w stół szklanką – Będziesz gadał jak ci pozwolę! Gdzie byłeś, cholera, jak wykupywano główną ulicę w Mieszcznie? Co? Jedną stronę jeden stolik z zarządu ogródka, a drugą drugi! A ja nawet głupiego warsztatu nie mam!?
- To teraz tak kombinuj, żeby najpóźniej przed nowymi wyborami warsztat był już nasz i to na zawsze! A ty młody patrz mu na ręce, jasne!
- Ale do tego musimy posunąć z zarządu Dolińską - przypomniał Starszy Syn.
- No i to jest ciągle problem… - zasępił się prezes NWSB&S.
Marek Długosz